Rodział pierwszy

83 6 4
                                    

Leżałam na Jack'u, całym ciężarem swojego ciała przygniatając jego delikatne ciało. Cóż moje nie było takie delikatne, ale wiedziałam, że mu to nie przeszkadza. Oddychałam spokojnie mimo, iż w mojej głowie pisało się mnóstwo scenariuszy. Hola, hola... nie wyobrażaj sobie za dużo. Jack to dach. Dokładnie płaski dach nad moim pokojem, od którego dzieliło mnie tylko okno, duży parapet i skok przez kilka dachówek. Jack nie był zbyt duży, ale wystarczył by pomieścić mnie i dużą poduchę. Tak wiem o czym teraz myślicie - muszę być jakąś wariatką skoro nazywam dachy, ale musicie wiedzieć, że to tylko jedna z moich niezbyt normalnych cech. Jack jest moim ulubionym dachem. Był pierwszym, który nazwałam, ale nie ostatnim, tak jak myślałam wcześniej.

A więc myśle, że to właśnie teraz jest czas aby przedstawić wam moich niemych przyjaciół. Dach na prawo od mojego okna nazwałam Zack, a ten po lewej - Hilary. Dwa zupełnie inne imiona tak samo jak ich charaktery. No właśnie bo dachy mają również charaktery. Nie myślcie, ze moja wyobraźnia ogranicza się tylko do nazywania dachów ludzkimi imionami. Nie, nie, nie... Z każdym łączy się osobna czasami dłuższa, a czasami krótsza historia. No dobra wróćmy do przedstawiania otaczających mnie zadaszeń. Dach garażu na mojej działce to Ashley. Tak to kobieta. Dokładnie. Z początku miałam w planach nazwać ten akurat dach jakimś bardzo męskim imieniem, którego nie powstydziłby się Arnold Shwarzeneger czy jakiś inny mięśniak. Bo wiecie auta itp. to coś musi być związane z mężczyznami. Ale nie. Nie będę taka. Nie będę kierować się stereotypami jak większość osób w moim otoczeniu. Nie, po prostu NIE. Nie ma takiej opcji. Przecież kobiety też jeżdżą samochodami. Dlatego postanowiłam nazwać dach garażu najbardziej damskim imieniem jakie zdołałam wymyślić. Po długich namysłach padło na Ashley. To imię, nie wiem dlaczego, kojarzy mi się z uosobieniem słodziutkiej, niewinnej dziewczynki. Idealne.

Myśle, że to narazie wystarczy. Nie chce żebyście się zniechęcili. Dachy to naprawdę przyjazne... hm cośki. Bo stworzenia to chyba nie są. No dobra koniec tego. Albo nie... Z przemyśleń wyrywa mnie głos mojej mamy.
- Nill, gdzieś ty się znowu podziała?! - słyszę nawoływania z dołu. - Obiad będzie za 10 minut. Nawet nie chce mi się ciebie szukać.
Wiem co teraz myślicie - kto daje dziecku takie imię. Nill to zdrobnienie od jakże pięknego i skomplikowanego imienia - Nilltrace. Odkąd tylko pamietam nienawidzę tego podłego przydomka. Nie rozumiem jak można tak skrzywdzić jakąkolwiek dziewczynę. Prawdopodobnie tylko ja takie noszę, ponieważ moi rodzice postanowili wymyślać sami wszystkie imiona dla swoich dzieci. Tak, moje rodzeństwo nazywa się równie strasznie.

Noley - moja starsza siostra, która już z nami nie mieszka, ale i tak ciągle przesiaduje w domu, bo nie ma pieniędzy na jedzenie.  Chodzi na studia (ku mojemu zdziwieniu,jeszcze jej nie wywalili. Sami oszacujcie wiek.

Nastursia (tak, dokładnie jak ten kwiat) - moja młodsza siostra, zdrobnienie Tursie. Wiem, wiem imię jak dla prostytutki. Wiek... hmm nieokreślony. Wiecie biega, gada ale do szkoły jeszcze nie chodzi, coś pomiędzy 3 a 7. Ale chyba bliżej 7. Gówniara jest wyszczekana.

I jak mogłam zapomnieć o moim ukochanym braciszku. Początkowo plany były takie, żeby nazwać go Ned. Ale nie, przecież to zbyt zwyczajne. Mógł by mieć za dobre życie. Dlatego moi rodzice dali mu imię uwaga, uwaga - Neder. Brzmi jak wiking. Na szczęście większość ludzi nawet nie wie, że tak się nazywa. Wszyscy po prostu mówią do niego Ned.  On jest, jakby to ładnie powiedzieć, specyficzny. Ma trzynaście lat, a jedyne znajomosci, które zawiązał z kimkolwiek oprócz naszej wspaniałej familii, to jego kumpel - Fredrick. Całymi dniami siedzą razem w pokoju i robią bliżej nieznane wszystkim rzeczy. Wcale nie zdziwiłabym się gdyby nagle nasz dom przerodził się w kupę złomu, tylko dlatego, że Ned i Fred, wysadzili go jakąś bombom z receptury z YouTube'a.

I na końcu tego wszystkiego jestem ja - Nill Hemsworth. Mimo wszystkich spekulacji, okazuje się, że jednak jestem dziewczyną, wiec nie musicie się już dłużej zastanawiać. Ja jestem taka, wiecie, zwyczajna. Niczym szczególnym nie wyróżniająca się osiemnastolatka. Uczę się przeciętnie. Nie mam za dużo znajomych, bo ich nie potrzebuję. Ograniczam się do dwóch dobrych  koleżanek, chociaż nie na tyle żeby nadawać je przyjaciółkami. Jednej zwykłej koleżanki. Kilku kolegów z klasy. W szkole raczej nikt oprócz mojego wąskiego grona znajomych, nie zwraca na mnie uwagi i bardzo mi z tym dobrze. Gdzieś na drugim końcu świata mam też przyjaciółkę. Taką prawdziwą. Żartuje, nie na końcu świata tylko za płotem. I jest jeszcze ktoś. Nie nie chodzi mi o moich dachowych kompanów. Mowa o chłopaku mieszkającym kilka domów ode mnie. On też jest moim przyjacielem, chyba mogę tak go określić.

Przyjaźniliśmy się w trójkę odkąd pamietam. Na wszystkich drzewach w okolicy widniały nasze inicjały. (NH+QT+SE=FOREVER) Zawsze wszędzie byliśmy razem. Wszystkiego doświadczaliśmy razem. Myślałam, że już zawsze będziemy nierozłączni. Aż do momentu wyboru szkoły ponadpodstawowej. Wtedy przestało być kolorowo. Każde z nas chciało iść w różne strony.
Quill wybrał liceum sportowe, Summer nazywana przez nas Rue, wybrała szkołę muzyczną, a ja nie mogłam się zdecydować. Musiałam wybrać pomiędzy dwójką moich najlepszych przyjaciół co nie było ani trochę łatwe. Ja nie interesowałam się praktycznie niczym co można by powiązać z jakimś zawodem, wiec zdecydowałam się na zwykły ogólniak. Tylko problem tkwił w tym, że i szkoła Rue i szkoła Quill'a miała możliwość klasy ogólnej. To był jeden z najgorszych okresów w moim życiu. Byłam zapewniana z oby dwóch stron, że zrozumieją mój wybór, ale ja po prostu wiedziałam, że tak nie będzie, że swoją decyzją kogoś skrzywdzę. Tego obawiałam się najbardziej. Byłam nawet na kilku spotkaniach z psychologiem, ale nic mi nie pomagało. W ostatnich dniach składania papierów do szkół byłam zdana tylko na siebie. Ostatecznie wybrałam szkołę Summer. To był ogromny cios dla mojej przyjaźni z chłopakiem. Na początku naturalnie, spotykaliśmy się wszyscy razem, ale nic nie mogło trwać wiecznie. Po jakimś czasie Rue zaczęła nie pojawiać się na naszych spotkaniach. Oczywiście zawsze było to jakoś usprawiedliwione. Gorzej lub lepiej, ale ważne, że nie mogliśmy oskarżyć jej o zaprzepaszczenie tak silnej więzi, którą nawiązaliśmy we trójkę.

Kiedy spotykałam się sama z Quill'em było inaczej. Zaczęło się robić niezręcznie. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy małymi dziećmi i chcemy od siebie czegoś więcej niż tylko towarzystwa do bawienia się czy grania w piłkę. Narastające uczucie było coraz większe i nie przestawało rosnąć choć na chwilę. Pod koniec pierwszej klasy liceum to co łączyło mnie z chłopakiem było już tak silne, że postanowiliśmy tego dłużej nie ukrywać. Bardzo ciężko było mi z tym, że ciagle okłamuje Rue dlatego powiedziałam jej o wszystkim. Dziewczyna była załamana. Nie mogła uwierzyć, że mogłam mieć przed nią jakieś sekrety, tym bardziej takiej wagi. Rozumiałam to. Nie protestowałam kiedy przestała się ze mną spotykać a później nawet odzywać. Całe wakacje spędziłyśmy osobno. Z Quillem byłam najszczęśliwsza, ale wizja stałej rozłąki z moją najlepszą przyjaciółką pokonała chęć spotykania się z chłopakiem. Mam nadzieję, że skoro skończyłam związek z Q. Rue wybaczy mi i znów będziemy nierozłączne.

Ordinary • Johnny DeppOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz