Rozdział 10-1

1.4K 45 3
                                    

Spoliczkowana dziewczyna runęła na podłogę. Podbiegła do niej jej matka.

-Veronica! Ty, dzikusko.

-Nie będę się z tobą kłócić, bo jesteś starsza, ale proszę okazywać szacunek.-powiedziałam poważnie.

-Cisza!-głos zabrał mój ojciec, wskazując na mnie palcem.-Niewychowana córko, masz przeprosić siostrę!

Milczałam. Nie zamierzam przepraszać ją za coś co w zupełności na to zasłużyła.

-Jeśli masz jeszcze swój rozum to powinieneś wiedzieć ojcze, kto próbował skrzywdzić moją matkę. Ile razy były skierowane w jej stronę obelgi przez zazdrość Amandy niezliczoną ilość razy! Przestań w końcu wybaczać prawdę moja mama nigdy nikogo nie skrzywdziła.

-Miała to na co zasłużyła.- Stwierdził krótko- Ochrona! Weźcie ją i zamknijcie, ale przed tym wypytajcie co słychać u Watsonów, ale tak żeby nie zapomniała tej rozmowy.

Co?! On chciał żeby mnie bili! Niech tylko spróbują! Mamy XXI wiek przypominam! Halo!

-----Thomas----

Wyszedłem z mojej limuzyny. Miałem tutaj jeden cel i nie zamierzałem tutaj dłużej przebywać. Podbiegł do mnie jeden z lokai z ochroniarzami ,którzy zagrodzili mi drogę.

-Pan Evans w tym momencie przyjmuję ważnego gościa. Nikt ważny nie może wejść.-Zanim zdążyłem się odezwać zrobił to mój szofer(miał wiele funkcji).

-Jak śmiecie odnosić się tak do pana Watsona

-Witam cię Panie Thomasie.Wybaczy pan ale nie poznaliśmy. Proszę zaczekać w gabinecie zaraz powiadomię pana Henrego.

-Nie trzeba. Przybyłem tutaj tylko po swoją żonę i wracam. Nie mam zamiaru z nim rozmawiać.- zbyłem go ręką. Szybkim krokiem przemieszczałem się przez korytarze. Za jednych z drzwi usłyszałem szarpaninę. Były to drzwi prowadzące do sali konferencyjne na, które prowadziło wyjścia na dwór. Udałem się tam a widok jaki tam zastałem sprawił, że buzowała we mnie złość. Dwóch goryli stało nad moją... nad Veronicą. Jeden ciągnął jej włosy a drugi popchnął tak, że wylądowała na ziemi.

-----Katherine-----

Mój policzek był pobrudzony ziemią. Zaraz im oddam przysięgam. Do tej pory byłam spokojna, ale miarka się przebrała. Niech on tylko stanie trochę bliżej i...

-Witaj panie Thomasie- powiedział wesoło dziad zwany ojcem. Chwilka. Thomas? O nie. On tu jest. Pięknie. Ciul bombki strzelił, świąt nie będzie.- Czemu nie pozwoliłeś na siebie zaczekać? Kazałbym przygotować podwieczorek.

-Nie miałem zamiaru zostać. Przyszedłem tylko po żonę.-Wtedy zerknął na mnie. Oczywiście już stałam podniesiona przez olbrzymów. Żeby nie było, że jestem źle traktowana. I wszystko byłoby fajnie gdyby nie kontynuował.- Czym moja pani zasłużyła sobie na takie traktowanie?

-Drogi Watsonie. Uciekła ze swojego domu bez twej wiedzy. Sądziłem, że po wystraszeniu jej trochę się nauczy kultury.- Cały ojciec. Skopać leżącego.

-Wiedziałem, że się tu udała i pozwolisz, że sam będę zwracał jej uwagę jeśli coś nie będzie odpowiednie. A teraz. Wracamy Veronica.-No tak ja dalej jestem Veronica. 

Spojrzałam ukradkiem w stronę prawdziwej właścicielki imienia. Na jej twarzy malowała się zazdrość. Pewnie nie wiedziała, że drań Thom tylko udawał miłego, no ale cóż. Niech żałuje szmata. A korzystając z tego iż znalazłam się w sytuacji jakiej jestem, to grzech byłoby tego nie wykorzystać. Musiałabym być głupia, by po prostu z pustymi rękami wrócić.

-Ale ja nie chcę się rozstawać z Isą.-powiedziałam cichym i smutnym głosikiem dla wiarygodności.- Chciałabym żebyś ojcze pozwolił mi ją zabrać ze sobą oraz pomógł mi znaleźć ciocię Suzy. Dla ciebie to nie będzie problem prawda?

Jego szczęka wyraźnie się zacisnęła. Wkurzyłam go i o to chodziło. Zerknęłam na Watsona, który wyglądał na dumnego? Nie to musi być jakiś szczękościsk. Spojrzałam ponownie na starca.

-Oczywiście możesz zabrać Isę, zajmę się poszukiwaniami więc w ciągu miesiąca powinniśmy ją  znaleźć. Ale pamiętaj. Obiecałaś nie sprawiać więcej kłopotu ani wstydu panu Thomasowi.

Kiwnęłam potwierdzająco głową i z zadowolenie ruszyłam w stronę Thoma. Pewnie zaparkował niedaleko auto.Wyminęłam go i skierowałam się do bramy. Na ulicy stał kabriolet, a w nim kierowca. Kiedy weszliśmy do auta oparłam się brodę na ręce i patrzyłam w okno, a on usiadł naprzeciw mnie. Jak sobie przypomniałam jak ich wszystkich wrobiłam, to uśmiech sam ciśnie mi się na usta. Mina ojca była bezcenna, kiedy udawałam smutną i reakcja Veronici na Thoma. Po prostu bomba. Aż cicho zaśmiałam się pod nosem. Z mojego myślenia wyrwał mnie dotyk na policzku. Thomas chusteczką wytarł moją pobrudzoną skórę  po czym usiadł na swoje miejsce. Okej... Co mnie ominęło? Dobra niech mu będzie.Szeptem patrząc w okno powiedziałam:

-Dziękuje- Chyba usłyszał bo jego kąciki ust niezauważalnie i na chwilkę powędrowały w górę, a głową skinął na znak zrozumienia.



Po przyjeździe na miejsce zostałam odprowadzona do mojego pawilonu. Przebrałam się ze służbowych ciuchów, w lekką sukienkę do kolana. Postanowiłam pochodzić po moim sektorze i pozwiedzać. Od małego lubiłam w ciszy przechadzać się na świeżym powietrzu rozmyślając nad życiem. Znałam parę wierszy i lubiłam je czasem recytować dla siebie.

-Płaczę w ogrodach samotny jak ptak mokry unieść się nie mogę, to nie łzy...

Przerwałam kiedy w oddali usłyszałam rżenie konia. Ruszyłam w kierunku dźwięku. Za niskim murem galopował sobie piękny koń. Jego sierść miała piękny bursztynowy kolor. Był osiodłany, ale w koło nie widziałam innych koni. Był sam. Przydreptał do mnie. Wyciągnęłam powoli w jego stronę dłoń, nie przeszkadzało mu to. Mistrz nauczył mnie jazdy konno, więc bez większego  trudu wspięłam się na niego.

-Od dzisiaj jesteś Zwei. Pasuje?

Koń tylko zarżał i przyspieszył swój bieg. Chyba mu się podoba to imię.

Transakcja życiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz