Rozdział 2: Łzy węża

544 88 28
                                    

— Hyuckie, gdzie masz książki od astronomii? Skoro i tak zamierzamy tylko leżeć i nic nie robić to przynajmniej się pouczę. — Głos brązowowłosego Gryfona nagle wypełnia ciszę panującą wcześniej w małym pokoju. Mark podniósł się z jednoosobowego łóżka, na którym przed chwilą bezczynnie leżał ściśniety wraz ze swoim chłopakiem i zaczął rozglądać się po komnacie, próbując dostrzec cokolwiek poza jednym wielkim bajzlem.

— Nie mam pojęcia. Gdzieś tam leży — odpowiada ledwo słyszalnie Ślizgon, gdyż jego głowa w całości zakopana jest pod zielonym kocem z ogromnym herbem Slytherinu na wierzchu.

Brązowowłosy jedynie wzdycha, wiedząc, że czeka go żmudne przekopywanie się przez wszystkie pierdoły, które Donghyuck trzymał w pokoju w losowych miejscach. Jego chłopak, w przeciwieństwie do niego samego nigdy nie był zbyt wielkim miłośnikiem porządku. Czasem gdy Mark do niego przychodził nie był w stanie nawet dostrzec podłogi przez górę ubrań oraz książek, które leżały po niej porozrzucane. Jednakże wcale mu to nie przeszkadzało (przynajmniej dopóki nie mieszkali razem). W pełni akceptował każdą wadę, jaką dostrzegał w swojej drugiej połówce i starał się je kochać równie mocno, co liczne zalety Donghyucka.

 Dlatego teraz bez narzekania, dzielnie przerzuca na bok już któraś z kolei kartkę z przestarzałymi notatkami, których data ważności równa z terminem sprawdzaniu minęła już długi czas wcześniej. Zrezygnowany zamyka szufladę, w której grzebał i z nowymi pokładami nadziei otwiera następną, od razu wyjmując z niej stare, zaschnięte farby plakatowe oraz pustą tubkę pasty do zębów. W środku przegrzebywania się przez kolejny stos kartek jego dłoń trafia na coś zupełnie innego. Ostrożnie wyciąga przedmiot, przyglądając się mu. Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby domyślił się, co właśnie trzyma w dłoniach, i ani trochę mu się to nie podobało.

— Lee Donghyuck, co to jest? — mówi oschle, wstając i odwracając się powoli w stronę swojego chłopaka, do którego wcześniej siedział tyłem.

— Ale o co chodzi? — Zrezygnowany i zmęczony życiem Ślizgon nie kłopocze się nawet, żeby podnieść głowę z poduszki i spojrzeć się na brązowowłosego.

— Eliksir miłosny, który właśnie znalazłem w twojej szafce. Możesz mi wytłumaczyć, co u ciebie robi?

Donghyuck momentalnie podnosi się z łóżka, z przerażeniem zauważając, że Mark trzyma w dłoni różową, szklaną fiolkę, którą wcześniej wraz z Jisungiem zdobył od Chenle.

— To nie jest dla mnie — oświadcza stanowczo, używając całej swojej samokontroli, żeby nie pozwolić łzom zacząć ściekać wodospadem po jego policzkach. Donghyuck nienawidził wdawać się w sprzeczki, zwłaszcza ze swoim chłopakiem. Zawsze miał wrażenie, że pokłócą się do tego stopnia, iż kilka dni nie odzywania się do siebie nawzajem przeistoczy się w wieczność, a ta myśl przerażała go jak żadna inna.

— Niby dlaczego mam ci wierzyć? — Mark był typem spokojnej oraz opanowanej osoby, ale mimo to Ślizgon czuje, że lada moment starszy wybuchnie w środku jego pokoju. Widząc w jakim kierunku zmierza sytuacja nie miał innego wyboru, niż przełknąć gulę w gardle i po prostu wyjawić chłopakowi prawdę, nieważne jak bardzo chciał utrzymać to w tajemnicy.

— Posłuchaj, Markie — Donghyuck przerwał na sekundę, obserwując jego wyraz twarzy, licząc, że zdrobnienie lekko uśmierzy jego zdenerwowanie. Niestety w oczach Marka dostrzegł jedynie furię oraz rozczarowanie i zawód, które zabolały go najbardziej. — Ja i Jisung mieliśmy już naprawdę dość Jeno i Jaemina. Chcieliśmy mieć spokój przynajmniej na tydzień, więc kupiliśmy to od Chenle i zamierzaliśmy wlać im to do picia dziś wieczorem. Naprawdę tak było. Uwierz mi. 

Hate Me, Date Me | NominOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz