Iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają

54 5 0
                                    

Nic tak jeszcze nie wzburzyło Mikołaja Reja jak list, który dziś rano wylądował w jego skrzynce pocztowej.
— Wezwanie do zapłaty — mruczał pod nosem. — I jeszcze komornikiem grożą, sukinsyny jedne.
Ale nie to było najgorsze w całej sytuacji. Otóż, zauważalny brak piwa w lodówce rozdrażnił go jeszcze bardziej. A przecież każdy szanujący się Polak ma w swojej lodówce choć jedną puszeczkę. Nie była to jego wina, że za ubicie ostatniego bezkosta nie dostał nic. I też nie jego winą było to, że firma ubezpieczeniowa spóźnia się z odszkodowaniem.
— Cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie! — warknął, z trzaskiem zamykając lodówkę. —
I gdzie ja położyłem kluczyki od samochodu? No przecież tak żyć się da!

W sumie, dlaczego martwi go niezapłacony czynsz, przecież to nie jego mieszkanie. Pieniądze, które miała mu przelać ubezpieczalnia też nie były jego. Nic w tym życiu nie było jego. Nawet to ciało było pożyczone, jak wszystko inne. Ale czy on się prosił o taki los? Skądże. Zatem czemu tak się stało? Nie wiedział.
— Żesz do cholery jasnej! — Ściągnął kurtkę i rzucił ją na oparcie fotela. Frustracja Mikołaja narastała. Przeszukał już chyba każdą kieszeń, każdy schowek i każdą szafkę. Z dzikim rykiem opadł na kanapę. Spojrzał na niedziałający telewizor. - I po co to cholerstwo tutaj stoi? Tylko kurz zbiera!

— Mógłbyś się tak nie drzeć za każdym razem jak wracasz do mieszkania? Niektórzy próbują tutaj pracować.

Mikołaj niemal podskoczył na dźwięk głosu swojego współlokatora, Łukasza Górnickiego.

— Jeśli szukasz kluczyków, to wystarczyło poprosić.

Rej zmierzył go wzrokiem. Z wolna jego policzki czerwieniały od złości.

— Noż kurwa! — Mikołaj rzucił się na Górnickiego. Mężczyzna uderzył plecami o ścianę. Nie zamierzał jednak być dłużny współlokatorowi. I tak dwójka poetów tarzała się po całym mieszkaniu, dając ujście swojej irytacji. Zmęczeni, usiedli obok siebie, otoczeni przez kawałki szkła i porozwalane meble.

— Wiesz, ja to bym w sumie jakiś wiersz napisał — zaczął ni stąd ni zowąd Rej. — Nie jestem humanistą, ale mam wrażenie, że im dłużej żyjemy, tym gorsi się stajemy.

— Bo to prawda — sapnął Górnicki. Dotknął palcami rozciętej brwi. Uśmiechnął się lekko i oparł się głową o ścianę. — Jesteśmy strasznie delikatni jak na wieszczów.

Rej zaśmiał się.
— Te wszystkie demony rzucają nami o ściany, łamią nam kości, a my nic. A teraz oboje siedzimy i zipiemy tak, jakbyśmy byli jakimiś starymi dziadami.

— Bo jesteśmy starymi dziadami Mikołaju. — Łukasz wstał i zachwiał się lekko. — Ale za chwilę będziemy trupami jak nie posprzątamy tego bałaganu.

— Szmata wraca? Tak szybko? — zdziwił się Rej, unosząc brwi. — Zazwyczaj jego wycieczki trwały dłużej.

— Może ktoś mu w końcu uświadomił, że dziecka mu nie wróci. — Górnicki wyciągnął rękę w stronę kolegi. — A nam życia...

Szybko uwinęli się z porządkami. Meble wróciły na swoje miejsca, obrazy ponownie zawisły na ścianach. Tylko wazony z kwiatami wylądowały w koszu. No i drzwiczki do barku. Koło południa Mikołaj wyskoczył do pobliskiego spożywczaka, a Łukasz wrócił do swojej pracy. Później obaj panowie zajęli się obiadem.
— Jedno trzeba szmacie przyznać — rzucił Rej, nakładając sobie ziemniaki na talerz — on jednak gotuje znacznie lepiej niż ty.

— Cóż, kuchnia to nie moje miejsce — stwierdził Górnicki. — To cud, że nic nie spłonęło.

— Z twoim posranym szczęściem, to rzeczywiście cud.

— Jak ci poszło ostanie polowanie? — Łukasz rzucił okiem na ekran telefonu. — Długo cię nie było.

— Szkoda gadać, nie żyjemy przecież w realiach Sapkowskiego. Nam nikt za ubijanie potworów nie płaci — odparł wieszcz, niemal dławiąc się sałatką. — Ile octu do tego wlałeś?!

— Tylko trochę. — rzucił obojętnie Górnicki, zajęty odpisywaniem na jakąś wiadomość. — Jak ci nie pasuje to skocz sobie do jakiejś restauracji...

— Nie stać mnie! — syknął Rej. — Już nie mówiąc o utrzymaniu tego mieszkania w Łodzi!

— Jest nam potrzebne.

— Ale ty masz robotę, ja nie! — warknął Mikołaj. — Nie. Stać. Nas.

Nagły huk przestraszył obu wieszczów nie na żarty. Chwilę później rozległy się nieludzkie krzyki.
Mężczyźni spojrzeli po sobie.

— To z mieszkania nad nami — rzucił szybko Łukasz, zrywając się z krzesła. — Weź patyki, a ja sprawdzę czy...

— Nie, ty weź patyki! — krzyknął Rej dopadając do drzwi. Wybiegł na klatkę schodową i pobiegł schodami na górę. O mało co nie wywrócił się po drodze. W oczy szybko rzuciły mu się wyrwane z zawiasów drzwi. Pędem wbiegł do mieszkania, które wyglądało tak, jakby przeszedł tędy huragan. Krew była wszędzie. Na podłodze, ścianach. Okno było wybite. Mikołaj poczuł jak ktoś kładzie mu rękę na ramieniu. Odwrócił lekko głowę i zobaczył wspierającego się na nim Łukasza.
— Dyszysz jak stara baba — mruknął Rej. Raz jeszcze omiótł wzrokiem pobojowisko. — Ale mamy teraz większy problem.

Górnicki wyprostował się i westchnął ciężko. Zaklął cicho.
— Wiesz, co robi takie zniszczenia.

— Ale o tej godzinie? — zdziwił się Rej. — Przecież nawet trzeciej jeszcze nie ma!

— No to wygląda na to, że jakiś wampir wyraźnie miał ochotę na obiad — rzucił z przekąsem Łukasz. Rozejrzał się uważnie. — Zadzwońmy na policję, żeby nie było. Później pomyślimy co
z tym zrobić.

— Ta kobieta umrze, jeśli... — urwał Mikołaj i skierował się ku oknu.

— Ta kobieta najprawdopodobniej już jest martwa — poprawił go Górnicki. W ślad za kolegą wszedł w głąb mieszkania. Widzieli ślady krwi i pazurów na fasadzie sąsiedniego budynku.
  
— Wrócił do legowiska skurczysyn — zauważył Mikołaj. — Dzwoń na policję, zanim ta stara jędza spod jedenastki nas zauważy.

— Co ci pani Pamela zrobiła? — spytał wieszcz, wybierając numer i przekazując patyki koledze. — Przecież to taka miła, starsza pani.

— Ażeby sczezła w piekle... — mruknął pod nosem Rej. Widział jak Łukasz wychodzi, starając się niczego nie dotknąć, choć i tak był świadom, że zostawia ślady swoich butów. Oboje wiedzieli, że gra się zaczęła. Oboje znali swoje zadania. Rozpoczęła się śmiertelna zabawa w kotka i myszkę, gdzie ofiara jest zabójcą, a zabójca ofiarą. Takie było życie wieszcza. Od śmierci człowieka do śmierci duszy.

___________________________________________________________

Ale jakie patyki? 

Pierwszy oficjalny rozdział za nami. Chyba zacznę używać tych post scriptum do moich prywatnych przemyśleń (zakładając, że takowe istnieją). Cóż, zaczęłam robić playlistę dla Wieszczy, co nie jest na ten moment potrzebne *heh*

Skoro rozdział jest, to teraz parę wskazówek :> Rozdziały to czysty chaos, który mniej więcej się ze sobą łączy, a chronologia jest zaburzona. Szczerze powiedziawszy, Wieszcze to taka poboczna praca, dlatego rozdziały są krótkie i dłuższe raczej nie będą, ale przynajmniej będzie ich dużo.

To chyba wszystko.

snikersova



WieszczeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz