Z grubej rury

30 1 2
                                    

-Pan Victor?-usłyszał i od razu przeniósł wzrok na kobietę stojącą przed nim. Wyciągała do niego rękę.-Zgadza się to ja.-odparł i uścisnął jej dłoń delikatnie.-Pani to Iris, tak?-Dokładnie tak proszę Pana.-uśmiechnęła się pokazując białe, równe zęby. Była atrakcyjną kobietą, około 30. Długie blond włosy upięte były w niestarannego koka, a jej niebieskie oczy podkreślał równie niebieski cień na powiekach. Rzęsy miała pomalowane niedbale, w niektórych miejscach zdążyły się skruszyć pozostawiając na jej piegowatej twarzy czarne kropeczki.-Zapraszam Pana do pokoju numer 24, zaraz dołączę.-po tych słowach skierowała się do recepcji. Mężczyzna popatrzył za nią oceniając. -Całkiem.-przyznał patrząc na jej zgrabne tyły. Ruszył do wskazanego pokoju, gdzie usiadł wygodnie na brązowym fotelu. Był całkiem wygodny, od razu się w niego wkleił i odchylił głowę do tyłu.-Po co to robię? Znowu to samo. Rozczarowanie.-mruknął i rozejrzał się po pokoju. Był taki jak wszystkie. Przytulny, nie budzący żadnych emocji. O to właśnie chodziło w terapii, by pokój nie zawierał żadnych krzykliwych elementów, by nie rozpraszały umysłu. Przed nim znajdowała się sofa, dopasowana kolorystycznie do reszty, jak i fotel na którym siedział Victor. Na parapecie były kwiaty, sztuczne. Kto by miał czas dbać o rośliny w takim miejscu? Nie potrafią dobrze zadbać o człowieka, co dopiero o rośliny. -Już jestem.-usłyszał za sobą i po chwili obok przeszła kobieta. Usiadła na sofie nie spuszczając wzroku z niego. W ręku trzymała mały, skórzany notes. -Mam taki sam.-powiedział patrząc na rzecz, a zaraz potem znów w jej duże oczy.-Dużo w nim miejsca na zapiski. I ma nawet miejsce na długopis. -Kobieta uśmiechnęła się.-To prawda. Jest tu sporo miejsca.-Myślę, że będzie pani potrzebowała 50 takich na mój przypadek.-prawie się zaśmiała. -Piszę wyrywkowo i zwięźle, więc myślę, że 30 będzie wystarczać.-teraz już się cicho zaśmiała.-Panie Victorze.-otworzyła notes na którejś stronie i oznaczyła go czerwoną wstążką, która była do niego doczepiona.-Co pana tu..-Tu sprowadza. Tak, znam procedury, nie jest pani pierwszym terapeutą do którego przychodzę. Choć muszę przyznać, że wy kobiety myślicie trochę inaczej niż mężczyźni. Dodajecie zawsze coś swojego, albo ze swojego doświadczenia, albo odkrywacie sekret innych pacjentów myśląc, że tym pomożecie aktualnemu.-kobieta zmarszczyła czoło.-Mam rozumieć, że nie jest pan przekonany do terapii?-Ma pani rozumieć, że szukam osoby odpowiedniej do mojego przypadku. Jestem bardzo...-wyprostował się i odgarnął czarne włosy za ucho.-Bardzo ciekawy. Tak może pani pomyśleć za jakiś czas. Na samym początku będzie strach, panika, ucieczka, mętlik, chaos i tak dalej, ale jeśli pani przetworzy wszystkie informacje to wtedy..-klasnął w dłonie, a kobieta wzdrygnęła się.-Będziemy mogli rozmawiać na serio.-Czyli na ten moment jak będziemy rozmawiać?-Tak jak chce. Czysto poznawczo. Od strony człowieczeństwa i śmiertelności.-Uśmiechnął się szeroko przez co kobieta poczuła dyskomfort. Victor miał bardzo dziwny uśmiech. Nie było czuć od niego szczerości, ani pozytywnej aury. Był przeszywający, a i przerażający. A wzrok? Przenikał przez osobę. -Więc...Panie Victorze. Niech pan opowiada.-chwyciła długopis do ręki. Mężczyzna westchnął głośno i oparł się wygodnie.-Zacznijmy od problemów z ciałem. To tak najłatwiej bo umysł mam w ogniu.-Ta skinęła głową.-Więc tak... Od paru..Od bardzo długiego czasu cierpię na pewne schorzenie. Mianowicie..-znów się wyprostował.-Nie mogę dokonać ostatecznego. Próbowałem już wszystkiego, ale nie jest to możliwe.-Co oznacza określenie 'coś ostatecznego'?-zapisała coś w notesie. -Wie pani. Etap spełnienia w życiu. Coś co zakończy wszystko. Może to pani nazwać na razie jak pani chce, ale przyjdzie czas w którym pani zrozumie. Jak człowiek ma misje i ją wypełni to kończy wszystko i nic już nie musi. Kończy misję. A moja misja już dawno została zakończona, a mimo wszystko nie mogę jej zakończyć. -Panie Victorze..-zmarszczyła czoło.-Mówi pan o śmierci?-Oczywiście, że tak.-odparł od razu.-Od razu zaznaczam, nie mam depresji. -Skąd ta pewność?-Znam swoją głowę, rozumiem więcej niż pani i zapewniam, że nie jest to depresja.-Skoro zna pan swoją głowę to dlaczego pan szuka pomocy?-Nie szukam pomocy.-uśmiechnął się.-Szukam kogoś kto poukładana moje myśli i poznam jego zdanie na temat tego wszystkiego. Może i wyjaśnienie. Wie pani..Bardzo chciałbym poznać swoich rodziców, ale myślę, że to nie możliwe.-Dlaczego? Zostawili pana? -Zabiłem ich w wieku 12 lat.Kobieta aż się wyprostowała czując dreszcze na kręgosłupie. Wzrok, który przed chwilą uśmiechał się do Victora, teraz był pełen przerażenia.-Niech pan mówi dalej.-odparła powstrzymując drżący głos.-Nie zaskoczyła mnie pani.-pokręcił głową.-Tylko 3 osoby w tym momencie kazały mi wyjść. Ale do rzeczy... Nie przemyślałem wtedy tego, mogłem ich zamknąć w jakimś kwadracie i poczekać, aż dorosnę, by móc się ich zapytać 'kurwa dlaczego mi to zrobiliście?".-Co panu zrobili?-HA!-zaśmiał się, a kobieta aż odskoczyła z miejsca.-A czego nie zrobili?-wyciągnął ze swojej torby przerzuconej przez ramię paczkę papierosów.-Można tutaj zapalić, nie?-nie czekając na odpowiedz odpalił papierosa. Kobieta nie protestowała.-Zaczynając może od tego...-zaciągnął się mocno i wypuścił dym powoli.-Że mnie stworzyli. Po co? Jaki był sens tego? I tak wiem, pierdolenie, że jak się dwóch ludzi kocha to tworzą nowe życie..Ale moi rodzice się nie kochali. Byli pierdolnięci na łeb.-mówił zaciągając się co jakiś czas papierosem.-Zacząłem to widzieć, kiedy skończyłem 4 lata. Tata wiecznie poza domem, a wracał tylko przerżnąć moją matkę. Wiele razy ich nakryłem, a potem już się z tym nie chowali. Robili to wszędzie. A czasem nawet kazali mi na to patrzeć. Kurwa, dziecku 4 letniemu. Przecież takie dziecko nie jest nawet świadome tego co mu wyrasta między nogami!-przeczesał włosy dłonią.-Ale tak..rodzice byli pojebani. Pamiętam jak jedliśmy wspólnie obiad, kiedy nagle ojciec położył moją matkę przede mną na stole i zaczął ją pierdolić. Coś pojebanego.-zaśmiał się. -Potem....potem doszły inne sprawy. Ojca prawie nie widziałem, a matka dostawała kurwicy, więc zaczęła sprowadzać jakiś gości do domu. Wciągali kokę, pili i palili. I się dupczyli. Tak, codziennie parę razy. I za każdym razem inny gość. Myślę, że matka była uzależniona. Od seksu, a przez to weszła w ćpanie. A ćpanie zniszczyło jej mózg. Już po jakimś czasie przestała ze mną rozmawiać. Wtedy rozmawiała, znaczy..-prychnęła.-Wyzywała i nazywała pierdoloną sierotą. I czy chce dziś na obiad zjeść gówno swoje czy jej. Taka była rozmowna. Ale jak mówię, ćpanie jej tak zryło mózg, że potrafiła tylko jęczeć. Codziennie, codziennie przez jebane lata, jebała się na moich oczach z każdym. Pamiętam, że jak się ojciec dowiedział to wziął mnie na kolano i zaczął bić kablem. Nie mogłem chodzić przez miesiąc, a kiedy wreszcie mogłem wstać i przejść się do łazienki...Tak bo swoje potrzeby załatwiałem w łóżku. Przez miesiąc leżałem w swoich sikach i gównie. Kiedy mogłem wreszcie pójść do łazienki, dostałem w mordę deską. Straciłem wtedy swoje pierwsze mleczaki. W sumie to się ułamały, a potem skruszyły. Ojciec kazał mi je zjeść. No to zjadłem.-wzruszył ramionami.-Potem dał mi spokój na jakiś czas. Z mamą się nie rozstał, przynosił jej ćpanie i dupczył, kiedy nie stawiała oporu. Nawet ją bił bo widziałem jej siniaki. Ale chyba to lubiła. Raz przyjechała do nas opieka, o panie. Dostałem wtedy nowe buty i koszulkę, pachniała jak kwitnące kwiaty. Nawet dostałem normalną porcję obiadu i pozwolili mi się pobawić na placu z innymi dzieciakami. Chyba...-zmarszczył czoło.-Chyba wtedy przez 2 miesiące mama nie brała. Zaczęła mówić i chodzić po mieszkaniu nie obijając się od ścian. To był dobry czas. Ale kiedy opieka się przestała interesować znów się zaczęło. Mieliśmy piwnice w której mnie czasami zamykali. Jak ich zdenerwowałem to zawsze tam trafiałem na jakiś tydzień. Nie wiem czy dobrze liczyłem, nie docierało tam żadne światło, więc wspomagałem się odgłosami. W nocy nie chodzili po mieszkaniu. -Czym pan ich denerwował?-w końcu się odezwała.-Istnieniem. Matka mi wiele razy mówiła, że mnie zabije bo ma mnie dosyć. Na samym początku tylko gadała, ale potem i ona zaczęła mnie okaleczać.-podciągnął rękawki płaszcza do góry odsłaniając głębokie, zrośnięte blizny na całych przedramionach.-Tutaj..-pokazał palcem wskazującym jakaś część. Pod wielkimi bliznami można było dostrzec wypalone dziury.-Gasiła na mnie pety. Nie byłem wtedy pierdoloną sierotą, a czymś ważniejszym. Popielniczką. Czasami kazała mi zjadać fajki. -Ile lat pan wtedy miał?-Nie wiem. Nie wiedziałem nawet który mamy rok, a co dopiero kiedy są moje urodziny.-westchnął. -To skąd pan wie, że mając 12 lat ich pan...-Bo mi o tym powiedzieli. Zrobili mi imprezę urodzinową. Po to żeby się ze mnie pośmiać i dokonać ostatecznego. Mieli wtedy zamiar mnie zabić. A to ja zabiłem ich. Byłem szybszy. Ale nie odbiegajmy tak daleko. -Przepraszam.-skinęła głową.-Nic nie znaczące słowo. Tak myślę. Wie pani ile razy to słyszałem? Leżąc w kałuży krwi, skatowany przez ojca i matkę stali nade mną i mówili właśnie to słowo. Nie wiem w jakim celu, chyba chcieli oczyścić swoje wyrzuty sumienia. Raz prawie umarłem. Matka wpadła w szał i zaczęła mnie okładać pięściami. Wtedy byłem już starszy bo wiem, że udało mi się ją odepchnąć, ale wtedy złapała mnie za głowę i zaczęła nią uderzać o ziemie. Miałem wtedy wstrząs mózgu, pękniętą szczękę, czaszkę i złamany nos. Ale nie zabrali mnie do lekarza, kazali leżeć w łóżku. Ale ja nie chciałem. To mnie owinęli taśmą i unieruchomili. Wszystko się zrosło, a potem na nowo. Zaczęli mieć taką zabawę, patrzyli ile jestem w stanie wytrzymać i po jakim czasie tracę przytomność. Żebra miałem złamane 7 razy, raz prawie się udusiłem przez to. To było coś okropnego..Wtedy nie da się oddychać, więc starasz się tego nie robić, ale no nie da się przecież nie oddychać, tak?-pokręcił głową.-Istne szaleństwo. Kiedyś włożyli mnie do wanny pełnej wody i nakryli, żebym czasem nie wyszedł. Byli ciekawi czy się rozpuszczę. Wrzucali mi przez mała dziurę resztki obiadu, a picie przecież miałem przy sobie cały czas. Leżałem tam tak i myślałem nad tym czemu tacy są. Czemu mi to robią i czy to normalne, że tak robią. Taaak...-zaśmiał się zakrywając twarz na chwilę.-Przeszło mi przez myśl, że przecież to normalne i ja też będę tak postępować, kiedy będę mieć dziecko. Ale wtedy wyciągnęli mnie z wanny i kazali zjeść żywego szczura. Zaczynając od końca, a przecież ogon to najbardziej trujące miejsce. No, ale byłem głodny. To zjadłem. A potem płakałem jak kot, rzygałem i srałem pod siebie. Chciałem wtedy umrzeć. I wtedy zrozumiałem, że robią źle. Po co dawać komuś życie, jeśli chce się go zabić, co? Wtedy zaczęła się prawdziwa walka. Stawiałem się, miałem coraz więcej siły i nawet potrafiłem ogłuszyć ojca. Ale wtedy matka wpadała w szał i okładała mnie pięściami. Raz mnie tak dźgnęła, że wypadło mi jelito. Ale wepchali je i zaszyli ranę, a potem przyłożyli mi żelazko. I się zregenerowałem. I znowu zacząłem się stawiać. Robiłem wszystko, gryzłem, krzyczałem, kopałem, biłem, szarpałem, rzucałem czym się dało. A potem matkę zaczęło wkurwiać sprzątanie tego całego syfu. Więc przestali do mnie podchodzić. A potem przenieśli się na inny poziom. Przywiązali mnie do łóżka, a moja matka mnie zgwałciła. Ojciec stał obok i trzymał kamerę. Szukałem nagrania, ale nie znalazłem. Może komuś je sprzedali, wie pani..pornografia jest dobrze ceniona. Na pewno sprzedali, teraz o tym myślę.-oparł głowę na ręce.-Nie pracowali, a mieli pieniądze. Może faktycznie. Musieli mieć za co kupić tort na moje urodziny. To było...coś.-uśmiechnął się.-Wyszedłem z pokoju z kijem, żeby mieć się czym bronić. A oni nagle wyskoczyli z pokoju w tych śmiesznych czapeczkach z napisem '100 lat' i rzucili we mnie balonami. Myślałem, że to kamienie, albo że w tych balonach jest jakiś kwas, więc wpadłem do pokoju i zamknąłem drzwi. Zaczęli się śmiać i nazwali mnie głuptaskiem. A potem ojciec wyjebał drzwi z buta. Dostałem w kręgosłup i sparaliżowało mi nogi na jakiś czas, więc bez trudu wzięli mnie na ręce i zanieśli do salonu. Było tam masę balonów, kolorowych wstążek, tort, ciastka, napoje, alkohol..no wszystko co można sobie wymarzyć na urodziny. Ojciec posadził mnie na sofie i dał mi ciastko. Powiedział, że mam 12 lat i że stałem się prawdziwym mężczyzną. Zapewniał mnie, że teraz wszystko się ułoży i dał mi fajkę. Zapaliłem. A matka polała szampana. I wypiłem. A potem puścili muzykę i zaczęli tańczyć. Siedziałem napruty i zacząłem ruszać palcami u stopy. Było dobrze, mogłem ruszyć nogami, ale nie chciałem, żeby o tym wiedzieli, więc siedziałem i czekałem. W końcu matka polała ponownie i wyciągnęła