Dżuma

40 4 17
                                    

Powolne kapanie wody uspokajało.

Jednostajny dźwięk przywodził na myśl dom rodzinny.

Wyobraźnia podsuwała sielskie obrazy, jednak otoczenie niemiłosiernie przypominało, że być może umrze.

Czym jest śmierć?

Czy to tylko zamknięcie oczu, wieczna pustka, czy może przejście do innego stanu?

Delikatnie się poruszyła by rozprostować odrętwiałe mięśnie. W ogarniającym ją mroku i ciszy strzelanie stawów było niemal ogłuszające, jednocześnie było znakiem, że jeszcze żyje, że jeszcze ich nie wyłamali. Nie było to jednak nadzieją na życie, raczej na kolejne cierpienia.

W kącie zapiszczał szczur. Jego pazurki delikatnie chrupotały na kamiennej posadzce. Był jej jedynym towarzyszem niewoli. Pojawiał się i znikał, lecz był. To zaskakujące jak sama świadomość, że obok jest żywa istota potrafi być pokrzepiające. Nie zawsze potrzebne są słowa. Długim ogonem musnął jej stopę znikając w dziurze, która dla niej była za mała...

Tęsknie spojrzała w kierunku drzwi, spod których sączyła się delikatna smuga światła, w której tańczyły drobiny kurzu. Z cichym westchnięciem dziewczyna skuliła się na podłodze starając się jak najszczelniej okryć podartą suknią, marną szmatą, która z niej została. Chłód wilgotnej, kamiennej posadzki przenikał ją aż do szpiku kości.

Dźwięk kroków sprawił, że jej serce przyspieszyło rytm, a mięśnie boleśnie napięły. Szczęk otwieranego zamka przyprawił ją prawie o zawał, nadzieja, że idą do kogo innego, do innej celi umarła, zastąpiona zwierzęcym przerażeniem. Przed oczami pojawiły jej się sceny z jej poprzednich tortur. W oczach stanęły łzy, nie chciała by znów ja tam zawlekli, by znów ją zhańbili... Nie chciała znowu czuć tego bólu, obrzydzenia do samej siebie i nienawiści do nich...

Gwałtownie cofnęła się pod ścianę, gdy wnętrze celi zalało światło z otwartych drzwi. Nagły blask uwolnił przyczajone w kącikach oczu łzy. Desperacko się szarpała, gdy dwóch rosłych strażników zakuwało jej ręce w kajdany i z obleśnymi uśmiechami na ustach macało przez sfatygowany materiał gorsetu. Nie był to pierwszy raz, dlatego dziękowała sile wyższej, że tylko na tym się skończyło, lecz jej podziękowania nie trwały długo. Z suchego gardła wydobyła błaganie o wolność, gdy wlekli ja do sali przesłuchań. Przed drzwiami poddała się i z opuszczoną głowa tylko szlochała. Brutalnie została rzucona na podłogę przed biurkiem. Ledwie zasklepione rany znów się otworzyły, szkarłatne stróżki znaczyły własne ścieżki na jej skórze podczas gdy jeden ze strażników dociskał ją do podłogi. Nie miała siły walczyć. Cierpliwie czekała aż skończy. Na dźwięk obcasów zacisnęła powieki modląc się by to był tylko sen, koszmarny sen. Modliła się do wszystkich znanych jej bóstw o ratunek, wolność lub chociaż żeby On nie przychodził. Podniosła wzrok na swych oprawców. Serce powoli zamykało się w zimnych szponach strachu. Przyszedł On.

Arcybiskup.

Zadawał kolejne pytania, po których następowały coraz wymyślniejsze tortury, przy których gwałt był niemal delikatną pieszczotą. Zdarła gardło krzycząc, przeklinając, błagając i szlochając. Krew na posadzce rozcieńczała łzy albo na odwrót...

Godziny zlewały się w minuty...

Jedynym wyznacznikiem czasu były pytania...

Nie czuła bólu, nie czuła zimna, nie czuła dłoni na swoim ciele. Powoli zamykała się w kokonie obojętności. Mimo nacisków nie potrafiła się przyznać, że jest czarownicą, że uczestniczy w sabatach. Przecież nią nie była! Lecz od przeszło miesiąca to do nich nie docierało! Nie chcieli jej słuchać, a może szukali kozła ofiarnego? O, ironio! Słudzy najwyższego niepotrafiący odróżnić zwykłej chłopki od czarownicy.

DżumaWhere stories live. Discover now