Prolog

94 5 3
                                    

Jak pisał Leśmian: "Bo nigdy dość się nie umiera". Tak, nasi bohaterowie nie umarli tylko raz. Romantyzm charakteryzował się wiarą w świat istniejący za kurtyną zwyczajności. Na nowo ożywały legendy o tym, co czai się w ciemnościach, a ludzka mentalność ponownie skierowała się ku ludowym przesądzie o sprawiedliwości za grzechy. Tak też teraz, kiedy człowiekiem rządzi pieniądz, nie wielu pamięta o zjawach, zmorach, topielcach. A one rosną w siłę. Nie zostało nam wiele czasu. I nie wielu może jeszcze powstrzymać to, co nieuniknione. 

Prolog

Październik, 2014 rok

Z okien cmentarnej kaplicy biło miękkie i ciepłe światło świec. Ale nie była to pora modlitw. Księżyc był w pełni, a delikatny blask jego srebrnej tarczy lekko zarysowywał kontury grobowych płyt. Rzadka mgła unosiła się nad tym cmentarzem, nie budząc żadnych podejrzeń. Nic nadzwyczajnego, rzec można było, patrząc na tą skromną nekropolię w jakimś małym, zapomnianym, polskim miasteczku. Ale gdyby wsłuchać się w panującą ciszę, usłyszeć można by było szemrane dźwięki, składające się na słowa wypowiadane w jakimś dziwnym, acz znajomym języku. Łaciny nikt już przecież nie używa, dlaczego zatem jej dźwięk niesie się wraz z ciszą wśród tej październikowej nocy? Kto zakłóca spokój zmarłych i kto wzywa tych, co na obcej ziemi pochowani, nigdy nie zaznali spoczynku wiecznego?
W cmentarnej kaplicy, pośród blasku świec krzątała się młoda kobieta. Jej rude włosy spływały falami na jej smukłe ramiona. Tańczyła boso na granitowej podłodze, nie bacząc na miejsce w jakim się znajduje. Wirowała wśród pajęczyn i kurzu. Chwilami przystawała i przyglądała się popękanym figurom. Czasem uśmiechnęła się do jakiegoś świętego wyrzeźbionego w zimnym kamieniu. Lecz nic i nikt nie był w stanie przerwać jej małego rytuału. Słowa płynęły z jej ust nieprzerwanie. I wtem przestała tańczyć. Klasnęła w dłonie i westchnęła głośno, jakby jej taniec nagle ją tak wyczerpał. Szepnęła cicho: — Teraz wystarczy ich tylko znaleźć.
Strzepnęła kurz z włosów, chwyciła do ręki płaszcz, założyła niskie szpilki i jak gdyby nigdy nic, wyszła, zostawiając za sobą tylko martwą ciszę i dopalające się świece.
Tak o to, pięć dusz wybitnych zstąpiło na ten ziemski padół. Pięć dusz pięć ciał odnalazło i pięć dusz piątką wieszczy się stało.

<*>

Było ciemno. Nawet za ciemno. Raz po raz zawiewał delikatny, acz chłodny wietrzyk. Nie było to nic niezwykłego. W końcu był październik, wyjątkowo chłodny, to prawda, ale wciąż październik. Chodzenie po lesie w nocy nie było dobrym pomysłem. I to w dodatku samemu. Lecz ciągłe uczucie zagrożenia nie dawało mu spokoju. Nagły szelest przerwał martwą ciszę. Później rozległ się strzał. Wyspiański przeładował swoją broń. Cokolwiek to było, powinno dać sobie spokój. Wieszcz ruszył dalej, jakby nic się nie wydarzyło. Niebo było nieznacznie zachmurzone. Księżyc schowany za chmurami wcale nie poprawiał widoczności. Wyspiański jednak uparcie zagłębiał się w las. Z każdym krokiem tracił poczucie orientacji. Zaczynało kręcić mu się w głowie. Powoli dopadała go też senność. Jakby tego było mało, w powietrzu czuć było zapach zgnilizny. Coś definitywnie było nie tak. Nie wiedząc nawet kiedy, wieszcz wylądował na ziemi. Zamarł, zobaczywszy o co się potknął. Ciężko było powiedzieć, co przeraziło go bardziej. Sam widok martwego ciała, czy stan w jakim się znajdowało. Mimo wszechobecnej wilgoci, wyglądało na nienaruszone. Jedyną rzeczą jaka świadczyła o zachodzących procesach rozkładu był zapach. I nic więcej.
— Ciekawe, że też żadne stworzenie się tym nie zainteresowało. — Wyspiański podniósł się. Jego umysł starał się pracować na najwyższych obrotach. Mimo to, nie mógł dojść do tego jak to ciało się tutaj znalazło i co ważniejsze, co zabiło tego człowieka. Wieszcz pochylił się nad zwłokami. Liczył na choćby drobną wskazówkę. Ranę, małe zadrapanie, cokolwiek. Ale na ciele nie było żadnych obrażeń. Prawdę mówiąc, gdyby nie zapach, pomyśleć można było, że ten człowiek po prostu śpi.
 
