Prolog

3.3K 75 5
                                    

Stoję na peronie w oczekiwaniu na pociąg. Od mojego pożegnania ze starym życiem dzielą mnie jedynie minuty. Spędziłam tutaj całe swoje życie, a teraz musiałam wszystko zostawić. Nie znalam nic poza tym miejscem, nigdy nawet nie wyjeżdżałam dalej niż godzina drogi stąd, ale nie miałam takiej potrzeby. Tutaj miałam wszystko, przyjaciół, mamę.
Tu był mój dom, moje miejsce na ziemi, aż w jednej chwili wszystko się zmieniło.
Moja mama zmarła.
Jej śmierć nie była dla mnie niespodzianką. To trwało już parę lat, więc już wcześniej znałam scenariusz.
Przez lata uczyłam się ukrywać uczucia, nie pozwalać moim emocjom ujść. Robiłam to dla niej, dla najważniejszej kobiety na tym wielkim świecie. Dla siebie również, tak było łatwiej.
Nie chciałam ją dodatkowo zamartwiać, lepiej gdy myślała, że jestem silna, wyprana z emocji, a gdy jej zabraknie, jak nikt inny pozbieram się i stanę na nogach.
Teraz jestem w tym mistrzem. Mogłabym wykładać o tym na Uniwersytecie.
Taką również znali mnie znajomi.
Ukrywanie emocji, pyskowanie to była moja maska. Przez lata nie pozwalałam się za nadto do siebie zbliżyć, nie pozwalałam sobie na zażyłość, a już na pewno nie na miłość. To była ostatnia rzecz na jaką bym sobie pozwoliła. Strata bliskiej osoby jest nie do zniesienia, tak jakby cząstka ciebie została wyrwana i wyrzucona gdzieś daleko, pozostawiając po sobie niegojącą się ranę. Miłość była równoznaczna ze stratą, była przereklamowana i niosąca ze sobą ból.
Wydawało mi się, że rodzice się kochali, jednak ojciec odszedł, gdy postawili mamie diagnozę.
Jakim trzeba być tchórzem, aby zrobić coś takiego?
Słyszałam jak mama płakała po nocach, zamknięta w swoim pokoju.
To jest właśnie miłość. Nie warta zachodu.
Z zamyślenia wyrwał mnie telefon.

-Halo? - odzywam się obojętnym głosem. Doskonale wiem kto dzwoni. Spoglądam na zbliżający się mój pociąg.
-Córeczko, nie dam rady Cię odebrać z dworca, ale zrobi to Jacob, syn Rity. - krzywię się.
-Aha. - odpowiadam oschle. Mam ochotę krzyczeć, byłam wściekła, tak cholernie wściekła.
-No tak. - duka, nie wiedząc co powiedzieć, pewnie oczekiwał innej reakcji. - więc zobaczymy się na kolacji. - dodaje.
-Ok.- mówię i rozłączam się. Zagranie nie było zbyt miłe, ale cóż, wkurzył mnie samym słowem córeczko.
Bezczelny...
Jego córeczka przepadła pięć lat temu, ale skąd on może wiedzieć, skoro go przy mnie nie było...
I jeszcze wysłał po mnie swojego syneczka ,, Jacob po Ciebie przyjedzie''. Oddycham głęboko, starając się uspokoić.
Setki razy rozważałam ucieczkę, rozważałam wszystkie możliwości byle nie musieć wracać do niego. Byłam samowystarczalna, poradziłabym sobie. Wiem to, ale nikt nie chciał brać tego pod uwagę, gdyż nie byłam pełnoletnia. Ludzie mówią, że wiek to tylko cyfry, nic nie znaczące liczby, lecz bez odpowiedniej numeracji, nie masz głosu w społeczeństwie.
Wsiadam do pociągu, wciągając swój bagaż. Przeciskam się wąskim korytarzem, szukając wolnego miejsca. W końcu je znajduje i rozsiadam się na siedzeniu, po czym opieram głowę o zimną szybę, patrząc ostatni raz na to miejsce.
Wysiadam z pociągu i rozglądam się po peronie. Siadam w centralnym jego miejscu i czekam piętnaście minut. Na peronie nie było żywej duszy.
-Pięknie , wystawili mnie. - dzwonię do ojca, ale jak zwykle nie odbiera, kiedy trzeba.
Targam dwie wielkie walizki w stronę taksówkarzy. Podchodzę do pierwszej wolnej, podaję adres kierowcy. Kierowca pakuje moje torby do bagażnika i zabiera we wskazane miejsce.
Jedziemy ulicami małego miasta, zatrzymując się na każdym pomarańczowym świetle.
Wzdycham głośno, gdy taksówkarz ponownie to robi. Kierowca zerka na mnie w przednim lusterku. Na jego zarośniętej twarzy maluje się irytacja.
Rozglądam się po idealnych budowlach, wszystkich bardzo do siebie podobnych i zastanawiam się, który z nich będzie moim nowym domem.
Taksówkarz zatrzymuje auto przed otwartą metalową bramą, więc wysiadam i płacę gotówką za przejazd.
Zerkam na skrzynkę na listy, upewniając się, że w trafiłam pod właściwy adres.
Mijam otwartą bramę i kieruję się w stronę domu. Budynek otoczony był zielonym trawnikiem bez jakichkolwiek roślin ozdobnych, jedynie wzdłuż ścian domu rosły wypielęgnowane róże. Posiadłość była całkiem spora, jednak nie wyróżniała się za nadto od pozostałych nieruchomości w tej dzielnicy. Biały, dwukondygnacyjny dom, pokryty czerowoną matową dachówką z widocznymi dwoma balkonami po obu jego stronach. Wydaje się być ogromną rezydencją w porównaniu z miejscem, w którym mieszkałam dotychczas.
Wchodzę po schodach i staje przed drzwiami, pełna wątpliwości i obaw.
Patrzę na swój strój, robię krzywą minę, na widok wszystkich zagnieceń.
-Dobra, głowa do góry Nina. Bądź twarda. - pukam do drzwi i czekam.
Używam dzwonka, ale dalej nic się nie dzieje. Nikt mi nie otwiera, nikt na mnie nie czeka.
-Świetnie, wprost zajebiście. - siadam wkurzona na schodach przed drzwiami, a plecy opieram o białą betonową kolumnę, podtrzymującą zadaszenie nad głową. Za nie długo zrobi się ciemno więc mam nadzieję, że ktoś z domowników zjawi się tutaj przed zmrokiem.

W końcu dostrzegam biały samochód skręcający na posesję. Pojazd zatrzymuje się przed garażem, a po chwili wysiada z niego mój ojciec w towarzystwie kobiety, która z pewnością musi być jego żoną. Pokazywał mi ją na zdjęciach, ale jak widać, nie uważałam. Przyglądam się im, jeszcze niezauważona. Żal ściska mi serce, ale szybko tłumie to uczucie, zanim na prawdę się rozbudziło. Mężczyzna stawia nie pewne ruchy, po chwili staje jak zamurowany, gdy mnie dostrzega, lecz szybko się otrząsa i rusza w moją stronę. Podnoszę się z miejsca, otrzepując spodnie. Chciałabym teraz czytać w myślach, chciałabym wiedzieć co on teraz myśli, gdy ujrzał mnie po czterech latach. Jestem prawdziwą kopią mojej mamy.
-Boże, dziecko, czemu tutaj siedzisz. - krzyczy tata już z daleka, prędko zmniejszając odległość między nami.
-Podziwiam kostkę brukową. - odpowiadam oschle. Ojciec podchodzi do mnie niewzruszony moją odpowiedzią. Obejmuje mnie mocno. Moje ramiona luźno spoczywają wzdłuż mojego ciała, nie mam najmniejszego zamiaru odwzajemnić jego uścisk, chociaż jakaś niewielka część mnie za tym tęskniła.
Jego żona podchodzi do mnie uśmiechnięta i wita się przyjacielsko. Jej uścisku również nie odwzajemniam na co ona lekko speszona zerka na ojca.
-Gdzie jest Jacob? Nina, dlaczego tutaj stoisz? - pyta zdumiony.
-Ty mi powiedz, bo tego komitetu powitalnego nie dało rady rozpędzić. - uśmiecham się szyderczo.
Tata nie komentuje mojego buntowniczego zachowania, otwiera drzwi i wchodzimy do wielkiego holu.
Wciąga moje walizki do środka, ja tymczasem rozglądam się udając obojętną, jakby ten piękny widok nie robił na mnie żadnego wrażenia.
Biała posadzka z szarymi pręgami wyglądem przypominała marmur, jednak nie byłam pewna czy nim właściwie jest. Po prawej stronie przy ścianie znajdowały się drewniane wieszaki na okrycie wierzchnie, a pod nimi siedzisko obite srebrnym welurem. Dalej stała mała szafka na buty w tym samym ciemnym kolorze drewna co wieszaki.

-Jacob, Tay! -krzyczy Rita. Nikt nie odpowiada.
-Zaraz pokaże ci twój pokój kochanie. - przemawia do mnie łagodnym głosem Rita i krząta się w swoich wysokich szpilkach. Ją również postanawiam lekceważyć.
-Chłopcy w tej chwili tutaj! . - krzyczy ponownie. Tym razem na górze coś się ruszyło. Po chwili, do balustrady podeszła dwójka chłopaków. Spojrzałam w górę na nich i zaraz.... - - W ogóle nie przypominali bogatych lalusiów... - pomyślałam sobie, patrząc na dwóch wysokich chłopaków,sportowo ubranych. Jeden z nich o czarnych lokowanych włosach wychylał się za balustradę trzymając się ramy na wyprostowanych rękach, natomiast drugi z całkowicie znudzoną twarzą i krótko ściętymi włosami opierał się na niej łokciami.

-Taylor, dlaczego nie otworzyliście drzwi? . - Ten z krótkimi włosami wzruszył obojętnie ramionami nawet na mnie nie patrząc.
Od samego początku byli w środku, ale nawet dupy nie ruszyli, żeby mnie wpuścić. Co za dupki.
-Jacob, dlaczego nie odebrałeś Niny, jak Cię o to prosiłam. - zapytała zdenerwowana Rita. Ja i ojciec byliśmy wyłącznie obserwatorami tej rozmowy.
-Nie chciało mi się. -powiedział ten drugi. Zagotowało się we mnie, co za nie znośny... Rita przerwała moje myśli.
-Brak słów.-wymamrotała pod nosem, po czy, zwróciła się do mnie. -Chodź słońce, pokaże Ci twój pokój. - kobieta ruszyła przodem, ja obróciłam się w stronę ojca i uśmiechnęłam się do niego.
-Swietny początek. - mruczę na tyle głośno, aby mógł mnie usłyszeć i podążam za kobietą.

Jednak nie jest tutaj wszystko tak idealne jak myślałam, może być zabawnie...

Ruszyłam ciemnymi schodami w górę patrząc przed siebie. Widziałam jak Rita mówi coś do chłopców na co oni się uśmiechają, a ona jeszcze bardziej się denerwuje. Spoglądają na mnie, jeden całkiem obojętnie spogląda po czym obraca się i wraca do pokoju. Jacob natomiast dalej oparty o balustradę, obserwuję mnie idącą po schodach, jakby chciał mnie wzrokiem z nich zrzucić.
Przechodzę obok niego z podniesioną głową.
-Dupek. - Syczę cicho.
-Co ty powiedziałaś? - chłopak prostuje się natychmiastowo i ciska piorunami z oczu. Byłam już dosyć daleko od niego, ale zdążyłam się jeszcze obrócić, zanim weszłam do pokoju i ostentacyjnie poruszajac ustami, powiedziałam :
D U P E K

Kochani, to by było na tyle.
Piszcie czy jesteście ciekawi i czy wam się podoba.
To moja druga książka, pierwszą dalej naturalnie kontynuje, ale naszła mnie ochota na coś nowego.
Cóż... Zobaczymy co mi z tego wyjdzie.
Pamiętajcie o gwiazdkach, a w komentarzech, piszcie co sądzicie, bo to właśnie wasze zdanie liczy się tutaj najbardziej.
Do następnego 😘😘😘

Gra Pozorów Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz