-2-

80 3 4
                                    

Usłyszałam głos...

- Konwalia! Konwi! Zbudź się w końcu!

Otworzyłam oczy i ujrzałam siedzącą nade mną sylwetkę. Zdezorientowana zaczęłam się zastanawiać, gdzie jestem i co się dzieje. Dopiero po chwili zrozumiałam, że Antek, mój bliźniak stara się mnie sprowadzić do zwykłej rzeczywistości.

- Wiedziałem, że możesz wszędzie zasnąć, ale, żeby na kamieniu. Wszędzie Cię szukałem, gdzie się podziewałaś przez cały dzień?

- Można powiedzieć, że wędrowałam po nieco lepszym i wcale nie tak odległym świecie – odpowiedziałam zachrypniętym, jeszcze sennym głosem

- Chodź już lepiej śpiochu. Dziadkowie czekają z kolacją. Chyba nie chcesz ominąć popisowych zacierek naszej babci – Antek ciepło się uśmiechnął i pomógł mi wstać

Pomimo tego, że jesteśmy bliźniakami, to nieco się od siebie różnimy. Moje rude loki w niczym nie przypominają jego orzechowych (3), wiecznie potarganych włosów. Wszyscy mówią, że razem z piegami na nosie odziedziczyłam je po prababci Otylii. Podobno miała jakieś irlandzkie korzenie, no ale wróćmy do Antka. Co prawda, oboje mamy oczy w kolorze wiosennej trawy, ale jestem od niego dużo niższa (nawet nie wiem, kiedy zdążył mnie przerosnąć). Jednak wszyscy mówią, że mamy identyczne rysy twarzy i ten sam ciepły uśmiech. Może jest w tym trochę racji.

Otrzepałam się z zielonkawych źdźbeł trawy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Jednak dalej miałam w głowie obraz intrygującego mężczyzny i jego przeszywającego spojrzenia. Kim był i dlaczego pojawił się w moich snach?

Szłam zamyślona, wpatrując się w ostre krawędzie kamyczków rozchodzących się pod moimi zakurzonymi trampkami. Czułam jak pod moim ciężarem, przytulają się do siebie i sucho szeleszczą.

- Miałeś kiedyś wrażenie, że znasz kogoś, pomimo tego, że nigdy nie zamieniliście ze sobą ani słowa? – zapytałam zamyślona, delikatnie przesuwając niesfornego, rudego loczka za prawe ucho - No wiesz... To tak, jakby wieki temu wasze dusze połączyły się jakimś silnym uczuciem i nawet czas nie był w stanie tego zmienić – dopowiedziałam otulona natłokiem myśli

- Wszystko z Tobą w porządku Konwi? – zaśmiał się pod nosem

- Mówię poważnie Antek – sama zaczęłam chichotać, gdy zdałam sobie sprawę ze swoich myśli.

- Jak przeżyje coś podobnego to na pewno dam Ci znać – mrugnął do mnie okiem i zawiesił wzrok nad rozciągającym się przed nami widokiem.

Resztę drogi szliśmy w ciszy i wpatrywaliśmy się w zachodzące, lekko pomarańczowe słońce. Mijaliśmy kwiaty, które wstydliwie zamknęły się przed nami, opatulając się ciepłymi płatkami. Wręcz marzyłam o takim „naturalnym" sweterku, gdy zimny wiatr zaczął przyprawiać mnie o gęsią skórkę.

Nagle poczułam znajomy zapach – mieszanka starego drewna, cynamonu i goździków. Dom był blisko. Widziałam już wyłaniająca się spomiędzy drzew drewnianą werandę, na której czekali już nasi dziadkowie.

Od zawsze uwielbiałam na nich patrzeć. Nigdy nie ukrywali swoich uczuć. Widziałam w nich tę szczerość i naturalność, której tak brakuje mi na świecie. Babcia jak zwykle krzątała się w swoim fiołkowym fartuszku, a dziadek co raz ją zaczepiał, czytając książki na swoim wiekowym, bujanym fotelu. Uśmiechali się do siebie, jakby czas stanął dla nich w miejscu.

- Przebierzcie się dzieci i schodźcie szybciutko na werandę – krzyknęła babcia Bogumiła.

Wsunęłam przez głowę mięciutki, alabastrowy (4) sweterek i zbiegłam na dół. Zanim się obejrzałam, jedliśmy babcine zacierki otoczone słodkim zapachem cynamonu. Śmialiśmy się i wpatrywaliśmy w ogniste, zachodzące słońce. Choć czułam się jak zwykle, to wiedziałam w głębi serca, że niebawem wszystko się zmieni i już nic nie pozostanie takie samo...


3 - Jasnobrązowy

4 - Beżowy, jasnobrązowy

Finding myselfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz