Obudził się a potężny ból przeszywał jego potylicę oraz każdy mięsień ciała płonął. Ten stan trwał ledwie kilka sekund, potem ogień począł ustępować, a ból w głowie stał się jedynie echem. Leżał twarzą w ziemi, nie mógł oddychać.
Powoli się podniósł a jego nozdrza wypełnił odór ognia i spalonego mięsa, znajdował się na pobojowisku. Z pancerza zostały jedynie nogawice i buty, cała płyta osłaniająca klatkę piersiową była roztrzaskana. Jej pozostałości leżały obok, przypominając o losie właściciela. Siedział w samych płytowych nogawicach i butach oraz w lekkiej koszuli z krótkim rękawem, na środku pobojowiska. Po chwili spojrzał na nadgarstek, kolejna blizna tuż pod dłonią, od wewnętrznej strony przedramienia płonęła jasnym światłem. Jego pan znów uznał go za wartego tego świata, jego służba nie dobiegła końca. Lecz jeśli miał się do czegoś jeszcze przydać, musiał przeżyć. Postanowił zdjąć dolną część zbroi, miał pod nią lekkie skórzane odzienie i wygodne myśliwskie buty. Zanim wstał, uważnie się rozejrzał, po czym zciągnął ciężkie opancerzenie i ruszył w drogę. Sztandar zakonu wiecznego światła na wzgórzu wyznaczał jego kierunek, obok sztandaru pełno było ciał. Wszędzie pełno było zwłok poległych w boju, bitwa nie poszła po ich myśli. Powoli docierał na wzgórze, od jednego z martwych braci zakonu wziął miecz i pochwę, ponieważ jego broń zagineła gdzieś na polu. Daleko w oddali majaczył dym, po chwili dotarło do niego, że w tym miejscu znajdowała się wioska. Czym prędzej rzucił się biegiem przez morze trupów w kierunku mrocznego obłoku. Biegł, aż jego płuca płoneły ogniem. Wiedział, że jego ciało nie odzyskało jeszcze pełnej sprawności, ale mimo wszystko nie przestawał przeć na przód. Jeśli istniał choć cień szansy, że uratuje czyjeś życie, to właśnie miał zamiar go wykorzystać. Po dłuższej chwili był już nieopodal wioski, palisada była zniszczona, miejscami wyrwana lub wypalona do gołej ziemi. Domy stały w ogniu wśród tego armagedonu dostrzegł kilka poruszających się kształtów. Ponieważ nie był w pełni sprawny postanowił podejść po cichu, od boku. Wręcz skryć się za jednym z domów i bliżej rozpoznać sytuację. Z bliska dojrzał kilku rycerzy Inferno oraz kilkoro wieśniaków, którzy dali się schwytać. Demony szykowały im egzekucję, a On nie zamierzał do tego dopuścić. Gdyby tylko nie dał się głupio zabić, mógłby pokonać tych kilku rycerzy bez trudu. Teraz będzie musiał coś wykombinować, nawet nie miał przy sobie kuszy a przeciwników było sześciu. W najlepszym przypadku uda mu się zciągnąć uwagę dwóch, wtedy walka będzie prosta, ale co potem zrobić z pozostałymi? Plany głębiły się w jego umyśle a czas uciekał. W końcu postanowił skorzystać z ruin domostw, aby zwodzić przeciwników. Podniósł kamień i rzucił nim w pierwszego wroga jakiego dostrzegł. Kamień odbił się z głośnym echem, a wyraźnie zły wielkolud odwrócił się na pięcie. Wykrzyczał coś do sojuszników, ale On był już w trakcie ucieczki. Plan nie wypalił jak zawsze, ścigało go czterech żołnierzy. Jego plan był ryzykowny i szalony, jak zawsze zresztą zamierzał jeszcze jeden raz zagrać w karty z śmiercią. Biegł w stronę największego budynku w wiosce, karczmy. Konstrukcja była ostro nadpalona i zniszczona od frontu, jednak dalsza część trzymała się jeszcze w kupie mimo trawiącego ją ognia. Słyszał ich ciężkie korki za sobą, niby więksi i silniejsi, ale nie potrafili dotrzymać Mu kroku. Przebiegł próg gospody, szkielet stał w ogniu jednak wciąż mógł wbiec po schodach. Tam, gdzie ich przewaga nie będzie miała takiego znaczenia. Z wysokości obserwował wchodzących żołnierzy, do budowli weszło ich jedynie trzech. Co oznaczało, że czwarty pilnował wyjścia lub poszedł powiadomić resztę o sukcesie swoich pobratymców. Wyciągnął miecz z pochwy, przejrzał się w ostrzu. Nadal był przystojny, jego kruczoczarne włosy były w nieładzie a długa blizna ciągnąca się od podbródka przez policzek wciąż dodawała mu uroku. Przeklęci zaczeli się rozglądać, dopiero po chwili spostrzegli, że w spokoju czeka na nich na górze.
Stał przy końcu schodów, gotowy na piekło, które miało się rozpocząć, z każdą chwilą rósł w siłę. Jeden z Nich podszedł pod schody i począł się po nich wspinać, drugi stał na ich początku idealnie pod nim, trzeci pilnował wyjścia. Idealnie, nie docenili Go, myśleli. że to zwykły chłop który zabrał ojcu miecz i postanowił się pobawić w bohatera. Jednak zamrożenie tego ciała w czasie było przydatne. Kiedy przeciwnik był już w połowie schodów płynnie przeskoczył przez barierkę spadając Demona pilnującego zejścia. Ten nawet nie wiedział co go zabiło. Następnie wykonał szybki przewrót w stronę strażnika przy drzwiach. Wymiana ciosów była szybka, ale i bardzo precyzyjna. Demon był silniejszy, lecz znacznie odstawał szybkością i celnością. Szybkie cięcie na odlew przebiło gruby pancerz, a następnie kopniak posłał dogorywającego wielkoluda na ścianę. Ten zsunął się na podłogę i już nie wstał. Obrócił się w stronę schodów w momencie, w którym moloch stał naprzeciwko niego. Ruszyli na siebie, szybki unik i cios, który przepołowił przeciwnika w pasie, było po walce.
Za długo zwlekaliście - skomentował śmiejąc się pod nosem.Teraz jego dłoń była przyjemnie ciepła, a żyły wypełniało pulsowanie. Znak, że moc wróciła. Wyszedł na zewnątrz, ruszył w kierunku placu. Tam stała trójka najeźdźców plecami do niego. Bez problemu przywołał kulę światła która spoczęła na jego dłoni.
Gdyby to było takie zwykłe światło - skomentował w myślach.
Po czym rzucił kulą w stronę jednego z nich. Trafiony nieszczęśnik stanął w płomieniach i po chwili została po nim jedynie jego broń. Pozostała dwójka podjęła się desperackiej próby ataku. Unik, cios, unik, fala ognia. Jeden padł na podłogę wijąc się w agonii wśród języków płomienia które powoli go zjadały, drugi leżał twarzą w ziemi a wokół niego narastała plama krwi. Spojrzał na przerażonych wieśniaków, którzy widzieli w nim ratunek.
To dopiero początek, jeszcze tyle pracy przede mną - rzucił sam do siebie.Po czym ruszył w stronę chłopów.