0. Prolog

26 1 1
                                    

Aksamitne powietrze dogasającego sierpniowego dnia otoczyło drobną postać, która wolnym krokiem wyszła z zamku na błonia. Odwróciła się twarzą do zachodzącego słońca,
przymknęła oczy i po prostu chłonęła kojącą atmosferę wieczora. Nie myślała o niczym.

Było to miłą odmianą od codzienności dla Holly Fawley, która od wielu miesięcy nie robiła niemal nic, poza rozmyślaniem – analizowała, odtwarzała wydarzenia, wciąż i wciąż na nowo przeżywając każdą chwilę, która ją tutaj zaprowadziła. Tak cenny był wobec tego moment spokoju w świetle zachodzącego słońca, w tak dobrze znanym i bliskim sercu miejscu.

***

Hogwart. Kochany Hogwart. Nigdy nie spodziewałam się, że wrócę tu kiedykolwiek w innym charakterze niż tylko na sentymentalne odwiedziny. Miałam przed sobą zupełnie inną przyszłość.


Zaledwie w maju zdałam z wyróżnieniem egzaminy i zostałam przyjęta w szeregi aurorów. Mając dwadzieścia jeden lat, byłam na ustach niemal całej społeczności brytyjskich czarodziejów, a moja kariera rozwijała się w niesamowitym tempie. Byłam najlepsza w roczniku, ba! Najlepsza w ostatnich trzech dekadach. Okrzyknięto mnie nową wersją Szalonookiego Moody’ego. Postępowi początkowo sprzyjały trudne czasy, skończyłam szkołę w momencie, kiedy oficjalnie ogłoszono powrót Sami-Wiecie-Kogo, każda różdżka zdolna do walki była na wagę złota. Nie bawię się w skromność, w Hogwarcie byłam wybitną uczennicą, nawet jak na standardy Ravenclawu i z najwyższymi wynikami z OWUTEMów i
egzaminów wstępnych, zostałam przyjęta do grona adeptów, ubiegających się o zostanie aurorem. Dodatkowo mogłam korzystać z wiedzy i doświadczenia mojego kuzyna, Kingsleya Shacklebolta, który w tamtym czasie był już poważanym łowcą czarnoksiężników. Był tak zadowolony z wybranej przeze mnie ścieżki, że mimo natłoku obowiązków, znajdował czas, żeby udzielić mi kilku przydatnych rad, żebym mogła przetrwać szkolenie.

Jednak nawet tak dobrze zapowiadająca się kariera jak moja, musiała zostać zahamowana przez terror, jaki wprowadził Czarny Pan po przejęciu Ministerstwa Magii, w rok po rozpoczęciu przeze mnie szkolenia. Aurorzy musieli się ewakuować. Niektórzy uciekali i za wszelką cenę starali się chronić swoje rodziny, nieliczni zeszli do podziemia, żeby zorganizować się do walki z armią śmierciożerców.

Byłam jedną z tych ostatnich. Kingsley wprowadził mnie do legendarnego Zakonu Feniksa, brałam udział w wielu partyzanckich akcjach. Nie tak sobie wyobrażałam moją wymarzoną pracę. Mając zaledwie 12 czy 13 lat byłam już pewna, że zostanę aurorem, że będę walczyć ze złem i chronić niewinnych. Jednak w żadnej z moich wizji nie pojawiała się wojna i wszechobecna śmierć. Wyobrażałam sobie siebie w elitarnej jednostce, która po spektakularnej obławie na groźnego czarnoksiężnika, wraca w chwale do biura i świętuje kolejny sukces kawą i pączkami. Rzeczywistość szybko zweryfikowała te marzenia.

Codziennie patrzyłam śmierci w oczy. W wieku dziewiętnastu lat widziałam więcej bólu, cierpienia i trupów niż chirurg z trzydziestoletnim stażem. Po zwycięstwach nie było świętowania. Opłakiwaliśmy i grzebaliśmy towarzyszy, a później planowaliśmy kolejną akcję. Zbyt często oglądałam martwe znajome twarze. Zbyt często widziałam ból matek, ojców, sióstr, braci, którzy stracili swoich bliskich. Moja rodzina była bezpieczna. Niezaprzeczalnie czysta krew chroniła ich, podobnie jak polityczna neutralność. Nie kontaktowałam się z nimi ani nie ujawniałam, że działam w ruchu oporu. Walczyłam w cieniu, cicho i skutecznie. Pamiętam, że przez te miesiące żyłam jak we śnie. Czy raczej w koszmarze. Wspomnienia tamtych czasów zlewają się w mojej głowie w jedną krwawą wizję, pełną cierpienia, krzyku i jednocześnie przerażającej ciszy.

Hol(l)y Vengeance || Hogwart || HPOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz