Rozdział 7

803 16 2
                                    

3 miesiące później...

Ania
 

Odkąd poznałam Wiktora minęły trzy miesiące.  Były to jedne z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Wreszcie czułam, że jestem we właściwym miejscu z właściwą osobą.
  Tego dnia wstałam pierwsza. Byłam u mojego partnera na noc. Poszłam do jego kuchni aby przygotować śniadanie. Zegar wskazywał godzinę dziewiątą, więc Zosia była już w szkole. Swoją drogą ostatnio bardzo zaprzyjaźniłam się z tą młodą kobietką. Już na początku znajomości ustaliliśmy, że nie zastąpię jej matki, jednak czuje, że tak samo jak ona dla mnie, jestem dla niej ważna. Dobrze pamiętam nasz spacer, jakiś czas temu. Wyszliśmy wszyscy do parku, pewna starsza kobieta powiedziała do nas " Jaka córeczka do pani podobna", na początku jej słowa mnie skrępował, jednak szybko te uczucie znikło, ponieważ Zosia na te słowa mnie przytuliła. 
  Kręciłam się po kuchni przygotowując posiłek i nucąc piosenki lecące w radiu, kręcąc biodrami. W pewnym momencie poczułam jak ktoś opłata rękami moją talie.


- Cześć kochanie - usłyszałam. Osobą która mnie przytuliła, był nie kto inny jak Wiktor.

- Witaj słońce - odpowiedziałam całują go w usta.

- Co pichcisz? - spytał.

- Robię dla nas śniadanie. Kanapki z serem żółtym i szynką oraz sałatkę z pomidora, ogórka, sałaty i kukurydzy - wymieniałam po kolei produkty znajdujące się w misce.

- Super. Ja zaparzę kawę - zaproponował.

- Jasne misiu, dzięki. - posłałam mu buziaka.

-  Na prawdę nie ma za co kochanie.

Postawiłam na stole dwa talerze a także kanapki na półmisku i sałatkę. Wiktor przyniósł napój i zasiedliśmy do posiłku.

-Aniu mam dla ciebie niepodziankę! - powiedział z przejęciem mężczyzna.

- Tak, a jaką? - spytałam.

- Zabieram dziś panią doktor na wycieczkę! - oświadczył.

- Jeju kochanie nie trzeba było... Ale strasznie się ciesze! W takim razie gdzie mnie pan doktor zabiera? - dopytywałam.

- Niespodzianka! - odpowiedział i pocałował mnie lekko w nos.

- To chodź zdradź jak załatwiłeś nam wolne u Góry - popatrzyłam na niego błagalnym wzrokiem.

- Ma się swoje sposoby... A tak serio Artur to mój przyjaciel i u błagałem go. Mamy wolne do końca tygodnia!

- A dziś... Wtorek! - krzyknęłam. - Jeju Wiktor jak ja Cię kocham!

- Ja ciebie też kruszynko! - zbliżył swoje usta do moich i złożył na nich namiętny pocałunek.

- Chodź trzeba iść się przygotować - stwierdziłam i pociągnęłam go za rękę do sypialni, gdzie miałam swoje ubrania i produkty do makijażu, a także szczoteczkę do zębów, krem i kilka innych drobiazgów.
 

Minęło pół godziny, a my siedzieliśmy już w samochodzie. Wiktor powiedział, że zostaniemy w tamtym miejscu na noc, więc podjechaliśmy jeszcze do mojego mieszkania po najbardziej potrzebne mi rzeczy.  Przed wyjazdem dwa razy sprawdziłam czy wszystko co potrzebne spakowałam, jednak nadal miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam.


- Nad czym tak myślisz kochanie? - spytał lekko zaniepokojony.

- Zastanawiam się czy wszystko zabrałam - uśmiechnęłam się do niego ciepło, a on położył swoją dłoń na moim udzie i też się uśmiechnął.

- To dobrze, gdyby jednak coś się działo pamiętaj, że możesz na mnie liczyć.

  Po kilku godzinach drogi dotarliśmy do Kazimierza Dolnego. Wiktor wysiadł z samochodu i podszedł do moich drzwi, otworzył je i podał mi rękę. Wysiadłam z pojazdu, mężczyzna zamknął go na klucz i ruszyliśmy na podbój mista.
 

