Rozdział 11

1.2K 100 117
                                    

-Spokojnie Dzieciaku, cii.. -mruczał, obejmując szczelnie moje drżące ze strachu ciało. -Już jesteś bezpieczny.

Pojedyncza łza spokojnie spłynęła z mojego policzka, po czym dołączyła do swoich poprzedniczek, mocząc tym samym moją poduszkę. Ale nawet przez sekundę nie mogłem odpocząć, bo nagle moje ciało dziko szarpnęło się w prawo, przewracając mnie tym samym na bok.

-Tutaj musisz być twardszy niż oni wszyscy razem wzięci. -szepnął, opatrując moje rozcięte ramię. -Ludzie z projektu 68 są silni, ale ciebie..

-Ogranicza strach przed własnymi umiejętnościami. -dokończyłem za niego, po cichu jęcząc z bólu. -A co, jeśli oni to wykorzystają.

-Nie pozwolę im na to. -posłał mi pokrzepiający uśmiech. -Nigdy cię nie zostawię, 367.

Moim ciałem ponownie wstrząsną niekontrolowany dreszcz, który tym razem przerzucił mnie gwałtownie na lewy bok.

-Wiesz, czasem mam ochotę zabić się. -spojrzał na mnie rozumiejącym wzrokiem. -Ale nie mogę cię zostawić samego.

Zerknąłem na niego i momentalnie przestałem mieć negatywne myśli. Nie mam pojęcia, jak on to robi, ale nie wiem, co bym bez niego zrobił.

-Bracia? -zapytałem, posyłając mu ten jeden, charakterystyczny uśmiech.

Drgawki nie ustępowały, a mięśnie wyrwały się spod kontroli mózgu. Teraz rzucałem się z lewej na prawą, niemo przy tym krzycząc i błagając o pomoc.

-Bracia. -odpowiedział pewnie, niemal od razu obejmując moje wątłe ciało. -Na zawsze.

Nie. To już minęło. Nawet, jeśli każde wspomnienie z nim związane jest niewyobrażalnie bolesne.

Nie. To już minęło. To zamknięty rozdział, a on nie będzie już zajmował ważnego miejsca..

-.. w moim życiu. -szepnąłem, niemalże od razu odzyskując całkowitą kontrolę nad ciałem i umysłem.

Poderwałem się szybko do góry i podwijając nogi pod siebie, oparłem głowę o spocone uda. Powoli brałem głębokie wdechy i z siłą wypychałem z płuc całe powietrze, próbując tym samym się uspokoić, co w ślimaczym tempie, ale z każdą sekundą przynosiło coraz to bardziej widoczny rezultat. Serce zwalniało, świat powoli nabierał kolorów, a jego głos znikał z mojego umysłu.

Po jakiś piętnastu minutach w pełni sprawny, choć z deczka zmęczony podniosłem się do góry i przeciągając, spojrzałem na zegarek. Za piętnaście dziewiąta.. oj chyba pobiłem dzisiaj rekord snu. Niespełna cztery godziny koszmarnych wspomnień bez jakiegokolwiek uwolnienia się. Masakra..

Chwyciłem w dłoń świeżą parę dresów i nie zważając na nadal otwarte na oścież okno i wpadający przez nie chłód, udałem się do łazienki. Mozolnie ciągnąłem jedną nogę za drugą, skupiając całą swoją uwagę na odbieranych przez stopy bodźce, aby tylko nie rozpamiętywać tego, co się wydarzyło. W koszmarze i parę godzin temu. No cóż.. tej chwili nawet faktura podłogi była niezmiernie interesująca.. nawet starta plama zaschniętej krwi skutecznie odciągała moje myśli od niego.

W końcu, po dokładnie piętnastu sekundach przekroczyłem próg łazienki i niemal od razu ściągnąłem dosłownie wiszące na moich biodrach bokserki, po czym wrzuciłem je do pralki.

-Cholerny metabolizm. -rzuciłem, zerkając w lustrze na wychudzone ciało, które byłoby jak wykałaczka, gdyby nie te nabyte ciężką pracą oraz mutacjami mięśnie.

Szybko zmyłem z siebie kurz z wentylacji, krew z zregenerowanej już ręki i pot po ciężkiej nocy. Po chwili złapałem milutki ręcznik i wycierając się zacząłem myśleć, co by tu zrobić, aby nie popaść w depresję lub kogoś nie zabić. Agr.. nienawidzę tych momentów w których nie wiem, co mam.. i nagle mnie oświeciło. Może w końcu wezmę się za projekt zdalnie zasilanej broni? Nie wiem, po co mi ona będzie, ale wymaga dużego skupienia, gdyż jeden, nawet najmniejszy błąd może zmieść z powierzchni ziemi cały Nowy York.

Nie znasz mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz