Siedzę na miękkiej ziemi pokrytej szarozieloną trawą i muskam dłońmi pojedyncze źdźbła. Przyglądam się małym kwiatom najróżniejszych kolorów spod półprzymkniętych powiek. Drobne łodyżki kołyszą się wraz z wiatrem ulegając jego sile. Żółte płatki są cienkie w dotyku. Rozglądam się trochę dalej i dostrzegam kwiaty rumianku. Zrywam jeden delikatnie i przyglądam się jego okwiatowi. Powoli zaczynam wyrywać pojedyńcze płatki rozkoszując się charakterystycznym zapachem pozostającym na moich palcach. Przypomina zimne wieczory spędzone z herbatą w ręku.
Dzisiejszy dzień ich jednak nie przypomina.W końcu podnoszę głowę w stronę słońca, zamykam oczy i pozwalam, aby stopniowo ogrzało moją twarz. Wiatr prześlizguje się po skórze poznając rysy mojej twarzy, szepcząc słońcu miejsca, które najlepiej przybrązowić. Trochę na policzkach, czole i nosie, moja skóra przestanie być blada i pojawią się drobne, małe piegi zwiastujące nadejście upalnego lata. Lato również ma swój zapach. Wiruje w powietrzu, ale mało kto go dostrzeże. Mieszanka owoców, ludzkich ciał, a to wszystko pokryte zapachem nagrzanej ziemi.
Przez chwilę nie orientuje się, że ktoś przede mną stoi. Podnoszę powieki i wpatruje się w roześmianego chłopaka, spoglądającego na resztki rumianka leżące na ziemi.
— Pamiętasz? — Śmieje się charakterystycznie marszcząc nos. — Poznaliśmy się na lekcji plastyki. Miałaś najwięcej odcieni farb ze wszystkich. Na dodatek sama je wymieszałaś. Dobrze pamiętam, że miałaś dokładnie taki odcień żółtego. — Wskazuje na sam środek kwiatka i delikatnie podnosi go z moich kolan.Przypominam sobie ten dzień i dobrze wiem, że ma rację. Rumianek był przed moimi oczami, gdy łączyłam żółty z toną innych odcieni, aby uzyskać dokładnie ten. Zgaszony przez pomarańcz ciepły żółty.
Siada obok mnie, owiewa mnie zapach mięty. Patrzę na jego profil, przyglądam się długim rzęsom, które pod światło wydają się prawie białe. Odwraca się i lustruje moją twarz. Czuję się zarówno pewnie jak i niepewnie.
— Pamiętasz? — pyta cicho.Pamiętam. Przebłyski wspomnień mącą rzeczywistość. Błagają o uwagę. Przypominam sobie te wszystkie spędzone z nim chwile. Dopada mnie zarazem tęsknota jak i szczęście, kłócą się między sobą o pierwszeństwo chcąc wyjść na światło dzienne w pierwszej kolejności. Nasycam się tą mieszanką, dalej lustrując twarz chłopaka. Delikatnie dotykam jego włosów i ogarniam je do tyłu, aby nie zasłaniały mu oczu. Zastanawiam się co to wszystko dla mnie znaczy.
— Poczekam, przecież wiesz— szepcze.
Wiem to, aż za dobrze.Wstaje i podaje mi dłoń. Korzystam z pomocy i powoli idziemy przez łąkę przed siebie, w stronę lasu. Rozglądam się ostatni raz dostrzegając fruwające dookoła mnie motyle. Błyszczą w słońcu, przypominając małe kryształy, tak lekkie, że wręcz unoszone przez wiatr. Jeden z nich, o jasnych, cytrynowych skrzydłach siada na mojej wyciągniętej dłoni. Zastanawiam się, co skusiło go w mojej postawie. Przyglądam się mu w cichym zamroczeniu. Stoję jak sparaliżowana nie chcąc go wystraszyć nagłym ruchem. Mam wrażenie, że czegoś ode mnie chce.
Przypomina mi się pewien moment.Biegnę przed siebie z całych sił, zapłakana i nieszczęśliwa. Mijam obojętnych ludzi, obojętne ulice, obojętny świat. Kieruje się tam gdzie wszystko od zawsze było prostrze. Rzucam się na ziemię i próbuje czuć jak najmniej. Patrzę na przepływające na niebie chmury i zastanawiam się co robić. I wtedy go widzę. Mały drobny, cytrynowy motyl. Krąży dookoła ze spokojem, nie obojętny, ale pogodzony. Wtedy się uspokajam i zaczynam rozumieć. Biorę parę głębokich wdechów i podnoszę się na łokciach. Akceptuję rzeczywistość i postanawiam nadać jej własne znaczenie.