zapałki. Odpaliła świeczki. Wielkie 12 na różowym torcie. Normalnemu dzieciakowi pewnie przeszkadzałby ten kolor, ale nie liczyło się to dla mnie. Wiedziałem, że coś nie gra i czekałem, aż to wszystko pierdolnie. Kazali mi pomyśleć życzenie. Wie pani jakie ono było? Chciałem żeby zdechli. Tak po prostu. Żeby dławili się swoim gównem na moich oczach i prosili o łaskę. Kiedy zdmuchnąłem świeczki, matka wzięła nóż i pokroiła tort. Każdy z nas dostał taką samą porcję. Zjedliśmy, a oni znów zaczęli tańczyć i pić. Pili dużo, nawet nie wiem skąd tyle alkoholu nagle mieli. Mnie też dawali, ale wylewałem za siebie, kiedy nie widzieli. Kiedy się dobrze wstawili, matka zaczęła się rozbierać, a ojciec kazał mi nie patrzeć. Ale patrzyłem. A wtedy mnie uderzył w twarz. Zapytał czy mi się to podoba i że jestem popierdolony. Ale ja nic nie odpowiedziałem. Matka ściszyła muzykę i kucnęła przede mną. Ojciec poszedł do kuchni, a ona powiedziała mi, że mnie nienawidzi. Zapytała mnie...dlaczego jej to zrobiłem. Ale co jej zrobiłem? Poczułem się winny. Zaczęła płakać i przytulać się do moich nóg. I znowu chwila w której nie wiedziałem co robić i czy to wszystko czasami nie jest przeze mnie. Wtedy ojciec wszedł do pokoju z małym psem. Tak, miał małego pieska na rękach. Podał mi go i powiedział, że to jest prezent dla mnie, że ten pies to od dzisiaj mój przyjaciel. Wie pani jak się poczułem? Ucieszyłem się, że nie będę sam. Przytuliłem psiaka, ten polizał mnie po twarzy. Pachniał tak przyjemnie, że przez chwilę zapomniałem o całej sytuacji wokół mnie. Nie było mojej matki, ojca, mieszkania, bólu. Było ciepło i spokój. A zaraz potem pisk psa, którego ojciec wyrywał mi z rąk. Zapytał mnie czy naprawdę myślałem, że dostanę cokolwiek na te pierdolone urodziny. Powiedział też, że jedyne co mogę dostać to gówno. I wtedy wziął nóż i poderżnął psiakowi gardło. Jego krew trysnęła mi w twarz. A potem ojciec rzucił nim we mnie. Nie był to już pies, był to kawał mięsa w kształcie psa. I wtedy mnie trafiła kurwica. A może furia? Czemu zrobili to biednemu pieskowi? Miało mnie to zaboleć, taki był ich cel. Zaczęli się śmiać i mnie wyzywać, a potem rzucili mnie na podłogę i zaczęli kopać. Ale nie czułem nic, byłem w amoku. Chwilę leżałem i obmyślałem plan. Wiedziałem co gdzie leży, więc kiedy się podniosłem zrobiłem to w parę sekund. 14 jebanych sekund. Sięgnąłem po nóż i poderżnąłem matce gardło, tak jak zrobił to ojciec psu. A potem wziąłem tacę z ciastkami i uderzyłem ojca w głowę. Kiedy upadł, siadłem na nim i zacząłem go dźgać. Wszędzie. Wypłynęły mu wnętrzności i oczy. I wtedy...co wtedy? Wtedy zrozumiałem, że jestem sam. Zacząłem płakać i żałować tego co zrobiłem. Ale dlaczego? Nie wiem. Spędziłem w tym domu parę dni, aż w końcu smród ciał zaczął boleć w oczy. Ciało matki zaczęły wpierdalać szczury, musiałem je odganiać miotłą, ale zaraz potem wracały. A potem ich zostawiłem, postanowiłem się zabić. Wiedziałem, że nie mam szans na przeżycie. Nie zostałem odpowiednio wychowany i wiedziałem, że wyrosnę na jebanego psychola. Wyszedłem i poszedłem przed siebie. Wszystko było dla mnie obce. Było chłodno, pamiętam, że straciłem czucie w palcach u stóp i dłoni. Zacząłem biec, aż dobiegłem na molo. Nie wiem skąd się wzięło tak nagle, albo było tam cały czas? Nie wiem..Wiem, że długo się nie zastanawiałem i wskoczyłem do wody. A że pływać nie potrafiłem to się utopiłem. I tak powinienem skończyć. Ale się obudziłem.Kobieta spojrzała na niego z uniesioną brwią.-Tak wiem jak to brzmi, ale mówiłem. Zrozumie to pani za jakiś czas. O ile cała ta historia jest dla pani jasna.-Przedstawia pan wszystko bardzo realistycznie, ale czegoś nie rozumiem. Każde dziecko jest pod pewnym nadzorem. Musiał pan pójść do szkoły, ktoś też musiał zauważyć pańskie ewentualne zaginięcie, a poza tym..zamordowanie dwóch dorosłych to przestępstwo. Ktoś się tym musiał zainteresować. I mówi pan, że się pan utopił. -Jak mówiłem, zrozumie pani wszystko w swoim czasie. Proszę kupić takich więcej.-ruszę głowy wskazał na zapisany w większości notes.-Pewnych rzeczy nie zapisze pani zwięźle.-podniósł się i zakrył przedramiona.-Kiedy kolejna wizyta?-zapytał patrząc na wygnieciony fotel, który powoli wracał do swojego pierworodnego kształtu.-Ja...Zadzwonię do pana.-Jeśli pani powiadomi policję to może się wszystko źle skończyć. Jestem ponad prawem, ponad wami wszystkimi. Nie ma mnie w żadnej bazie danych, ani w głupich kartotekach. Nie żyję w waszym świecie.-popatrzył na nią myśląc nad czymś, a zaraz potem odgarnął włosy z twarzy.-Będę czekać na telefon.-I wyszedł pozostawiając kobietę samą. Zawsze tak robił, dawał im czas na analizę wszystkiego. Czas był tu bardzo istotną rzeczą. Wyszedł na zewnątrz i zapalił.-Więc co teraz?-zapytał sam siebie.-Może odpocznę.-I ruszył przed siebie. Niebo zaczęły przykrywać ciemne chmury, ale to nie przeszkadzało Victorowi. Lubił deszcz, miał wrażenie, jakby razem z kropelkami spływały wszystkie negatywne rzeczy z niego. Zadzwonił telefon. Odebrał.-Kurwa mać, czego?-warknął wściekle idąc między ludźmi.-Potrzebuję pomocy z Annie. Znowu jej odbija.-usłyszał głos znajomego.-Jestem tam gdzie zawsze i będę wdzięczny jeśli dołączysz.-Miałem właśnie zamiar odpocząć, jestem po ciężkiej misji.-Victor, liczę na ciebie.-Rozłączył się.-Kurwa, zawsze to samo.-znów warknął chowając telefon do spodni.-Nigdy nie będzie ci dane odpocząć.-nagle zawrócił i skręcił w jakaś uliczkę. Gadał do siebie pod nosem idąc coraz szybciej i szybciej, aż w końcu zatrzymał się przy murze. Zamknął oczy, westchnął i kiedy pojawił się portal, przeszedł przez niego. -A miałem odpocząć od piekła.-westchnął zmierzając od razu w jakaś stronę. -Hm...-popatrzył w krwiste niebo.-Szkoda, że tu nie pada.-mruknął do siebie i włożył ręce do kieszeni. -Jedynie to odróżnia piekło od świata ludzi. A śnieg w piekle jaki miałby kolor? Czerwony?-prychnął do siebie.-A może zamiast śniegu spadałby ogień z nieba? To byłoby coś.-prawie się zaśmiał, ale szybko opanował. Wyciągnął z torby fiolkę z niebieskim płynem, a następnie go wypił.-Niedobre. Nie działa.-powiedział rozglądając się. Minęło go parę demonów, które właśnie wróciły ze świata ludzi, albo dopiero do niego zmierzali. -Victor, jak tam nowa zabawka?!-usłyszał gdzieś obok, ale zignorował to. Wszyscy wiedzieli kim jest i co robi i to też go denerwowało. A co robił Victor?-Te, eksperyment ci nie spierdolił pojebie?!-Kolejni zaczęli z niego drwić. Zatrzymał się i spojrzał w stronę grupki demonów, które stały i patrzyły na niego.-A wy co kurwa, Świeżaki?-Prawa brew drgnęła, a on sam zacisnął dłonie w pięści.-Wyprowadzacie mnie z równowagi.-warknął.-Ojojoj, uważajcie bo rzuci jakimś kwasem w nas.-Jeden z nich pokazał mu długi język. Gdyby nie te anomalia, wyglądaliby jak zwykli ludzie, którzy zaczepiają przechodniów.-Kurwa...-Syknął zaciskając szczękę.-Nie daj się...Nie daj się..-Co ty tam mamroczesz?-jeden z nich zaczął iść jego stronę. I to był błąd, gdyż Victor jednym ruchem wyciągnął z torby pistolet i strzelił demonowi między oczy. Ten cofnął się 2 kroki w tył i padł na plecy zalewając się krwią. A zaraz potem jego czaszka pękła na pół. -Wy też chcecie?!-Krzyknął do demonów, które teraz już zamilkły.-Tak kurwa myślałem.-schował broń i ruszył dalej. Powtarzał sobie w myślach, że nie może dawać się prowokować bo w końcu odbiorą mu możliwość eksperymentowania. Tak, miał przywilej od szatana, który swoją drogą uważał Victora za swojego przyjaciela. Ale wiedział też, że jeśli nie da mu żadnych zakazów to mężczyzna po prostu wybije całe piekło. Był do tego zdolny, Victor był bardzo inteligenty.-Nareszcie jesteś!-Usłyszał i dostrzegł swojego towarzysza idącego w jego stronę.-No..Też się cieszę, Damian.-mruknął.-Co jest? Mam mało czasu.-To jest, że od kiedy zmieniłeś Annie dawkę to wpada w szał i wybija demony. A ja jako jej partner muszę biegać i jej pilnować. Zrób coś, żeby się ogarnęła bo zaczyna mnie to już poważnie wkurwiać.-powiedział dając ręce na biodra. Damian był wyższy od Victora, więc ten zawsze czuł się przy nim jak kurdupel. Czasem myślał, że jest przystojniejszy od niego bo miał długie białe włosy i żółto-pomarańczowe oczy, które zmieniały się wtedy, kiedy zmieniał się nastój Damiana. A sam Victor miał po prostu czarne oczy, nie wyrażające nic. -Mówiłem ci już, że nie zmieniałem jej dawki. Wypiła moją fiolkę, o taka.-wyciągnął z torby wcześniej już wypitą.-Taką, o. To że się zachowuje jak zwierze to nie moja wina. Za 4 dni powinno jej przejść. Po prostu..za dużo czuję. -I dlatego to pijesz? Żeby za dużo czuć?-Uniósł brew.-Żeby cokolwiek czuć, Damianie.-Schował ją i wyciągnął pistolet. Załadował do niego parę naboi, które wyciągnął z płaszczu.-Gdzie ona jest?-ruszył, a Damian z nim.-Idź mój drogi za zniszczeniami. A no i oczywiście ty się będziesz z tego tłumaczyć, ja to pierdole i nie jestem w nic zamieszany.-Idioto przecież piekło się samo odbuduje za parę minut, więc w czym rzecz?-zerknął na niego.-W tym, że kurwa kolejna osoba je rozpierdala i to osoba, która leżała na twoim stole operacyjnym.-Victor przewrócił oczami.-No tak.-Dobra Damian, zamknij mordę bo mnie już zaczynasz wkurwiać.-mruknął. Rozejrzał się i dostrzegł początek makabry. Na ziemi leżały porozrywane ciała, niektóre jeszcze drgały, albo wypuszczały z siebie stróżkę krwi. -Nieźle..-szepnął. Poza istną rzeką krwi, były również powyrywane drzewa, a i połamane w pół.-Mogła chociaż postarać się nie krzywdzić natury. Ona niczemu nie zawiniła.-Victor.-powiedział twardo.-Co?-Lecz się.Pokazał mu język i przyśpieszył kroku. Usłyszeli krzyki, a zaraz potem ziemia się zatrzęsła.-Wiem, że nie powinienem się wtrącać, ALE..-przed nimi pojawił się czerwonowłosy. -Lotus, nie teraz, musimy ją powstrzymać zanim wpadnie jej do łba zajrzenie do Nouna na kawkę.-wyminęli go. -Pięknie kurwa, pięknie.-Zrównał z nimi kroku. Przy nim dopiero Victor miał kompleks. Zawsze chciał mieć tatuaże, ale przez blizny na całym ciele nie mógł sobie na to pozwolić. A Lotus? Miał ich mnóstwo. Był przystojnym dicloniusem, wysokim, dobrze ubranym z krwistoczerwonymi włosami i czerwonymi oczami. W dodatku miał żonę i dzieci. Udało mu się bardziej w życiu niż jemu. I też o to był zazdrosny. Ale dobrze się mu z nim pracowało. Jako diclonius Lotus nie miał organów. Dzięki niewidzialnym rękom pobierał duszę ludzi, albo mordował. A później wchłaniał esencję w siebie i dawał szatanowi. Prosta rzecz. A Victor? Wspomagał się bronią, nie miał niesamowitych umiejętności. Dlatego też dusz nie pobierał, ale działał inaczej dla dobra piekła. Jako jeden z nielicznych mógł dostać się do nieba, gdzie był Akira. Brat Nouna. Kiedyś nawet przeszło mu przez myśl, by się pogodzili, jednak wolą prowadzić dalszą walkę i co jakiś czas sprowadzać na siebie wzajemny chaos. -Jest. Damian, Victor, zostawcie to mnie.-Oznajmił i wybił się z ziemi, by od razu rzucić się na dziewczynę, która w amoku próbowała rozerwać kolejnego demona swoimi szponami.-Tylko ją zdenerwuje.-Powiedział Victor i zaczął biec w ich stronę. Czerwonowłosy i dziewczyna już zaczęli walkę między sobą. Próbowała go atakować, ale Lotus zwinnie unikał każdego jej ciosu. Gdyby go trafiła, miałby spory problem, ponieważ dicloniusa trudno zoperować. Ale od czego był w końcu Victor. Piekielny lekarz.-Lotus! Do tyłu!-krzyknął Damian widząc jak Victor mierzy do dziewczyny. Strzelił parę razy, ale ta uniknęła kul i rzuciła się na mężczyznę. Zaczęła rozszarpywać jego ciało, ale zaraz potem padła jak kłoda na ziemie i krzyknęła głośno. -Annie!-białowłosy podbiegł do dziewczyny sprawdzając co się stało.-Spokojnie, dostała kule usypiającą.-Powiedział mężczyzna wstając powoli z ziemi. -Ho ho, nieźle cię potraktowała.-przyznał Lotus, kiedy z ciała Victora wypadły organy na ziemie. Ziemia od razu zaczęła je rozpuszczać, a rany Victora sklepiać się.-Ostatnim razem oderwała mi tylko rękę.-Ostatnim razem!?-Damian spojrzał na niego.-Wtedy po prostu się na mnie wkurwiła.-wzruszył ramionami.-Zabierzemy ją do mnie.-Nie, znów jej dasz jakieś..-Poleży i odpocznie. Mówię, 4 dni i substancja zniknie z jej organizmu. Ale musi być w takim miejscu, by mogła na spokojnie wpadać w swój szał i nikomu nie robić krzywdy.-Victor ma rację. On ma odpowiednie warunki do tego.-A ty co Lotus nagle taki zainteresowany? Nikt cię tu nie zapraszał.-Ale jako jeden z piekielnych mam obowiązek pilnować tego co się dzieję w piekle. Myśleliście, że zostanie to nie zauważone?-uniósł brew.-Spójrzcie na tą masakrę.-wyciągnął rękę w stronę leżących ciał.-Zabierzcie ją, a ja się zajmę tym syfem.-Może powinieneś zmienić stanowisko na sprzątaczkę, co?-prychnął białowłosy.-Zamknij mordę bo zaraz ty będziesz tu sprzątać.-Dobra, dobra.-Podniósł się trzymając dziewczynę.-Chodźmy.-Dzięki za pomoc.-rzucił Victor Lotusowi, a ten skinął głową. Ruszyli w kierunku domu Victora. W piekle miał ich 12, a w każdym co innego. Jak już wcześniej było wspomniane, Victor lubił eksperymentować, więc i potrzebował na to dużo miejsca. Pod każdym domem znajdował się korytarz z wieloma drzwiami. Za każdymi był inny przypadek. I każdy dom miał swoje zabezpieczenia, tak, by nikt kto nie powinien nie dostał się czasem do jego świątyni. Dotarli do jednego z nich i od razu skierowali się na dół. Po wpisaniu kodu, podniosła się klapa, a światła oświeciły schody i długi korytarz. -Pokój 12 jest wolny, możesz ją tam położyć. Zaraz dam jej coś co jej pomoże.-Powiedział i skierował się na sam koniec. Miał tam swój gabinet w którym trzymał masę papierów. Uwielbiał to, prowadził zapiski, obserwację, efekty, wyniki i wszystko inne po to by tworzyć nowe substancję. Przez cały ten czas Victor szukał czegoś co pozwoli mu umrzeć. Bo jak sam powiedział nie może zakończyć swojej misji. Nie pozwalała mu na to klątwa, która została na niego rzucona za dzieciaka. Nie mógł zginać. A dlaczego w ogóle została na niego rzucona? I przez kogo? Też chciał się dowiedzieć. Przygotował fiolkę z różowym płynem i poszedł do Damiana i Annie. Ta leżała pod ścianą na łóżku, a Damian gładził ją po śnieżnych włosach. Była jego siostrą, więc wiele cech mieli wspólnych. -To jej pomoże.-Powiedział i wyciągnął strzykawkę z torby. -Victor.-Poczuł ucisk dłoni Damiana na swoim nadgarstku.-Ufam ci, nie zrób jej krzywdy.-Damian. Spokojnie kurwa, wiem co robię.-wyszarpał się i zaaplikował płyn do żył dziewczyny. Ta poruszyła się niespokojnie, ale nie obudziła.-Najlepiej będzie jeśli zostawimy ją teraz w spokoju. Zajmij się tym czym masz, a ja jej przypilnuję. I tak nie mam planów na najbliższy tydzień. -chłopak skinął głową i wstał.-Gdyby się cokolwiek działo..-Nic się nie stanie, idź już sobie.-mruknął. Ten pokręcił głową i wyszedł.-Jakbyście wszyscy we mnie nie wierzyli...-powiedział do siebie.-Jestem przecież wybitnym lekarzem. Najlepszym, jedynym w piekle. Haha, tak, tak, tak.-złapał się za głowę.-Wariujesz, chodź.-I wyszedł z pokoju zamykać drzwi. Skierował się do swojego biura, ściągnął płaszcz i torbę ostawiając to wszystko na sofę pod ścianą. Pokój był nawet przytulny. Ściany były białe, podłoga czarna, na środku stało masywne biurko z laptopem, teczki, fiolki. Zaraz obok sofa, szafka w której trzymał kolejne fiolki i różne substancję. A po drugiej stronie kolejne półki z kolejnymi fiolkami. Gdzieś tam w tym pokoju był stolik na kółkach, taki lekarski, ukradł go kiedyś ze szpitala bo mu się spodobał. A na nim zawsze trzymał zapakowane narzędzia do operacji. Takiej najprostszej jak wycięcie, zaszycie, czy coś w tym stylu. Bardziej skomplikowane narzędzia miał w innym pokoju, pod innym kodem. Każde drzwi miały inny, byłoby zbyt łatwo się do nich dostać, gdyby wszędzie był jednakowy. Victor czasami zapominał kodu do jakiś drzwi przez co osoba za nimi umierała albo w męczarniach, albo dostawała świra i potem Victor musiał ją zabijać. Różnie bywało.-Aaa!-Warknął wyrywając sobie włosy z głowy.-Dostaję pierdolca!-uderzył się z pieści w twarz, a zaraz potem zaczął szukać skalpela. Leżał na stole, nie zapakowany, brudny od krwi. -Potrzebuję cię!-krzyknął i wziął go w dłoń, a następnie poderżnął sobie gardło. Upadł na kolana i zaczął dławić się krwią skamlając przy tym jak dziecko. Zacisnął dłoń mocniej na ostrzu.-Pomóż mi..-szepnął i zaszlochał.-Pomocy... Pomocy...-Przejechał po gardle ponownie dociskając ostrze mocno. -Oh...-Otworzył oczy i powoli podniósł się. Poczuł ciągnięcie za koszulkę, więc spojrzał co to. Wielka, zaschnięta kałuża krwi.-Musiałem leżeć tak 16 godzin.-powiedział i rozejrzał się za skalpelem. Leżał obok, wypuścił go z dłoni, kiedy tracił przytomność.-Oh...Jakbym pochlał grubo.-Powiedział wstawiając i trzymając się ściany. Złapał się za głowę i pomasował.-Ale masakra...-chwiejnym krokiem podszedł do szafki i wyciągnął z niej fiolkę z jakimś płynem. Wypił ją i po chwili zaczął myśleć trzeźwo.-Lepiej.-Przyznał sam sobie i podszedł do lustra. Na jego szyi była wielka, biała blizna. Tak to działało. Victor nie mógł umrzeć, ale rany, które ktoś mu zadawał znikały i nie zostawiały śladu. Jeśli jednak on sam to zrobił, wszystko zmieniało się w blizny. -No i po co to robisz?!-Krzyknął sobie w twarz.-Idiota...-mruknął, ale zaraz potem go coś oświeciło i zajrzał w telefon.-Jednak nic..Nie odezwałaś się Iris. Nie jesteś tą, która mi pomoże. Cóż. Rozczarowanie, tak jak mówiłem na początku naszego spotkania. Nikt nie jest w stanie mi pomóc. Dlaczego jestem skazany na wieczne potępienie? Dlaczego nie ma nikogo kto mi pomoże? Dlaczego jestem sam? Dlaczego wtedy ten pies zginął? Gdyby żył, byłoby inaczej?-otworzył szeroko oczy.-Jeśli, bym go nie wypuścił z rąk, nie zginałby. Zginął przeze mnie? Czy to przeze mnie umierają ludzie?-upuścił telefon, który odbił się od ziemi i roztrzaskał mu się ekran.-Co jeśli..-usiadł na ziemi i złapał się za twarz.-Co jeśli to wszystko to twoja wina?!-zaczął szlochać.-Co jeśli to w tobie jest problem?! Całe życie będziesz się męczyć ze swoimi myślami?! One cię w końcu wpierdolą! Zjedzą cię twoje własne myśli, tak jak szczury wjebały twoich rodziców! One ich zeżarły! Zostawiłeś ich wtedy! A szacunek rodzicom się należy, nawet takim złym jakimi oni byli! Mogłeś tam zostać i odganiać je tą pierdolona miotłą, a potem się nią zajebać! Dlaczego tego nie zrobiłeś?!-Zaczął krzyczeć trzymając dłonie na twarzy. A zaraz potem położył się i spojrzał w sufit. -Uspokój się bo ci odpierdala. Zadzwoń do niej.-Podniósł się i wziął telefon.-Hm.. Działa. Ale trzeba kupić nowy.-wybrał jej numer i poczekał aż podniesie słuchawkę.-Tak?-usłyszał jej zaspany głos.-Śpi pani?-uniósł brew.-Panie Victorze, jest 4 rano.-Mimowolnie spojrzał na godzinę na laptopie.-Rzeczywiście. Zadzwonię później.-Nie, niech pan zaczeka.-jej głos był teraz wyraźniejszy.-Chce poznać więcej szczegółów.-Teraz też mnie pani nie zaskoczyła. Ale dobrze, kiedy chce się pani ponownie spotkać?-U mnie w Czwartek o godzinie 12.-Teraz musiał przyznać sam sobie. Zaskoczyła. Żaden terapeuta nie zapraszał go do siebie. Nie po tym wyznaniu.-Halo, jest pan tam?-Tak, tak. Tak.-powtórzył.-Pasuje mi Czwartek.-podniósł się i zapisał godzinę na kartce.-Centrum miasta, Ringinów 28A.-Zapisał.-Gdyby jednak pan nie chciał przychodzić, chciałabym wiedzieć o tym wcześniej.-Przyjdę. Już teraz mogę obiecać.-uśmiechnął się do siebie.-Cieszę się. Do zobaczenia.-Do zobaczenia.-Rozłączyła się. Do Victora to nie docierało. Coś go faktycznie zaskoczyło. A może to kolejna gra terapeutów? A co jeśli zrobiła to po to, by pokazać, że się go nie boi, podała fałszywy adres i zadzwoni w Czwartek z informacją, że muszą przełożyć spotkanie? Ludzie są dziwni i nie można im ufać. Więc i się nie nastawiał. Wiedział, że jeśli go okłamie to ją zabije. Nie będzie pierwsza. Dla niego ludzkie życie się nie liczyło. To było coś co jest, ale wystarczy jedna rzecz i wszystko znika. Tak po prostu. I tak właśnie chciał Victor, chciał zniknąć. Ale nie mógł.-Się znowu nakręcasz idioto.-Powiedział do siebie. Wziął fiolkę z szafki, napełnił nią zawartość strzykawki i poszedł do pokoju w którym odpoczywała Annie. A może nie odpoczywała. Stała na środku pokoju i patrzyła w okienko w drzwiach.-Cześć Annie!-pomachał jej.-Posłuchaj mnie, jesteś w odpowiednim miejscu i jeśli będziesz się mnie słuchać to bardzo szybko wyjdziesz. -Dlaczego mnie tu zamknąłeś?-zapytała przechylając lekko głowę.-Nie denerwuj się.-wpisał kod i wszedł do środka zamykając za sobą drzwi.-Odczuwasz wszystko inaczej, ale jest na to sposób.-Co inaczej?! Jak mam odczuwać to że mnie tu zamknąłeś, co?!-warknęła, a jej oczy zrobiły się krwisto czerwone.-Annie, ja nie krzyczę, więc ty też postaraj się tego nie robić, dobra?-westchnął.-Chce ci pomóc.-A ja chce stąd wyjść!-Jej palce zaczęły się wydłużać, tak samo jej ręce. To był odpowiedni moment w którym Victor podbiegł do niej i szybko wbił substancję w jej szyję. Od razu straciła przytomność, a ręce powróciły do normalnego stanu.-A ja chce, żebyś już nigdy więcej nie chlała moich leków.-wziął ją na ręce i położył do łóżka.-Odpoczywaj.-westchnął i wyszedł z pokoju. Zablokował drzwi kodem i powrócił do swojego biura. Rozsiadł się wygodnie i wziął do ręki papiery, które zaczął przeglądać. W jego głowie zaistniała pustka, więc postanowił wstać i poszedł na górę do mieszkania. Wyciągnął z nowoczesnej lodówki sok pomarańczowy. To była jedyna rzecz w niej, Victor bardzo lubił pić ten sok.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 23, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

PsychopataWhere stories live. Discover now