Szliśmy Wąwozem Korzeniowym, trzymając się za ręce co chwile dając sobie delikatne pocałunki. Zjedliśmy pyszny obiad w prestiżowej restauracji a następnie lody z przydrożnej budki. Chodząc po rynku, Wiktor kupił dla mnie bukiet czerwonych róż, od okolicznego handlarza. Około godziny dwudziestej, poraz kolejny wstąpiliśmy do restauracji na kolacje. Po posiłku mój partner zabrał mnie do hotelu. Odebraliśmy klucze i weszliśmy do pokoju. W środku były po zapane setki malutkich świeczek. Na stole stały dwa kieliszki, czerwone wino i kolejny bukiet czerwonych róż. Usiedliśmy na kanapie z lampką alkoholowego napoju.


- Kochanie, dzisiejszy dzień był cudowny. Tak bardzo cię kocham Wiktor. - wtuliłam się w jego klatkę piersiową, a on gładził moje włosy. - Czym sobie zasłużyłam na tak wspaniały dzień? - spytałam. On podniósł mój podbródek do góry, by nasze spojrzenia mogły się spotkać.

- Po pierwsze bo jesteś wspaniałą kobietą, po drugie bo cię kocham jak z tond na księżyc i jeszcze dalej, a po trzecie masz urodziny kochanie. Wszystkiego Najlepszego! - krzyknął i mnie pocałował. Na początku w usta, a późnie zaczął całować moją szyje schodząc coraz niżej. Przenieśliśmy się na łóżko. Szybko pozbyliśmy się swoich ubrać. Kochaliśmy się powoli i namiętnie. Po wszystkich położyliśmy się i staraliśmy się unormować oddech.

- Dziękuje Wiktor. Dzisiejszy dzień był cudowny. I szczerze zapomniałam o swoich urodzinach - zaczęliśmy się głośno śmiać.

- Nie dziękuj. Spędzić z tobą czas to sama przyjemność! - pocałowaliśmy się poraz ostatni tego wieczora i zasnęliśmy wtuleni w swoje rozgrzane ciała.

Wiktor
 

Nastał ranek. Widząc porozrzucane po całym pokoju ubrania i wypalone świeczki przypomniałem sobie wczorajszy dzień i noc. Było cudownie, na samą myśl na mojej twarzy pojawiał się uśmiech. Wstałem i poszedłem do kuchni. Przygotowałem śniadanie - jajecznice al'a Doktor Banach i kawę. Ułożyłem wszystko na tacy i dodałem jedną czerwoną róże z bukietu. Odłożyłem ją na szafkę nocną i położyłem się obok mojej ukochanej. Popatrzyłem na jej twarz. Pięknie usta i mały nosek. Wtem otwarła oczy.


- Cześć kochanie - powiedziałem cicho, wciąż wpatrując się w jej zielone tęczówki.

- Cześć. Co mi się tak przyglądasz? Mam coś na twarzy? - pytała.

- Nie, spokojnie. Po prostu jesteś piękna. Inteligentna. I moja. - zarumieniła się, a ja pocałowałem jej usta. - Mam niespodziankę! Proszę śniadanie - powiedziałem podając jej tace z jedzeniem.

- Boże Wiktor, tak bardzo Cię kocham! - przytuliła mnie. Zjedliśmy śniadanie i spakowaliśmy swoje rzeczy. Udaliśmy się do samochodu, zapięliśmy pasy i w świetnych humorach udaliśmy się w stronę Warszawy.

  Po około pięciu godzinach się zatrzymaliśmy, ponieważ musiałem skorzystać z toalety. Jak na złość nigdzie nie było stacji benzynowe ani przydrożnego toi-toia, wiec musiałem "iść w krzaki". Anna stwierdziła, że rozprostuje nogi i przechadzała się wzdłuż drogi. Nagle usłyszałem jej krzyk i pisk opon. Szybko się ubrałem i popędziłem w stronę ulicy. Zauważyłem odjeżdżający samochód i Anie leżącą na drodze w kałuży krwi...

_____________________________

Cześć! Długo mnie nie tu nie było... Ale dziś przychodzę z trochę dłuższą częścią książki. Mam nadzieje, że się podoba 😉

Do następnego!

W Naszym Wspólnym Niebie - Anna i WiktorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz