"GRUPA WSPARCIA, OMDLENIA I NIESPEŁNIONE MARZENIA"
wszystkim, którzy potrzebują pomocy, ale boją się o nią prosić.
Patrzyłam przed siebie, skupiając wzrok na drzewach rosnących na szkolnym dziedzińcu. Nie było ich zbyt wiele, ale wystarczająco by w upalny dzień zapewnić uczniom, choć trochę zacienionego miejsca, w którym mogliby się skryć, przed natrętnymi promieniami słońca i surowymi spojrzeniami nauczycieli. Pod trzema brzozami stały dwie ławki, które zazwyczaj w czasie lunchu były zapełnione, teraz jednak były puste. Na całym dziedzińcu nie było widać żywej duszy, ale było to całkowicie normalne. A raczej byłoby, gdybym nie siedziała w samochodzie mojej matki, a zamiast tego grzecznie uczyła się w domu, niestety moja rodzicielka miała co do mnie inne plany.
– Naprawdę nie chcę tam iść – jęknęłam, przyglądając się sobie w lusterku. Szybkim ruchem poprawiłam ułożenie moich ciemnych, brązowych włosów, po czym znów skupiłam wzrok na mojej rodzicielce.
– A ja naprawdę nie chcę tego słuchać, nie zaczynaj znowu, przerabiałyśmy to już tyle razy i ustaliłyśmy, że tak będzie dla ciebie najlepiej – westchnęła, a ja widziałam, że jej cierpliwość do mojej osoby kończy się w zaskakująco szybkim tempie.
– Nie, to ty to ustaliłaś. Ja kompletnie nie widzę, powiązania między słowami będzie lepiej a siedzeniem w szkole po lekcjach razem z innymi, psychicznymi dzieciakami. Niby jak mi ma to pomóc? Mam podłapać nowe choroby? – Spojrzałam na nią z wyrzutem. – Lepiej zawieź mnie do jakiegoś fast food'a, zamów powiększony zestaw i każ zjeść na twoich oczach, a uwierz, to byłoby dla mnie mniej tragiczne. – Moja mama automatycznie przewróciła swoimi dużymi, brązowymi oczami uświadamiają, mnie tym jak bardzo chce, bym opuściła pojazd.
– Przyjadę po ciebie za godzinę, nie próbuj kombinować, mam numer do psychologa i dowiem się, czy byłaś na tym cholernym spotkaniu. A teraz już idź, bo się spóźnisz. – Zmierzyłam ją wzrokiem po raz ostatni. Niby zwyczajne, czarne włosy ułożone były w perfekcyjny koczek na czubku głowy. Czekoladowe oczy, choć nigdy nie patrzyły na mnie ciepłem matczynej miłości, wciąż mogłam uznać za piękne. Jej duże, kształtne usta były lekko rozchylone, przez co nawet w momencie, gdy była zła, ktoś mógł się w niej zakochać. W każdej minucie mogła sprawić, że czyjeś serce zabije szybciej, nawet się o to nie starając. Bo Harriet Folter była pieprzonym ideałem w każdym tego słowa znaczeniu. W prawie każdym nigdy nie była idealną matką.
Nie zamierzałam dłużej się kłócić. Od poniedziałku, gdy moja matka podjęła tę idiotyczną decyzję robiłam tylko to. Za wszelką cenę starałam się ją przekonać, że nie potrzebuję tej grupy wsparcia, jednak bezskutecznie. Z ociągnięciem otworzyłam drzwi i wyszłam z samochodu, trzaskając przy tym głośno drzwiami, aby w jakże dojrzały sposób pokazać swoje niezadowolenie. Powinnam być obojętna, udawać, że nie robi to na mnie najmniejszego wrażenia i jak na grzeczną dziewczynkę, z dobrego domu przystało potulnie wykonać polecenie matki, ale coś we mnie pękło.
Tamtego dnia nie było mnie w szkole ze względu na złe samopoczucie, jednak moja mama nie widziała najmniejszego problemu, aby w tym stanie wysłać mnie samą na zlot psycholi. Nie stresowałam się samym spotkaniem, bo wiedziałam, że nie było czym, zdawałam sobie sprawę z tego jak mniej więcej powinno przebiegać, bardziej bałam się ludzi, jakich tam spotkam. Nie chciałam zakładać od razu najgorszego, ale opisanie mnie jako przesadną optymistkę, byłoby co najmniej śmieszne.
Powoli stawiałam kroki starając się uspokoić. Chciałam by ta chwila trwała w nieskończoność. Chciałam iść, iść i nie dojść do celu. W rzeczywistości droga tam zajęła mi tylko parę dłużących się minut.
CZYTASZ
BEFORE DEATH
Teen Fiction"Nie umieliśmy zdjąć masek, jedynie wcielać się w nowe role" Grupa wsparcia w sali teatralnej. Kilka krzesełek ustawionych w kształt koła i osoby, które wcale nie chciały tam być, ale z pewnych przyczyn musiały. Każdy dzień był inny, ale wokół nadal...