Rozdział 64

270 13 8
                                    

Szybko nadszedł wieczór. Zgodnie z życzeniem Kornela ubrałam się wieczorowo i oboje zeszliśmy do dużej, pięknej sali, obok spa. Nie widziałam jej wcześniej. W środku był gwar.
Duża część ludzi, lepiej - gości, bawiła się już w melodie tanecznych, sylwestrowych hitów, siedziała czy nakrytym stole, delektując się smakami rozmaitych dań i szampanów lub po prostu rozmawiała.

- Chodź, chodź. - Uśmiechnął się Kornel i skinieniem głowy wskazał na jedne z ostatnich wolnych miejsc, przyozdobione białymi karteczkami z naszymi nazwiskami. - Napijesz się czegoś?

- Nie, ja na razie podziękuje. - Odpowiedziałam, kątem oka rozglądając się dookoła. - Ładnie tutaj...

- Cieszę się, że ci się podoba... To co? Zatańczymy?

- Już?

- A na co mamy czekać? - Zaśmiał się, gdy wtem zaczął brzmieć jego ulubiony utwór i wiedziałam, że nie mam wyjścia... - Ja to mam wyczucie. Kochanie, chodź!

Godziny płynęły, a wraz z nimi stary rok odchodził w niepamięć. Mimo początkowej sceptyczności, oboje bawiliśmy się naprawdę dobrze. Zresztą nie tylko my. Pewien pan, siedzący kilka miejsc od nas, osiągnął stan upojenia zdecydowanie za wcześnie. I dlatego od godziny średnio dziesiątej, musieliśmy słuchać jego pijackiego bzdurzenia i koncertów.

- Powiem p-pani, że z tymi babami to same problemy. - Pokręcił głową, biorąc kolejną kolejkę alkoholu.

- Tak?

- No właśnie. Chociaż pani na zołzę nie wygląda, chociaż licho tam wie... Oczywiście bez obrazy. Głośniej!

- Cóż, dziękuję za komplement. A pan to z daleka jest?

- Nieee, ja miejscowy. Z Sopotuuu...

- A, no tak... Faktycznie... I jak pan jutro wróci do tego Sopotu?

- A pani to skąd? Chce mnie pani ze sobą zabrać? - Roześmiał się, klepiąc mnie po ramieniu.

- Z Warszawy. Niech pan wybaczy, chyba mi nie po drodze. Chociaż oczywiście z wielką chęcią. - Prychnęłam śmiechem.

- O, Warszawianka. Nie lubię Warszawy. Miałem kiedyś taką jedną Baśkę, okropna baba... No i niech sobie pani wyobrazi miała rodziców w Warszawie...

- Straszne przeżycie.

- Cholera była, taka nieznośna.

- Łucja? - Usłyszałam za plecami. - Kochanie, pozwolisz na chwilkę?

- Pewnie. Niech pan wybaczy.

- Proszę iść, jasne. Wasze zdrowie!

- No co tam? - Obróciłam się w kierunku Kornela, ale jego już tam nie było. Popatrzyłam na scenę, na której grano muzykę i w odrętwiającym milczeniu wbiłam wzrok w Zielińskiego, stojącego przy mikrofonie.

Nastała cisza.

- Dobry wieczór. - Zaczął mężczyzna, a jego głos rozbrzmiał w całej sali. - Z okazji zbliżającego się nowego roku, chciałbym życzyć państwu pomyślności. Już za pięć minut zaczniemy pisać nowy rozdział w naszym życiu i dlatego życzę państwu, aby był pisany mądrze i z rozwagą.

Całe zgromadzenie zaczęło bić brawo. Zmieszana rozejrzałam się dookoła i ponownie popatrzyłam na Kornela, którego uśmiechnięte oczy zwróciły się w moim kierunku.

- Ja ten nowy rozdział mam nadzieję napisać z najcudowniejszą i najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek poznałem. Łucja...

Poczułam, jak coraz więcej par oczu poczyna obracać się w moją stronę. Rozchyliłam delikatnie usta, w kamiennym milczeniu spoglądając na mężczyznę.

Łucja Wilk - Sound Of Silence Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz