Trudno było mu skupić się na czymkolwiek innym, niż wpatrywanie się w dal. Usiłował wsłuchać się w rozmowę Lucjana i Izydora, by z czasem samemu się odezwać, ale jego myśli zaraz uciekały od tematu i gubił wątek. Powodem nie był jednak stres, czy nadmierne zdenerwowanie. Właściwie po wypiciu drugiej filiżanki herbaty, przestał odczuwać cokolwiek. Wszedł w stan hibernacji, który pozwalał mu jedynie na niechlujne siedzenie i wpatrywanie się w kciuki Jacka, które krążyły wokół siebie. Przy próbie podjęcia innej czynności, ogarniało go wielkie zmęczenie, okazywane ciężkimi westchnieniami. Nie zajrzał nawet do książki, którą przyniósł z sypialni, zdobył się jedynie na ciasne trzymanie jej w dłoniach.
- Cóż - odezwał się nieoczekiwanie, ściągając tym na siebie uwagę pozostałej trójki mężczyzn - chyba pójdę już spać, jeżeli nie masz nic przeciwko - powiedział patrząc na Izydora.
- Ach, nie. Oczywiście, że nie - zaprzeczył od razu.
- Świetnie - odparł przenosząc wzrok na Iansa - przygotuj proszę pokój na przeciwko mojego.
- Oczywiście - Ians dźwignął się z miejsca i spokojnym krokiem ruszył do wyjścia z salonu, kierując się na piętro, a Surre za nim, jednak zdecydowanie wolniej.
Czuł w kościach nieznośną apatię i dyskomfort bijący z każdego centymetra ciała, w tej sytuacji zbędnym wydawało się przesiadywanie w salonie, w celu wpatrywania się w kolana Izydora i kciuki Jacka.Jego kąpiel była pośpieszna, nie miał ochoty na wylegiwanie się w wodzie, dlatego zrobił co najważniejsze i po owinięciu się w świeży, bladoróżowy szlafrok, wyszedł z łazienki. Wyłonił się w porę, by zobaczyć jak Ians zaprasza Izydora do przygotowanego pokoju, do którego ten wszedł zaraz po pożegnaniu się z detektywem, zostawiając przy tym otwarte drzwi. Na korytarzu był również Jack, który wciąż nerwowo kręcił kciukami, pod uważnym okiem Iansa, który przyglądał się im obu.
- Nie mam dzisiaj na was siły - powiedział stojący między blondynami Lucjan - porozmawiamy o tym jutro - mruknął, ruszając w stronę schodów.
Jack podszedł powoli do Leona, uśmiechając się delikatnie.
- Ja także będę spać z otwartymi drzwiami - zapowiedział, stając na przeciwko Leona.
- Dobrze - odparł z lekkim uśmiechem.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, nim Jack ostrożnie nie wyciągnął dłoni po dłoń detektywa, którą następnie niepewnie uniósł i ucałował.
- Dobranoc - powiedział cicho, z delikatnym rumieńcem na policzkach, a następnie ruszył do własnego pokoju, zostawiając detektywa samego na ciemnym korytarzu, co kilka kroków obracając się przez ramię.
Surre musiał bardzo się postarać, aby nabrać pełny wdech.
Miał w głowie prawdziwy bałagan, a jego serce szalało w zbyt ciasnej piersi.
Po wejściu do pokoju, zostawił uchylone drzwi i nie ruszał się nigdzie.O poranku, kilka dłużących się minut spędził rozbudzony w łóżku. Dzięki uchylonym drzwiom słyszał jak posiadłość powoli się rozbudza. Pierwszy oczywiście był Ians, Surre udawał, że śpi, kiedy ten zajrzał do sypialni. Chwilę później, do krzątającego się na dole mężczyzny, dołączył głos olbrzyma. Na końcu z pokoju wyszedł Izydor i dopiero po następnych kilku minutach, Surre zdecydował dźwignąć się do siadu.
Promienie słońca wpadające przez znajdujące się za nim okno, omijały sylwetkę mężczyzny, zaznaczając ją pochyłym cieniem na dywanie i parkiecie. Poranek był spokojny, zza szyb słychać było śpiew ptaków i wybudzającą się ulicę Tem, kiedy sam Surre również się wybudzał. Nieoczekiwanie przespał całą noc, po tym jak już udało mu się zasnąć. Taki obrót spraw był dla niego naprawdę zaskakujący, zazwyczaj budził się w nocy po kilka razy, tym razem zasnął jednak jak kamień. Obudziły go dopiero poranne promienie słońca, które z lubością kładły się na jego twarzy. Miła odmiana.
Z cichym westchnieniem dźwignął się do pionu i pokonał metrowy odstęp między szafą a łóżkiem, w celu przyodziania się. Wśród swoich mógł paradować w półnegliżu, ale przy Gowewskim należało zachować jakieś pozory przyzwoitości.Kiedy ciężkim krokiem zszedł na dół, ubrany w luźną koszulę i jasnobrązowe spodnie sparowane z kamizelką w podobnym odcieniu, Izydor był już w jasnej jadalni. Tym razem nikt nie zabawiał go rozmową, siedział sam, na ostatnim krześle po lewej stronie dłuższego boku prostokątnego stołu.
- Dzień dobry - powiedział Izydor, odsuwając od ust kwiecistą filiżankę.
- Dzień dobry - odparł Surre, kierując się na swoje miejsce przy stole.
Blat był biały i nagi, ale z kuchni dobiegały dźwięki krzątaniny i zapach posiłku, tak więc Surre odsunął sobie krzesło i zajął miejsce, zakładając nogę na nogę.
- Ma pan bardzo sympatyczną służbę - zauważył Gowewski - i relację z nią. Zaskoczyło mnie to.
- Mam liberalne podejście do tych spraw - odpowiedział oszczędnie.
- To miła odmiana - kontynuował Izydor, uśmiechając się lekko.
- Też tak uważam.
Nieco niezręczną wymianę zdań przerwał Ians, który wszedł do jadalni, niosąc dwa talerze. Ten jeden raz, Surre był mu wdzięczny za wejście w trakcie rozmowy. Wspomnienia ze schadzki w łazience, której oddali się kilkanaście miesięcy temu wciąż pozostawało żywe w wyobraźni detektywa.
- Zaraz przyniosę panu kawę - powiedział stawiając przed nimi talerze z omletami.
CZYTASZ
Ironia przekwitu | bxb
Fiksi Umum❝Z mego gnijącego ciała wyrosną kwiaty, będę ich częścią, a to oznacza wieczność❞ W mieście Tem, śmierć przywdziewa maskę miłości, sadząc kwiaty w bijących sercach. ℹ️Praca wygrała głosowanie czytelników, w edycji letniej konkursu "Splątane Nici"