Rozdział 14

199 9 0
                                    

Tego wieczoru, gdy ojciec wrócił do domu, matka przygotowywała dla mnie kolację. Zdążyłam złapać w przelocie z blatu dwie kanapki, gdy wszedł do kuchni i zapytał, dlaczego matka znów mi dogadza i podsuwa mi wszystko pod nos, skoro jestem już prawie dorosła.

I wtedy zaczęła się awantura. Awantura to mało powiedziane. To była patologia w całym tego słowa znaczeniu. Początkowo oskarżali się o wszystko, wyrzygiwali sobie jakieś minione kwasy, w końcu doszły krzyki i wyzwiska. W pewnej chwili ojcu puściły nerwy. Wszystko zadziało się tak szybko... Złapał matkę od tyłu za głowę i uderzył nią o blat. Rozległ się trzask tłuczonego talerza i krzyk. Kanapki poleciały na podłogę. Lewa część twarzy mamy zalała się czerwienią — rozcięty łuk brwiowy krwawi jak cholera. Zachwiała się oszołomiona, spojrzała na ojca z nienawiścią i chwyciła za nóż, którym kroiła wcześniej chleb. Szybki zamach. Nóż o łagodnym ostrzu ześlizgnął się po dłoni ojca, pozostawiając jedynie różową szramę.

To go rozsierdziło nie na żarty. Miał mord w oczach.

Usłyszałam za plecami syk Cruelli: On ją zabije, i wiedziałam, że ma rację.

Nie zastanawiając się, chwyciłam ze stołu kubek z herbatą i rzuciłam w ojca. Uchylił się, tak że kubek rozbił się o szafkę. Wiedziałam już, co zrobi. Podszedł do mnie, zamachnął się i uderzył mnie w twarz. Obróciło mnie w stronę stołu. Jego róg wbił mi się w żebra tak mocno, że z bólu osunęłam się na zimne kafelki.

— Wypierdalać z mojego domu! Obie! — Wskazał ręką na drzwi kuchni.

— To jest też nasz dom. — Głos mamy był cichy, lecz zdeterminowany. — Nie możesz nas z niego wyrzucić. Nie masz prawa.

— Nie mam prawa? — Ojciec chwycił ją za szyję i zaczął dusić. — Mieszkasz sobie jak pani, pławisz się w luksusach tylko dzięki mnie!

— Przestań! — Podniosłam się z podłogi.

I nagle coś śmignęło tuż przy moim uchu, trafiając ojca w głowę. Stracił równowagę, puścił matkę i zachwiał się do tyłu.

Brązowa piłka koszykarska rykoszetem odbiła się o szafkę kuchenną, podłogę i poturlała pod stół.

Od razu rozpoznałam wytartego spaldinga Kofiego.

— Niech pan je natychmiast zostawi w spokoju — usłyszałam jego głos.

Stał tuż za progiem kuchni i wpatrywał się gniewnie w mojego ojca. Miał na sobie przepocony podkoszulek i spodenki za kolano. Najwidoczniej wracał z treningu.

Ojciec wskazał mu palcem drzwi.

— Wynoś się stąd, gówniarzu, bo wezwę policję.

— Już to zrobiłem. Przyjęli zgłoszenie o przemocy domowej i będą za kilka minut.

Ojciec momentalnie zbladł. Przez chwilę stał w bezruchu, jakby rozważał różne scenariusze wyjścia z tej patowej sytuacji. Jego wzrok zaczął przesuwać się po kuchni. Stłuczony talerz, rozrzucone szczątki kubka, kanapki na podłodze, żona z rozciętym łukiem brwiowym i córka z zaczerwienionym policzkiem.

Jego twarz przybrała postać maski.

— Wypierdalać stąd, i to już — syknął przez zęby i zaczął zbierać cały ten syf z podłogi.

Poczułam na sobie wzrok matki. Odwróciłam się do niej, jej twarz w połowie była we krwi, wyglądała jak upiór. Jej zielone oczy wydały mi się niepokojąco przenikliwe, obce, nie dostrzegłam w nich nic znajomego. Zupełnie jakby patrzyła na mnie obca osoba. Poczułam suchość w ustach, zakręciło mi się w głowie, serce zaczęło walić ogłuszająco.