— Stężenie pośmiertne nie nastąpiło — zauważył Stanisław. Wszystkie jego teorie przestawały mieć powoli jakikolwiek sens. A to bardzo mu się nie podobało. Zastanawiał się czy nie powinien zadzwonić na policję. Jednakże wtedy musiałby tłumaczyć się nie tylko ze swojego nocnego spaceru, ale i z faktu posiadania broni palnej. Wpół legalnej w dodatku.
Wiek denata ocenił na mniej więcej trzydzieści lat. Sam był nie wiele starszy od zmarłego. I to go właśnie niepokoiło. Przyjechał do tej miejscowości ze względu na wyjątkowo dużą ilość zgłaszanych zaginięć. A gdyby tego było mało, to wszystkie osoby były w podobnym wieku. Zawsze w okolicach trzydziestki. Wyspiańskiemu wydało się to dość ciekawe, przynajmniej z początku. Lecz teraz, kiedy był sam w ciemnym lesie, bez szans na jakąkolwiek pomoc, zdał sobie sprawę, że się grubo przeliczył. Nie wiedział z czym ma do czynienia. 

— O co tu do cholery chodzi... — Ledwo słyszalny szelest wzmógł czujność wieszcza. Chwilę później dało się usłyszeć ciche charczenie. Własne bicie serca zaczęło wprowadzać go w dziwny trans. Nagły paraliż powoli przejmował kontrolę nad całym jego ciałem. Do tej pory, Wyspiański uważał się za doświadczonego wieszcza. Teraz jednak zaczynał szczerze wątpić w to, czy zdobywane przez lata doświadczenie pozwoli mu na wyjście cało z tej sytuacji. Kątem oka obserwował podkradające się do niego stworzenie. Poruszało się na czterech nogach, a szarawa skóra ładnie odbijała blask księżyca.
  
Stanisław policzył w myślach do trzech. Wiedział, że nie będzie drugiej szansy. W porę uchylił się przed ciosem. Pazury stworzenia minęły jego głowę zaledwie o parę milimetrów. Wyspiański momentalnie cofnął się. Przez chwilę miał wrażenie, że stwór wydawał się być lekko zaskoczony. Nie było czasu do stracenia. Wieszcz odbezpieczył broń, wycelował i strzelił. Potwór był jednak znacznie szybszy, niż Stanisław zakładał. Mężczyzna zbyt późno zauważył jak mała odległość ich dzieliła. Nie był w stanie uniknąć ataku tego czegoś. Jedyną rzeczą jaka mu pozostała, było zminimalizowanie strat. Wyspiański zasłonił głowę lewym ramieniem. Ostre jak brzytwa pazury wbiły się głęboko. To zablokowało stworzenie na bardzo krótki moment. Wieszcz wykorzystał te ułamki sekund. Oparł kolbę na udzie, prawą ręką przeładował i pociągnął za spust. Dziki wrzask pokrył się z odgłosem wystrzału. Stwór z impetem wyszarpnął pazury z ramienia Wyspiańskiego i odskoczył do tyłu. Wtedy też mężczyzna zauważył czarną krew kapiącą z rany na brzuchu potwora. Stanisław nie miał najmniejszego zamiaru pozostawiania w tym miejscu ani minuty dłużej. Chwycił mocniej swoją strzelbę i zaczął biec. Adrenalina wciąż działała, ale jej działanie było zgubne. Wieszcz starał się nie zwalniać, ale to zdawało się być ponad jego siły. Nie wiedząc nawet kiedy, wypadł na drogę wprost pod pędzący samochód. Wtedy też Wyspiański uświadomił sobie coś ważnego. To ciało, które znalazł należało do wieszcza. Lecz to już nie miało znaczenia, bo ostatnią rzeczą jaką Stanisław usłyszał, był pisk opon. Później, nie było już nic...


__________________________________________________

Hello my friends!

Oto Wieszcze, dziwny twór, który powstał w głównej mierze poprzez inspirację serią pt. Żniwiarz  Pauliny Hendel. Jak ktoś nie czytał, to gorąco polecam. Ale post scriptum nie jest od reklamowania innych, chyba.

W każdym razie, dzieło, które Wy, Czytelnicy macie przed sobą, to owoc współpracy trzech autorów i jedno z moich ukochanych dzieci (dość młode, bo realizację samego projektu rozpoczęłam końcem kwietnia, podczas gdy inne rzeczy piszę już od roku). Niestety tak się złożyło, że jesteśmy idealistkami i dzięki Wieszczom chciałyśmy nie jako spopularyzować polskich twórców. Czy się nam to uda/udało, tego nie wiem.

Ale jeśli choć część z Was zainteresuje się pozostałą częścią historii, to myślę, że nasz cel został osiągnięty. 

snikersova

WieszczeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz