Historia, którą zamierzam opowiedzieć, to kilka zdań o pragnieniu bycia z kimś nieosiągalnym, o łzach wylanych na próżno, o strachu przed utratą wolności. Opowiem o drżących dłoniach, listach splamionych kawą i odległości nie do pokonania.
Właśnie ta odległość była najtrudniejsza. Dzieliła się na dwa rodzaje. Jeden można było pokonać z pomocą pieniędzy, pociągów i samochodu kierowanego przez mężczyznę o zachmurzonym czole. Druga odległość była dystansem złożonym ze strachu, obaw, wątpliwości i braku zaufania. Druga odległość była odległością naszych serc, niemożliwą do pokonania nawet gdyby było nas stać na bilety pierwszej klasy. Dlaczego ta odległość była między nami? Nie wiadomo, narodziła się sama, z czasem. Zrodziła się z ściśniętego żołądka, bólu głowy, trzęsących się nóg i spoconych dłoni. Ignorowana na początku rosła w siłę, każdego dnia milczenia, aż w końcu udało jej się dopiąć swego i doprowadzić nas do kwestionowania naszych uczuć. Przekształciła nasze młodzieńcze zrywy serca, lekkie i radosne, w skomplikowaną relację polegającą na ranieniu siebie nawzajem.
Mimo setek książek przedstawiających historie miłosne nigdy wcześniej nie potrafiłam nawet wyobrazić sobie silniejszego, bardziej destrukcyjnego i piękniejszego romansu, niż ten, który narodził się między nami latem 2018 roku, kiedy jeszcze nieświadome życia, rozpoczęłyśmy walkę z czasem. Ile jesteśmy w stanie wycierpieć zanim skończy się lato? Ile podmuchów wiatru przetrwamy jesienią? Czy nasze skute lodem serca przetrwają zimę? Czy kiedykolwiek znów nadejdzie wiosna?
Gdy piszę te słowa sama jeszcze nie wiem kogo obwinić za upadek naszych dusz. Czy to była moja czy twoja wina? A może zawinili rodzice, przyjaciele, nieznajomi przechodzący obok nas na ulicy, gdy stałyśmy dwa metry od siebie, wpatrzone agresywnie w swoje oczy, walczące z huraganem szalejącym między nami? Powiedz mi, kogo mam obwinić? Chcę wziąć to wszystko na siebie, ale przecież sama nie wbiłam sobie ostrza w serce. Sama nie popchnęłam siebie w stronę krawędzi.
Byłyśmy idealnym przykładem wytrwałości. Romansowałyśmy z wszystkimi wokół, setki szybkich pocałunków, spocone ciała bez imion, alkohol piekący w gardło. Papieros w mojej dłoni, tabletki nasenne w twojej. Romansowałyśmy tak bardzo, że nie starałyśmy się już nawet zapamiętywać koloru oczu zagorzałych kochanków. W całym tym bałaganie, szaleństwie, plątaninie, nasze serca wciąż wyrywały się jedynie w swoim kierunku. Pamiętałam tylko twoje imię, a ty znałaś tylko mój kolor oczu.
Najtrudniejsze było wzbudzanie w tobie zazdrości. Miałaś absolutne prawo być wściekła, gdy pisałam, że idę na randkę, że na imprezie się z kimś prześpię, gdy pokazywałam ci jak ukrywam ślady pozostawione przez człowieka bez imienia. Ale nie miałaś żadnego prawa reagować na to pozytywnie. Nie miałaś prawa pytać, jak było, cieszyć się, że z kimś mi się układa, że znów się z kimś całowałam. Powinnaś być wściekła, obrazić się, nazwać mnie dziwką, zablokować mój numer, odesłać mi wszystkie rzeczy, które zostawiłam u ciebie w mieszkaniu. Powinnaś zrobić cokolwiek, żeby pokazać mi, że zależy ci na mnie i że wszystko, co robię przeciwko nam, cię boli. Ale za każdym razem pokazywałaś jedynie, że nie ma żadnych nas. A gdy pisałaś, że wychodzisz z kimś do kina, że spotkałaś się z kimś na obiad, że byłaś z kimś na spacerze, ja zagryzałam ręce z bólu, rzucałam wszystkim w zasięgu wzroku, łkałam, leżąc na ziemi, walczyłam z dłońmi świerzbiącymi do podcięcia sobie żył. Przesadziłam. Przepraszam. Zagryzałam ręce z bólu, rzucałam wszystkim w zasięgu wzroku, łkałam, leżąc na ziemi i żałowałam, że nigdy nie będę wystarczająco dobra.
Nie wiem, jak przeprosić. To chyba moja największa wada. Chcę, tak rozpaczliwie chcę cię przeprosić, ale za każdym razem wydaję z siebie tylko cichy szept. Chcę wykrzyczeć światu, że cię przepraszam, że nie tak to miało być, że żałuję. Chcę wyryć te słowa na każdym budynku w mieście, chcę wypalić je sobie na skórze, chcę mówić je bez końca, tobie, sobie, innym. Chcę, żeby każdy wiedział, że nie o to mi chodziło. Że nigdy nie chciałam cię zmuszać do miłości, pospieszać. Że walczyłam ze światem o każdy oddech dla ciebie, nie dla siebie. Chciałam żebyś żyła dla siebie, nie dla mnie. Proszę, przepraszam. Proszę, przepraszam, smacznego, dobranoc, miłego dnia. Za rzadko ci to mówiłam. Powinnam było ci to mówić częściej. Czy wtedy byś mnie kochała? To teraz bez znaczenia, bo chcę cię przeprosić. Za wtargnięcia do twojego mieszkania, za niszczenie twoich porcelanowych figurek kotów, za każdy rozpaczliwy telefon, za błaganie cię żebyś wróciła do domu. Za to, że starałam się zbudować ci dom, ale mi nie wyszło. Za to, że chciałam żebyś czuła się bezpiecznie, ale mi nie wyszło. Za każdą łzę, za każdy śmiech, za każdą rozmowę i każde milczenie.