Na tle tych wszystkich animacji, które mięliśmy okazję dotąd obejrzeć, "Bernard i Bianka" stanowią chyba najciekawszy przykład do omówienia. Powiedziałabym, że byli oni prekursorem dla innych pełnometrażowych kreskówek wykorzystujących liczne patologiczne motywy. I nie chodzi mi tutaj o patostreamerów (nie sądziłam, że kiedykolwiek użyję tego słowa), ale o takie kwestie jak porwania, zlecone zabójstwa, łapówkarstwa czy wykorzystywanie do pracy nieletnich.
Podsumowując tę część - cóż. Wybitnie familijnym kinem bym tego nie nazwała, ale jak widać chociażby na przykładzie produkcji takiej jak"Wszystkie psy idą do nieba" da się wystrugać tę dziedzinę tak, aby naprawdę miała ręce i nogi. Niestety nie ima się to do "Bernarda i Bianki" , bo dzisiejszy główny zainteresowany jest animacją przytłaczająco nudną, mroczną i depresyjną.
Zacznijmy zatem jego omawianie od jakże optymistycznego początku, który otwierany jest przez jakże optymistyczną piosenkę o jakże optymistycznym tytule: "Pomóż mi". Śledzimy tam drogę pewnego listu w butelce z prośbą o pomoc, wysłanej przez około siedmioletnią dziewczynkę imieniem Penny, porwaną przez kobietę zwaną Meduza, która ma zamiar ją wykorzystać w celu zdobycia cennego diamentu.
List dociera do Nowego Jorku w, którym następnie zwołuje się posiedzenie Ratunkowej Agencji Specjalnej, gdzie jej członkowie postanawiają wysłać na misję ocalenia ofiary porwania węgierską przedstawicielkę Biankę i... woźnego Bernarda.
Szczerze powiedziawszy są oni jedynym (już nieironicznie) pozytywnym aspektem całego obrazu. Fascynuje mnie zwłaszcza Bianka, a już szczególnie jej relacja z Bernardem. To chyba najciekawsza para ekranowa z jaką miałam do czynienia. Ona jest bardzo kobieca i zalotna, a zarazem niezwykle przedsiębiorcza i pewna siebie, podczas gdy on nieco zacofany, niezdarny i przesądny. Razem oprócz tego, że stanowią bardzo zgrany duet, są po prostu niezwykle sympatyczni i pałający wyjątkową dojrzałością, godną pozazdroszczenia w przypadku innych protagonistów w filmach Disneya.
W trakcie swojej przygody spotykają wiele innych bardziej, bądź mniej potrzebnych postaci, które razem z nimi krok po kroku rozwiążą mało intrygującą zagadkę porwanej sieroty.
Znowu.
(Małe czepianko)
Czy tylko ja zauważyłam, że większość bohaterów filmów animowanych to sieroty lub półsieroty? Ludzie powiedzcie mi, serio - co wam zrobili ci rodzice, że tak kochacie ich zabijać?
(Koniec małego czepianka)
Chociaż zapowiada się to na całkiem miły dziecięcy kryminał, pełen przygód i barwnych charakterów, całość wypada niezwykle nudnawo i sprawia wrażenie jakby twórcy mięli już zwyczajnie dosyć pracy nad tym filmem. Historia nie potrafi być ciekawie opowiedziana. Sceny, które mają być emocjonujące, wloką się niemiłosiernie, a pełen mroku i grozy klimat zabija piękno, które mogło wykiełkować z całej tej opowieści.
Ogromny potencjał związany mógłby być z główną nemezis bohaterów czyli z Meduzą. Nie mam pojęcia, kto projektował tę postać, ale trochę mi przypomina Cruellę.
Proszę, odłóżcie jeszcze na chwilę widły i pochodnie zanim podejdziecie z wyzwiskami pod mój dom, bo nie skończyłam.
Meduza w przeciwieństwie do antagonistki ze "101 dalmatyńczyków" jest o wiele słabiej wykreowana i przerysowana w tak odrażający sposób, że dodatkowo odrzuca od tego filmu. Również dysponuje pomocnikiem, który moim skromnym zdaniem jest chyba nawet nieco bardziej przerażający od niej, gdyż nie występuje u niego aż taka hiperbolizacja zła.
Mimo wszystko zwracają oni swoją postawą uwagę na jeden aspekt. Przypuszczam, że jest to zwyczajny przypadek, ale chcę w ramach morału zwrócić na niego małą uwagę. "Bernard i Bianka" mięli swoją premierę w roku 1977, a Konwencja Praw Dziecka została podpisana w 1989. Film zwraca uwagę na problematykę związaną z łamaniem jej wówczas nieistniejących jeszcze postulatów i oburza niemoralnym zachowaniem czarnych charakterów. Podkreśla wagę bezpieczeństwa i zdrowia dzieci jako podstawowej wartości stanowiącej o przyszłości społeczeństwa...
Dobra, koniec, bo strasznie poetycko się zrobiło.
Sama animacja również pozostawia wiele do życzenia. Zdaję sobie sprawę z tego, że być może po prostu zdecydowano się na taką stylistykę, ale nie przypadła mi ona zbytnio do gustu, a zwłaszcza chodzi mi tutaj o mysie oczy. Zresztą, sami zobaczcie na Bernarda:
Ten wzrok pożera dziecięce dusze
Po latach doszło tutaj jednak do niebywale zaskakującej rzeczy. Doczekaliśmy się wysokobudżetowego sequela, który co ciekawe - jest naprawdę świetny. Po jego obejrzeniu, odbieram nawet takie wrażenie jakoby można by było zrobić z "Bernarda i Bianki" bardzo popularną i naprawdę fajną serię. Niestety marzenie to należy odłożyć między bajki i wydaje mi się, że to zwłaszcza dzięki pierwszej części.
A szkoda.
Zbliżając się do końca krótko podsumuję moje jakże optymistyczne rozważania.
"Bernard i Bianka" jest dziwnym filmem, aczkolwiek może wartym zobaczenia. Osobiście średnio za nim przepadam, niemniej okropnie sympatyczni bohaterowie, a także przecudowny wątek miłosny nieco podnoszą jego rangę. Animacja ujdzie, muzyka przerazi, lecz poza tym - mogło być gorzej. Ostatecznie decyduję się na ocenę 6/10 i niekoniecznie polecam całe przedsięwzięcie, ale w końcu- jak kto lubi.
Mam nadzieję, że nie przeszkadzało wam tyle myślników ;D. Sorki za taki dziwny skok w czasie, ale miałam wenę :*. Powiedzmy.
Do zobaczenia jak najszybciej!
CZYTASZ
Disney według Echi
De TodoOto książka w której będziecie mogli przeczytać moje subiektywne "recenzje" filmów animowanych od wytwórni Walta Disneya :) Ponieważ nie mam żadnego wykształcenia w kierunku filmowym, spodziewajcie się opowieści bardzo "okiem widza". Liczę na waszą...