Czarny mercedes 500k podjechał pod moją nową rezydencję, do której sam wszedłem zaledwie piętnaście minut temu.
Wpatrując się w swoje lustrzane odbicie poprawiałem jeszcze mundur i westchnąłem ciężko, kiedy do drzwi rozległo się pukanie.
- Wejść - odparłem krótko i spojrzałem w kierunku drzwi, zza których wyłonił się jeden z SS-manów, który od tej chwili będzie mi podporządkowany, do czego jeszcze muszę się przyzwyczaić.
- Przybył Reichsfuhrer Heinrich Himmler - zameldował szybko i konkretnie na co skinąłem głową i nikle się do siebie uśmiechnąłem.
Długo czekałem na to spotkanie. Nie tylko dlatego, że zostałem komendantem jednego z obozów, a patrząc czysto prywatnie- miałem nareszcie możliwość spotkać się z jedną z ważniejszych osób w moim życiu. Autorytet, ba, największy autorytet, ojciec chrzestny, przyjaciel, bratnia dusza. Tak go postrzegałem, zarówno przez całe swoje dzieciństwo jak i teraz.
W bardzo młodym wieku osiągnąłem stanowisko komendanta obozu, a byłem jedynie.. albo aż- synem dowódcy brygady. Ale nikim więcej. Jak to postrzegać? Osoby starające się o awans mogą na mnie kręcić nosem... ALE! Ale ręczy za mnie sam Reichsfuhrer, czego chcieć więcej? Mam wszystko, bo mam jego poparcie. Zostałem zaakceptowany w szeregach SS, nie ma tu miejsca na czajenie się kto skąd się wziął i jakie ma znajomości, bowiem każdy, kto zyska poparcie tak wspaniałej osoby, startuje bez zarzutu, jest wyraźnym wsparciem dla szeregów. A to najważniejsze. Jedność.
Wyszedłem z rezydencji na dziedziniec by przywitać się z ojcem chrzestnym.
- Haaaans..
Przeciągnął długo i uśmiechnął się od ucha do ucha, stając na przeciwko mnie. Pozdrowiliśmy się gestem uniesienia ręki, podobnie jak zaraz z moim ojcem, który stał za nim i na krótko po tym Himmler zbliżył się i objął mnie, mocno klepiąc po plecach.
Cicho odetchnąłem jakby z ulgą i pozwoliłem sobie na równie nieznaczne, przyjacielskie objęcie go. Bardzo się cieszyłem na jego widok, co było widać z daleka.
- To zaszczyt. Bardzo się cieszę, że Cię widzę.
Powiedziałem i zaraz zerknąłem w stronę ojca, który stał z tyłu i gdy odsunęliśmy się od siebie z Himmlerem, podszedł bliżej.
- I wzajemnie. Niesamowicie wyrosłeś. Mamy teraz okazję nadrobić cały ten czas, prawda?
Roześmiał się i położył dłoń na ramieniu mojego ojca, z którym od niepamiętnych czasów trzymali się blisko. Nic dziwnego, że spotkał mnie zaszczyt bycia chrześniakiem samego Himmlera.
Przeszliśmy się na krótki spacer dookoła rezydencji by móc zamienić parę zdań prywatnie, zanim przejdzie się do obowiązków służbowych. Po wejściu do rezydencji udaliśmy się do przygotowanego gabinetu, gdzie otwierając małe zebranie, zaczęliśmy omawiać wszystkie najbliższe plany i ich procedury, ale nie mogło się obyć bez nie-służbowych wtrąceń i pogawędek. Zbyt dużo czasu minęło.
(...)
W godzinach późno wieczornych stanęliśmy znów na dziedzińcu. Reichsfuhrer przyjrzał mi się jeszcze uważnie przez kilka dłuższych chwil, wciąż z uśmiechem na ustach. Czułem i wierzyłem w to, że jest ze mnie równie dumny co ojciec. W końcu oboje wiele włożyli w moją edukację, nakierowali mnie na odpowiedni tok myślenia, dbali o moje szkolenie. Jeśli widzą we mnie potencjał- faktycznie mogą mieć powody do dumy. A ja postanawiam sobie, dać im ich jak najwięcej. Nie mogę się poślizgnąć, bo wtedy skreślę samego siebie.
Jestem typem osoby, która nie przyjmuje do siebie porażek. Tak zostałem nauczony, muszę piąć się ku górze, nie spadać w dół.
Każdy mój zły ruch na czymś się kiedyś odbije, a nie mogę sobie na to pozwolić. Himmler za mnie ręczy. Mało kto może się tym szczycić.
- Nie zawiedziesz mnie i wierzę w to... Ale.. - uniósł palec ku górze, obserwując mnie uważnie. Nie musiał kończyć i doskonale o tym wiedział. Widział to po mnie, wiedział, że rozumiem co ma na myśli i więcej powtarzać mi nie trzeba. Należy do osób bezlitosnych i niezależnie od tego kim bym dla niego nie był- poniosę konsekwencje za każdy swój błąd.
Przymknąłem oczy w geście krótkiego porozumienia, że rozumiem, że przyjmuję do wiadomości.
Zadowolony ponownie się uśmiechnął i pokiwał głową.
- Ładnie tu masz, ładnie. Spodziewaj się mnie w wolnych chwilach.. - roześmiał się i po tym nastąpiło pożegnanie. Pozostałem sam wraz z podlegającymi mi SS-manami.
Gdybym nie wiedział, ile Reichsfuhrer ma pracy- mógłbym uwierzyć w jego słowa. Prawdę mówiąc, chciałbym. Niczyja obecność nie daje mi tyle otuchy, co właśnie jego.
Dostałem cenne rady, sugestie. Tyczyły się nawet normalnego, codziennego funkcjonowania w tej rezydencji. Nie można więc było mówić o spotkaniu czysto służbowym, nie nie.
Postanowiłem już teraz się do jednej zastosować. Mogę wziąć do pracy kogo chcę, grunt to zapewnić sobie tym samym rozrywkę.
Bo nic tak nie bawi jak Żyd tańczący jak się mu zagra, choć dawno stracił czucie w nogach.
- Franz.. - mruknąłem wpatrując się pusto w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu stał samochód - Jutro rano zrobimy sobie wycieczkę do obozu.. - oznajmiłem i kiedy ten przyjął informację, kiwnąłem nieznacznie głową i wróciłem do rezydencji bardzo zadowolony z przebiegu tego dnia.
Przechodząc obok kuchni cofnąłem się do jej drzwi i zajrzałem do środka. Przydzielono mi grupę młodych służących i postanowiłem sprawdzić ich sobie by nie mieć wrażenia, że krzątają się po mojej rezydencji intruzi. Chociaż znając życie, priorytety i mój sposób bycia- osoby nic nie znaczące jak oni i tak wylecą mi z głowy za dwie minuty, jak tylko ruszę dalej.
CZYTASZ
"A wszystko zaczęło się od... ciasteczka"
Historical FictionHans von Brühl - syn Obergruppenführera Vincenta von Brühl i ulubieniec samego Reichsführera SS - Heinricha Himmlera, który zdaniem wielu mógłby śmiało nazywać się ojcem Hansa. Komendant obozu koncentracyjnego w Dachau. I Sara - Rosjanka, której do...