Uratuję cię — usłyszałam głos Cruelli. Przeniosłam na nią spojrzenie i zamarłam. Stała obok mnie, ociekając wodą. Jej sukienka była podarta, stopy miała trupie, zanurzone w kałuży wody, która z sekundy na sekundę powiększała się w naszej kuchni. Jej zazwyczaj staranne uczesanie zastąpiły rozpuszczone włosy sięgające do pasa, które zakrywały lewą część twarzy. Prawa część była sina, ciemne oko wpatrywało się we mnie przenikliwym spojrzeniem. Niebieskofioletowe usta rozchyliły się i wypłynęła z nich woda. Śmierdziała zgnilizną i brudnym jeziorem. Chodź ze mną — lodowate palce, z pomarszczoną od wody skórą zacisnęły się na moim nadgarstku. Spod poszarpanego rękawa sukienki Cruelli, niczym wąż, wypełzły brunatnozielone glony, wsunęły się pod moją bluzkę aż do pachy i rozczłonkowały. Prześlizgnęły się po skórze w dół ciała, po brzuchu, pachwinie, udzie, łydce. Druga część opanowała prawą pierś, ramię, szyję, brodę, po czym dopadła do ust. Zacisnęłam wargi, chciałam się wyrwać z mrocznego uścisku. Nie byłam jednak w stanie się ruszyć. Jakby moje ciało uległo porażeniu w miejscach, w których stykało się z rośliną. Byłam w połowie sparaliżowana. Chwyciłam dłoń Cruelli, by oderwać ją od mojego nadgarstka. Nim się zorientowałam, wyczułam pod mankietem bluzki mokre pnącze, które momentalnie wsunęło się pod pachę, rozgałęziło i opanowało lewą część mojego ciała. Nie byłam w stanie się ruszyć. Wodorosty za wszelką cenę starały się znaleźć najmniejszy uchyłek moich ust, by wpełznąć do ich wnętrza. Starałam się zaciskać je z całych sił, lecz one stawały się z każdą chwilą coraz bardziej bezwładne. Poczułam zimno na dziąsłach, na języku. Śliska maź zaczęła wypełniać wnętrze moich ust. Wstrząsnął mną dreszcz, nastąpił odruch wymiotny, zabrakło mi tchu. A gdy glony wsunęły się w moje nozdrza, wypełniając je po samą śluzówkę i ściekając aż do gardła, przestałam oddychać.

Ostatnie, co pamiętam, to przenikające głęboką toń brzmienie, przypominające głos Cruelli: To jedyne wyjście.

A potem ucisk w klatce piersiowej i oddech Kofiego wypełniający moje usta. Nie umieraj, nie umieraj, Mar, do diabła!

Kojarzę późniejsze przebłyski. Zapach dezynfekcji, błysk lamp jarzeniowych, biel ścian, ból w piersi. Pełna świadomość wróciła mi w drugim dniu pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Nie mogłam uwierzyć, że próbowałam się znowu zabić. Naprawdę musiałam być szalona. Nic nie pamiętałam z samej próby samobójczej. Wiem tyle, ile opowiedzieli mi Kofi i mama. Podobno w chwili, gdy ojciec kazał nam się wynosić z domu, wybiegłam na podjazd i chwyciłam kolarkę Bruna, która stała oparta o mur. Nasz dom jest jednym z ostatnich na osiedlu, które zamyka mieszkalną część miasta. Po nim jest już tylko jednopasmowa szosa, którą otacza las. Podobno pędziłam nią tak szybko, jakby gonił mnie sam diabeł, Kofi ledwo za mną nadążał biec. W pewnej chwili skręciłam w gruntową drogę i przemierzając pas lasu, dotarłam nad jezioro. Rozpędzona do granic możliwości, wjechałam na pomost, a gdy ten się skończył, poszybowałam w górę, by po chwili uderzyć w taflę wody i pójść na dno.

A ja nic z tego nie pamiętam.

Teraz jednak wiem, że to nie była moja wina, nie chciałam odebrać sobie życia, nie tym razem. 

-----

To już ostatni rozdział jaki mogę Wam udostępnić. Książka została wydana przez Wydawnictwo Media Rodzina - premiera 25.03. 2020, czyli w dniu kiedy publikuję ten rozdział :) 

Zachęcam Was do zakupu powieści z legalnych źródeł, a jeśli życzycie sobie książkę z dedykacją i zakładką to zapraszam na moją stronę www.melissadarwood.com. 

Buziaki! 

Dziękuję, że czytacie :* 


To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Mar 25, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

SCHIZISOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz