— Jesteś głupi.
Zmierzyłaś Kabuto oceniającym spojrzeniem. Ten podrapał się po karku i zaśmiał się nerwowo, aby chwile potem zabijać Cię spojrzeniem.
— To było jedyne rozwiązanie.
¦~¦~¦~¦
— Szybka piłka, czyli aktualna sytuacja — żąda Itami.
— Tego dnia, kiedy umarłam, Sasuke udało się zabić Orochimaru, a potem zwiał zabić swojego brata wraz z żywą częścią swojej ekipy. Suigetsu zginął, a jego miejsce zajął Kimimaro.
— Chwila, a to ten szkielet nie umarł? Był trupem. Sasuke zabił jedyny powód jego życia. Z jakiej paki on nadal żyje? Czemu przyłączył się do kogoś takiego? — Twarz dziewczyny wykrzywia się w frustracji. Odgarnia brązowe włosy i ciska w Ciebie piorunami. — To nie ma sensu!
— Pewnie ma go w oryginale — mruczysz pod nosem. — Sharingan klanu Uchiha przecież był w stanie stworzyć genjutsu, zapomniałaś? Kimimaro, serio, też myślałam, że w końcu wykituje, przecież miał słabe ciało, ale najwyraźniej cudem się trzymał. Sasuke zrobił najgorszą rzecz, jaką mógł, czyli zamknął go w genjutsu. Nie miał kompana, a marionetkę.
— Uh, co za świństwo — jęczy Itami. — Gościu i tak ledwo żyje, a ten pozbawia go własnej woli. Co musiał przeżywać Jūgo? Był jego przyjacielem.
— Tak czy inaczej, celem Taki było umożliwienie Sasuke pojedynku z bratem. Jak wspomniałam, Itachi umarł, a jak umarł on, to w sumie cała reszta Brzasku też się posypała. Nie mam pojęcia, jak umarli, ale jestem pewna, że była to sprawka Jedenastki Konohy. Wierz mi, te dzieciaki stały się prawdziwymi bossami, a ten Jinchūriki Uzumaki to już w ogóle.
— Co z Akatsuki, typie, kontynuuj o nich, a nie o dzieciarni! — warczy. Przekręcasz oczami.
— Akatsuki nie miało wielu członków, może to i lepiej. Większość wykruszyła się niedługo po śmierci Itachiego, dość długo utrzymywał się Nagato, ale po ataku na Konohę słuch po nim i Konan urywa się w tym miejscu. Został tylko Zetsu, ale to osobna historia.
— No, i co ma do tego Kabuto? — mruczy.
— Typie, sama chciałaś o Akatsuki, to mówię o Akatsuki. — Na czole wyskakuje Ci żyłka wpierdolka. — Kabuto po mojej śmierci eksperymentował z wskrzeszaniem. Udało mu się przyzwać Akatsuki, Duet, Piątkę Dźwięku, większość Kage i w ogóle same potęgi, ale zachowywali się jak pionki. Rozumiesz, nie mogli umrzeć, a jak już, to zmieniali się w jakieś karteczki czy cuś. A on chciał, żebym była jak najbardziej... żywa. Udało mu się to dopiero po pięciu latach i, jak widzisz, od żywego człowieka różnię się tylko kolorem białka w oku. Koniec historii.
— Czaj, a polityka? Jak sytuacja na świecie? — dopomina się.
— O polityce i o gustach się nie dyskutuje — odpowiadasz uparcie.
¦~¦~¦~¦
— Chwilunia, co. — Wbiłaś tępy wzrok w Yakushiego. — Nie żartuj sobie, ja jestem śmiertelnie poważna.
— Też jestem śmiertelnie poważny —mruknął Kabuto, nawet nie mrugnąwszy. — Wywołałem Czwartą Wojnę Shinobi.
— Kabuto, ja wiem, że jesteś zdolny, inteligentny i w ogóle, ale nie bardzo w to wierzę — mruknęłaś bez przekonania, lustrując białą twarz okularnika. Fioletowe obwódki wokół jego złotych oczu mocno przypominały Ci o Orochimaru, wiec natychmiast odwróciłaś wzrok.
— Lidera Akatsuki kontrolował Obito Uchiha, z którym zawiązałem sojusz. Jego Plan Księżycowego Oka zakładał wojnę, aby zdobyć Naruto. Co prawda, Obito umarł. — Poprawił okulary. — Ale udało mi się ożywić Madarę Uchihę, który wyręczał się Obito. I, cóż...
— To "cóż" nie wróży niczego dobrego — szepnęłaś z przerażeniem.
— Madara był moim ostatnim ożywieńcem przed Tobą. Dlatego jest z nich najbardziej ludzki. Nie umrze tak łatwo, chociaż praktycznie jest człowiekiem.
Zlustrowałaś swojego rozmówcę uważnie wzrokiem.
— A tobie co się stało? — spytałaś bez przekonania. Chłopak wyprostował się i poprawił okulary z uśmiechem.
— Wyewoluowałem.
— Jak jakiś Pokemon. — Westchnęłaś. — Weź, Kabuto, ja serio mówię. Wracam po pięciu latach do życia, a ty wyglądasz gorzej, niż Jamajczyk śpiący w koszu od dziesięciu dni.
Pochylił się i odetchnął, unikający Twojego wzroku.
— Chciałem stać się silniejszy — powiedział po chwili przerwy. — Chciałem zdobyć moc, którą miał Orochimaru, by być w stanie cię tu sprowadzić. — Patrzył tępo na swoją rękę pokrytą białymi łuskami. — To nie wystarczyło. Sam zapracowałem na to, aby go przewyższyć. Osiągnąłem to, czego on nie potrafił. Nie jestem już dłużej wężem... Tryb Mędrca pozwolił mi zrzucić tę skórę. Od teraz jestem smokiem.
Rozszerzyłaś jedynie oczy, nic nie mówiąc. Odwróciłaś głowę, zdając sobie sprawę, że faktycznie Yakushi stał się zupełnie inną osobą. Gdy w pierwszej chwili go zobaczyłaś, z góry założyłaś, że poza wyglądem nic się nie zmienił.
Chciał potęgi. Chciał władzy nad światem. Chciał poczuć kontrolę nad swoim życiem. Ożywił Cię nie dlatego, że Cię kochał, lecz dlatego, że postawił sobie Twój powrót za punkt honoru. Dlatego, że potrzebny mu był sojusznik w podjęciu kontroli nad światem, a Ty byłaś tak naiwna, że nie potrafiłabyś go opuścić.
Zmienił się. Nie był taki sam.
Nie.
On był taki od początku. Od samego początku był taki.
Przyłożyłaś dłoń do ust, próbując zdławić płacz. To nie była odpowiednia chwila, aby się rozklejać. Wypadałoby coś zdziałać. Cokolwiek. Zapytać się. Miałaś tyle pytań. Żadne nie było w stanie przejść przez gardło.
Poczułaś, jak oplotły Cię jego ramiona. Nie miałaś nawet sił ich odtrącić. Kiedy zaczął szeptać Ci na ucho, przestałaś się hamować. Ryczałaś, sama nie będąc pewna, dlaczego.
Po głowie krążyła Ci myśl, że to nie tak powinno się potoczyć. Gdzie popełniłaś błąd?
¦°¦°¦°¦°¦
AAaaAaAaAaaaAaa!!1!11!11!
Technicznie rzecz biorąc... wróciłam? Nie mam co robić w życiu (mimo, że wciąż czeka mnie mnóstwo rozdziałów do betowania, wybacz ;-;) + zorientowałam się, że ludzie jeszcze to czytają, więc wypadałoby chociaż to zakończyć. Szczerze, to nie pamiętam, jak ja chciałam poprowadzić zakończenie, znalazłam tylko początek tego rozdziału, dopisałam coś, a teraz czas na improwizację ¯\_(ツ)_/¯
CZYTASZ
Medyk ¦ Kabuto x Reader
Fanfiction"Gdybyś znała prawdę, już dawno by Cię tam nie było. Jedynie chęć poznania swojej tożsamości trzymała Cię w tych zatęchłych korytarzach. Potem nadeszła kolej na eksperymenty, treningi i zlecenia, aż w końcu zdałaś sobie sprawę, że nie opuściłaś Oroc...