Kwiat, co dziś uśmiechem się ukłoni,
Umrze jutro w waszej dłoni.
E. E. Cummings
16 miesięcy wcześniej
Jak niemal wszystko, także i ta historia zaczyna się od śmierci.
W poniedziałkowy poranek detektyw Gordon wyszedł na mroźne, grudniowe powietrze i przystanął pośrodku chodnika. Ulice były ponuro puste. Co jakiś czas obok komendy w wolnym tempie przetaczał się samochód, ale nawet ruch uliczny wydawał się tego dnia kompletnie wymarły. Nikt o zdrowych zmysłach nie wyszedłby z domu w taką pogodę, gdyby coś nagłego go do tego nie zmusiło.
Praca, wypadek lub, jak miało to miejsce w przypadku Wayne'a Gordona – niezdrowe zamiłowanie do papierosów. Właśnie sięgał po paczkę, gdy szklane drzwi tuż za jego plecami otworzyły się i zamknęły z trzaskiem przesiąkniętym aż nazbyt żywiołowym entuzjazmem, który o szóstej rano mogła posiadać tylko jedna znana mu osoba.
Harrison Rand pojawił się u jego boku, a Gordon przeklął go myślach. Po prawie trzech dekadach pracy w pojedynkę, szef wydziału przydzielił mu partnera, zupełnie jakby pięćdziesiąt lat, jakie miał na karku, stanowiły niewypowiedzianą granicę, za którą umysł nie był już w stanie działać tak sprawnie i szybko i potrzebował dodatkowego kopniaka młodzieńczej witalności.
Młodość Randa niosła za sobą kilka korzyści – Wayne nie musiał już uganiać się za uciekającymi świadkami lub podejrzanymi. Ale heroiczna chęć zbawienia całego świata, jaka wypełniała serce tego chłopaka, wydawała mu się nie tyle komiczna, co żałosna.
Nie pamiętał, czy w czasach, kiedy sam dopiero zaczynał pracę w tym zawodzie, też taki był. Być może równie uparcie wierzył, że odznaka czyniła z niego bohatera. Z biegiem lat zrozumiał jednak, że nie był ani bohaterem, ani zbawcą.
I wiedział, że Rand też to zrozumie. Pewnego dnia z rozczarowaniem odkryje, że znacznie więcej ludzi przyjdzie mu pogrzebać niż uratować. Ale teraz... Teraz był jeszcze przepełniony nadzieją i optymizmem, które w poniedziałkowy, piekielnie zimny poranek wydawały się Detektywowi kurewsko irytujące.
Harrison wreszcie przerwał ciszę:
– W willi na obrzeżach znaleziono zwłoki nastolatki.
Gordon na moment przymknął ciężkie powieki. Z jego płuc wyrwało się pełne zmęczenia westchnienie. Mimowolnie pomyślał o kawie, którą zaparzył przed wyjściem na papierosa i której nie dane będzie mu wypić. Stała na blacie jego biurka, tuż obok zdjęcia jego żony Jane i ich psa, dumnie noszącego imię Lucky.
W samochodzie ponownie sięgnął do kieszeni płaszcza. Wyjął papierosa z przemokniętej wilgocią paczki, wsunął go do ust i wyjeżdżając na ulicę, zaciągnął się dymem, który przyjemnie połaskotał go w gardle.
Ciszę przerwało kaszlnięcie Randa.
Wayne wiedział, że dzieciak nie znosił papierosów. Specjalnie nie otworzył okna, aby dym osadził się w małej przestrzeni samochodu. Był paskudnym partnerem i nie zamierzał porzucać nawyków dla komfortu jakiegoś szczeniaka. No i było cholernie zimno, a ogrzewanie w starym Subaru ledwo dawało radę, więc wpuszczenie do środka lodowatego powietrza było ostatnim, na co teraz miał ochotę.
Gdy dotarli do najbliższego skrzyżowania Rand podał mu adres, a potem zapytał, czy powinien włączyć nawigacje, ale Gordon posłał mu w odpowiedzi tylko krzywy uśmiech.
CZYTASZ
M I C H A E L [18+] [W SPRZEDAŻY]
Romance❝ Wszystko co przynosi rozkosz jest moralne ❞ ⚠ SCENY EROTYCZNE, PRZEKLEŃSTWA, PRZEMOC ⚠