Nie sądziłam, że mam aż skostniały światopogląd, ale ostatnio dowiedziałam się od mojej siostry, w kontekście tego filmu że: "jeżeli uznajesz to za seksistowskie to musi być naprawdę grubo".
Ile w tym prawdy - nie mnie oceniać, lecz przyglądając się temu dziełu, trudno odeprzeć od siebie wrażenie wobec tego jak mocno się ono zestarzało. Choć nie jest to jakoś nie wiadomo jak popularna produkcja, to wydaje mi się, że Disney czuje do niej pewien sentyment. Tezę tę potwierdza tylko ten argument, że gdy kupiłam Monopoly w edycji Disney, to "Trzej Caballeros" byli tam wspomniani, ale ilość fanartów na Pintereście również mówi sama za siebie.
O czym zatem jest ten enigmatycznie brzmiący tytuł z aż 1944 roku?
...
Powiedzcie raczej o czym on nie opowiada, okej?
"Trzej Caballeros" są w rzeczywistości luźnym zlepkiem kilku powiązanych ze sobą opowieści dotyczących Ameryki Łacińskiej. Głównym bohaterem jest dobrze nam znany Kaczor Donald, który dostał od jakichś tajemniczych znajomych z tamtejszych regionów prezenty, mające mu ukazać krajobrazy i kulturę tych terenów.
Pierwszym z podarków jest interaktywny projektor, wyświetlający różnorakie, krótkie historyjki opiewające życie w Ameryce Południowej. Najwcześniej ukazana jest przygoda małego pingwina Pablo, który wypływa po swoje American Dream ze względu na fakt, iż na Antarktydzie jest mu za zimno i postanawia znaleźć sobie cieplejsze miejsce bytowania.
Kolejna mówi o tamtejszych ptakach, w tym o prekursorze prehistorycznej Dory z owsikami, jakim jest Aracuan i który nie raz pojawi się by pozawracać głowę naszym głównym bohaterom. Na tym seanse się jednak nie kończą, gdyż następny krótki metraż opowiada o pewnym chłopaku z Urugwaju, który znalazł latającego osła zanim to jeszcze było modne.
Jak to mówi klasyk "Nic nie może przecież wiecznie trwać", zatem i ten motyw nie ciągnie się zbyt długo, ponieważ już w następnej części poznajemy ptaka imieniem Jose*, który wyskakując z książki będącej kolejnym podarkiem postanawia zabrać Donalda w podróż do Baii (mam nadzieję, że tak się to odmienia) i ukazać mu uroki jego ojczyzny. Drugi, później pojawiający się z caballeros (też nie wiem jak się odmienia)- Panchito, pochodzi z kolei z Meksyku i także poprzez mnogie tańce, hulanki i swawole, ukazuje Donaldowi uroki tamtejszego zakątka świata.
Dostrzegam w tych mnogich wariacjach to jak mocno zestarzała się tutejsza animacja. Nie wiem czy budżet był umyślnie obniżony, czy też studia nie było stać na więcej, ale sekwencje animowane mają się wyjątkowo prymitywnie. Live action zresztą również nie robi szału.
Dużą rolę odgrywa tutaj także dość specyficzny montaż. Wypada niezwykle dziwacznie, zwłaszcza iż brakuje w nim delikatnych przejść, za to nietrudno natknąć się na proste, chamskie cięcia, które poniekąd nadają temu wszystkiemu komizmu. Jakby i go było mało.
Wbrew pozorom jest to produkcja z humorem przeznaczonym bardziej dla dorosłych. Liczne żarty nie są specjalnie pomysłowe, a na dzisiejsze standardy odebrałabym je raczej jako obraźliwe. Wspominając wcześniej wymieniony seksizm jako jedną przyczynę dziwaczności tego filmu, chciałabym posłużyć się kilkoma... przykładami dlaczego tak uważam.
Zacznijmy od samej postaci Donalda, którego cięgnie do kobiet jak muchę do lepa. W zależności od sekwencji ślini się za każdym razem do innej laski, lecz jego ptasi kumple nie pozostają wobec tego obojętni i robią dokładnie to samo. Damskie postaci tutaj też pełnią raczej ograniczone role, śpiewając, tańcząc, albo wylegując się na plaży. Nie zapominajmy też o tym zdjęciu...
To wcale nie jest fotoshop. Niestety. Przysięgam. Tak było, nie zmyślam.
Głównym problemem poza... ^tym^ stanowił dla mnie brak polskiej wersji dla całości filmu. Z mojej skromnej zasilanej Wikipedią wiedzy, wychodzi na to, że "Trzech Caballeros" w naszym kraju "pokrojono" na odcinki i niektóre części wyemitowano jako osobne kreskówki w telewizji. Co za tym idzie, by obejrzeć całość zostałam skazana na oryginalny dubbing, który bywał niestety ciężki w zrozumieniu. Na nie-angielskim akcencie zaczynając, a na Donaldzie kończąc.
Chłopa nawet po polsku nie idzie zrozumieć a co dopiero jakkolwiek inaczej...
Mimo wielu dziwacznych rozwiązań zastosowanych w tej animacji, po seansie czułam się bardzo zainspirowana wykreowanym tutaj światem. Pełnia kolorów, wspaniała muzyka oraz psychodeliczne wariacje zastosowane w niektórych sekwencjach, dodają tu sporej oryginalności, z którą spotykam się póki co jedynie w przypadku starszych produkcji. Nie każdemu musi to odpowiadać (bywa to mocno męczące i jest to kolejny przykład filmu, który moim skromnym zdaniem może narazić kogoś na atak padaczki...), ale jednocześnie podkreśla tutejszy nieco zwariowany klimat. Oprócz tego sam styl poprowadzenia historii również jest raczej nieobliczalny, zatem w każdej chwili nie wiadomo czego można się spodziewać co jeszcze mocniej trzyma nas w napięciu.
Największą zaletą tego filmu będzie natomiast bezsprzecznie to, że udało się zrobić z niego całkiem niezłe dzieło propagandowe. Bądź co bądź, ale można tutaj mnóstwo pozwiedzać, poznać kolorystykę terenów barwnej Ameryki Południowej i aż chce się tam pojechać.
(Przeglądając internety, napotkałam się na serial o tytule "The legend of three caballeros", który mocno mnie zainteresował i chętnie bym go obejrzała. Jeśli wiecie to dajcie znać gdzie ewentualnie można to zrobić ;p)
Ostatecznie muszę przyznać, że było to dość ciekawe doświadczenie, chociaż nie wiem czy z własnej woli bym je powtórzyła. Mimo wszystko uważam, że warto się zapoznać z"Trzema Caballeros", ponieważ jest to na pewno dzieło kultowe oraz obrazujące dość znaczną ewolucję kina od tamtego czasu. Ja wystawiam mu póki co ocenę 7/10 i już nie mogę się doczekać kolejnych starych seansów...
*Czyta się Hose jakby ktoś nie wiedział. W tym ja, ale o to już mniejsza.
CZYTASZ
Disney według Echi
LosoweOto książka w której będziecie mogli przeczytać moje subiektywne "recenzje" filmów animowanych od wytwórni Walta Disneya :) Ponieważ nie mam żadnego wykształcenia w kierunku filmowym, spodziewajcie się opowieści bardzo "okiem widza". Liczę na waszą...