Powracam ze wspomnienia lekko drgając, co zniechęca motyla. Odfruwa ode mnie na ciekawsze obiekty. Kwiaty są gotowe na jego przyjście. Drobne, rozkołysane na wietrze stanowią podporę dla motyla. W powietrzu czuć ciężkie powietrze. Niebo pokrywa się ciemnymi chmurami.
Wchodzimy do lasu. Między drzewami wyraźnie czuć ochłodzenie i większą wilgotność. Chłód przeszywa aż do kości. Zapach igieł i mokrej ziemi okrywa swoim czarem. Wchodzimy na udeptaną przez leśne zwierzęta dróżkę. Słońce przebija się nieśmiało przez poszycie tworząc fantazyjne plamy na ścieżce. Wszystko dookoła zyskuje nowych kolorów, skóra w plamy przybiera zielonkawego odcienia pozwalając mi myśleć, że jestem elfem w zaczarowanej krainie. Poruszam się bezszelestnie nie chcąc mącić ciszy i spokoju, nasłuchując śpiewu ptaków. Wyczuwam, że coś się zmienia na chwilę przed tym, jak pięć metrów przede mną pojawia się ogromny jeleń. Jego wielkie, zaostrzone rogi rzucają długi cień niemal stykający się z czubkami moich palców. Przygląda się z zaciekawieniem, ale również gotowością. Zastygam bez ruchu patrząc na odcień jego sierści. Głęboki brąz przypomina mokre drewno sosnowe. Jeleń budzi strach, ale również podziw. Patrzę na to majestatyczne zwierzę i nie mogę nadziwić się jego widokiem. To ile musiał przeżyć, aby urosnąć taki duży, napawa mnie optymizmem. Nic nie zrobi nieszkodliwym obserwatorom. Przyspieszony puls zaczyna zwalniać. Zwierzę patrzy się w moje oczy. W końcu decyduje się na odwrócenie wzroku i znika między krzakami tak cicho i bezszelestnie, jak się pojawiło. Stoję jeszcze chwilę zahiponotyzowana, aż w końcu ruszamy w dalszą drogę.
Dochodzimy do małego domku znajdującego się na polanie ukrytej między drzewami. Wchodzimy do środka, a za oknem pojawia się ściana deszczu. Delikatny szum sprawia, że robię się senna. Siadam na bujanym fotelu, który trzeszczy pod moim ciężarem i przyglądam się jak brunet krząta się po małej kuchni w poszukiwaniu czajnika. W końcu nastawia wodę i odwraca się w moją stronę. Podchodzi i daje mi wzorzysty koc, którym otulam nagle wyziębione ciało. Miękki materiał otacza mnie tworząc kokon, w którym czuje się bezpiecznie. Wsłuchuje się w rytmiczne stukanie deszczu, dające ukojenie mojemu wymęczonemu ciału. Zaczynam nucić cichą melodię. Nie pamiętam skąd ją znam, ale chłopak podchodzi, kuca przy mnie i zaczyna nucić razem ze mną. Dźwięki wirują dookoła nas wypełniając pusty dom, wciskając się w każdy kąt z coraz większą pewnością. Czuję wręcz jak podnoszą powietrze, mam wrażenie, że moje włosy stają się lżejsze, unoszą się delikatnie przy końcówkach podrygując w rytm melodii. Przyglądam się jeszcze raz brunetowi i upijam łyk herbaty, którą grzałam zmarznięte ręce. Nadal nuci melodie, a ja do niego dołączam. Śmieje się delikatnie, bo czuję rozpływające się w moim wnętrzu szczęście. Rozgrzewa mnie od środka wraz z herbatą. Uśmiecham się i patrzę z wdzięcznością w jego bezdenne oczy. Podchodzi do mnie i całuje w czoło poprawiając lekko zsunięty koc oraz zabierając pusty kubek.
— Jestem tutaj i nigdzie się nie wybieram, możesz spokojnie pójść spać.Wypowiadam chrapliwie pierwsze słowa tego dnia odpływając w obięcia snu, wypełniona ciepłem, rozluźniona i kołysana odgłosem deszczu:
— Wiem.
CZYTASZ
Kołysanka dla zmysłów
Short Story"Kołysanka dla zmysłów" to spis momentów, chwil nieustannie związanych z naturą, krok po kroku zbliżających do poznania tajemnicy głównej bohaterki. Jaka jest rola towarzyszącego jej chłopaka? Wszystko zmierza do momentu, kiedy w końcu ucieczka od...