untitled 01

17 0 0
                                    


Wielu z was ma ten przywilej i nie wie, jak wygląda wchodzenie w dorosłość z depresją. Macie tę błogą przyjemność niewiedzy. Nie poznaliście tego gorzko-cierpkiego smaku odnajdywania siebie i budowania swojego charakteru z depresją jako swoim własnym aniołem stróżem.                I trochę wam tego zazdroszczę. Zazdroszczę wam braku chęci do wstania z łóżka, bo jesteście po prostu zaspani. Zazdroszczę wam braku chęci wejścia pod prysznic dlatego, że jest wam zbyt wygodnie w łóżku. Zazdroszczę wam braku chęci odrobienia zadania domowego, bo znaleźliście serial tak ciekawy, że nie możecie się od niego oderwać.

Ja tego nie miałam.

Nie potrafiłam wstać z łóżka dlatego, że nie czułam jakiegokolwiek powodu, by to robić. Nie wiedziałam, ile dni bez prysznica już tak przeleżałam, bo jaki był sens w ogóle wstawać i się starać? Po co miałam robić te głupie zadania domowe, skoro nawet odpisanie na wiadomość wypompowywało ze mnie całą energię.

Bywały tygodnie, kiedy tylko spałam. Kładłam się spać, nastawiałam budzik na ósmą - tylko po to, żeby po raz kolejny zawieść samą siebie i nie potrafić wyjść spod kołdry, wyłączyć go i wstać dopiero o trzynastej. Nie myć zębów, nie czesać włosów, pokrzątać się chwilę po mieszkaniu, uspokoić świat (który wcale nie wydawał mi się tego ciekawy), że żyję, potem zrobić sobie kolejną drzemkę.

Wyobrażam sobie, jak kręcicie teraz głowami i nazywacie ten styl życia lenistwem. I może jest w tym ziarno prawdy. Może byłam zbyt leniwa,  żeby coś z tym zrobić, ale chyba odpowiadał mi taki stan rzeczy. Nie chciałam, żeby było dobrze. Nie czułam, że na to zasługuję. 

Ale wiecie, depresja ocaliła mi życie. Pewnie powiecie, że to głupota i zapytacie, jak mogło tak być, ale tylko dzięki depresji nauczyłam się siebie tak naprawdę i przeżyłam swoją historię jako ja, tak naprawdę czując, a nie tylko obserwując z boku.

To, że jestem chora nie było dla mnie żadną niespodzianką. Nie byłam głupia, nie byłam nieświadoma, a żyjąc w XXI wieku ciężko jest nie wiedzieć, jak właściwie ta cała depresja działa. Wiedziałam, że ją mam, ale nie spieszyło mi się do usłyszenia tej diagnozy. Ten moment miał być odhaczony na mojej liście znacznie później - finalnie to wreszcie zrobiłam, oczywiście, by postawić przy niej przysłowiowego "ptaszka" i mieć to z głowy. Nie myliłam się, usłyszałam, co miałam usłyszeć, przy okazji wyprowadzając z równowagi samą siebie. Fantastycznie, kolejny zawód do kolekcji wielkich porażek mojego życia. 

Wkurzało mnie to, że zewsząd słyszałam głosy swoich rówieśników "boże, co za depresja", "jak widzę natłok tych zadań, to depresji idzie dostać", "nic mi się nie chce, chyba mam depresję". Budziły we mnie agresję. Chciałam wtedy krzyczeć, bić, kopać, niszczyć. Depresja zastąpiła słowo smutek, słowo nuda, słowo monotonia. Znałam ludzi z depresją, ale znałam też ludzi zdrowych, którzy tak cholernie bagatelizowali znaczenie tej choroby. A ja nigdy nie miałam na tyle odwagi, żeby kazać im się po prostu zamknąć. Mimo że za każdym razem miałam na to wielką ochotę. 

Mówiąc zupełnie poważnie - były chwile, kiedy bywało dobrze. Kiedy zasypiałam po miłym dniu z uśmiechem na ustach i nie myślałam o tym, że nie chce tu być, kiedy wstawałam rano i przygotowywałam sobie śniadanie do szkoły, pamiętając, żeby się nie głodzić, kiedy po powrocie do domu brałam prysznic albo długą, gorącą kąpiel. Robiłam rzeczy, które robi normalny człowiek, dbałam o siebie w najmniejszym stopniu.

Ale te chwile tak cholernie szybko mijały. Wystarczyło wrócić do domu, ściągnąć rajstopy i spódnicę, i nagle bańka pryskała. Spłycanie tego do ubrań czyniło to wszystko prostszym do opisania. W dobre dni malowałam rzęsy, zakładałam eleganckie ubrania w jasnych kolorach. Później przychodziły złe dni, kiedy przez tydzień żyłam w tym samym dresie - w nim spałam, jadłam, chodziłam do szkoły. Śmiałam się z tego z przyjaciółmi, którzy rzucali komentarze na temat tego, jak bardzo mnie już wszystko nie obchodzi, bo znowu wychodzę do ludzi w brudnych, podziurawionych ubraniach. 

Mylili się. Bardzo mnie to obchodziło. Bardzo się tego wstydziłam, ale każdy poranek był okrutnie ciężką walką o to, czy w ogóle uda mi się wstać z łóżka. Szósta, szósta trzydzieści, siódma, siódma piętnaście... Odkładałam każdy z budzik, czując jak tak bardzo znajomy mi niepokój splątuje wszystkie moje wnętrzności w jeden wielki supeł. 

Zamykałam oczy i czekałam, aż budzik zadzwoni po raz kolejny, bojąc się podnieść głowę z poduszki i postawić krok na podłodze, bo to oznaczałoby, że zgadzam się na przeżycie kolejnego dnia z wszystkimi jego wyzwaniami. Wreszcie, na pięć minut przed autobusem, walczyłam tak mocno, że udawało mi się wstać z łóżka, chwycić niespakowany plecak i wybiec na przystanek autobusowy w piżamie, byleby tylko zdążyć na zajęcia. Dlatego właśnie wyglądałam tak, jak wyglądałam. Śmiałam się zawsze, gdy słyszałam docinki moich przyjaciół, ale nigdy nie miałam odwagi przyznać się, jak to wygląda naprawdę. Wolałam być uważana za kogoś, kogo nie obchodzi zdanie innych ani świat wokół. To naprawdę wydawało mi się lepsze niż prawda. Bo prawda z kolei wydawała mi się cholernie bolesna - starałam się aż za bardzo, po prostu codziennie przegrywałam walkę.

Były też złe dni, kiedy to wszystko stawało się dla mnie nie do udźwignięcia. Odcinałam się od ludzi, bo tak bardzo bałam się niezrozumienia. Minimalizowałam ryzyko straty. Nie chciałam spalić za sobą zbyt wielu mostów, a każde rozmowy na poważne tematy były dla mnie nie do przejścia. Spłycałam najważniejsze znajomości do niezobowiązujących pogawędek o zadaniach domowych, zakupach i muzyce, dusząc w sobie wszystko, co tak naprawdę było dużą częścią mnie. Te dni sprawiały, że czułam się w tym świecie cholernie obco. Odzywałam się, ale żałowałam każdego wypowiedzianego słowa. Wychodziłam, ale żałowałam każdej decyzji o wyjściu. Leżałam w wannie, myśląc o tym, że mogłabym się utopić, ale nawet na to nie miałam w sobie wystarczająco dużo siły. Czułam się, jakbym sama podpaliła stos złożony ze wszystkich składowych mojego życia, żeby potem z przerażeniem i bólem oglądać, jak płomień rośnie i nie mogąc nic z tym zrobić. 

Chodziłam do szkoły, spotykałam się z ludźmi, miałam nawet dorywczą pracę, ale gdzieś tam w środku toczyłam bitwę, która - mimo że jeszcze tego nie wiedziałam - miała  zdecydować o mojej przyszłości.

I to właśnie ta bitwa będzie główną bohaterką tego pamiętnika. Wiem już, że jest częścią mnie - na tyle dużą, że nie mogę dłużej dusić jej w środku, nie pozwalając jej wyjrzeć na powierzchnię. Nikt nie wytrzyma długo przywiązany do dna.

Przedstawiam wam historię mojej depresji. I tego, jak się skończyła.

untitledWhere stories live. Discover now