Podczas gdy niektórzy od małego uczeni są odnoszenia sukcesów lub doskonałej autoprezentacji oraz godnego reprezentowania rodzinnych interesów, ja uczona byłam samodzielności. Nie sposób było obrać jakąkolwiek inną drogę z ojcem, oficerem wywiadu, przy boku. Właściwie od małego wystawiona byłam na pozorny samopas. Byłam sama, ale za rogiem ktoś zawsze czaił się, aby pomóc wybrać mi najlepsze rozwiązanie. Szkolenia i przeróżnego rodzaju próby wzmogły się drastycznie po wybuchu wojny, również dlatego, że wkroczyłam w dorosłość. Ojciec mówił mi, że to powód do dumy, ale ja wiem swoje. Zwyczajnie zepchnęli ludzi z jednego tonącego statku na drugi.
Na początku w Niemczech układało się idealnie. Spotkania kontrolne, wzorowe raporty i instrukcje na najbliższe tygodnie, pomoc w rekrutacji i werbowaniu. Ale potem... Odnosiłam niemiłe wrażenie, że im goręcej robiło się wokół mnie, tym mniej osób miało odwagę stać obok mnie. Wyszkolili mnie według standardów zupełnie obcych dla samych siebie. Zaczęłam ich parzyć. Skrytki nie były opróżniane, co narażało mnie na wykrycie w niemieckiej społeczności. Świetnie opanowałam język, ale na nic się to nie zda, jeśli SS zgarnie mnie z raportem w dłoniach. Oni tego nie rozumieją, ale co bardziej prawdopodobne chyba na to zezwolą. Nawet ojciec nie dawał już znaku życia. Oficjalnie było to zabronione, ale zawsze wyszukiwaliśmy sposób, który był w stanie zadowolić obie strony jednocześnie.
[...]
To było już tylko kwestią czasu, bo zdawałam sobie sprawę, że zostałam sama na lodzie, ale i tak był to dla mnie ogromny szok. Podświadomie nie wierzyłam w to, że taka sytuacja mogła w ogóle się wydarzyć. Zgarnięto mnie z ulicy, jak pospolitą Laszkę w łapance będącej rozrywką oficerów stacjonujących w mieście. Wracałam ze sklepu. Nie było mnie stać na zakup świeżego pieczywa, bo wypięła się na mnie własna ojczyzna, więc sama wypiekałam je w domu. Kiedy rozległy się strzały, a przestraszeni Niemcy - w większości dzieciaki - rozpierzchli się po ślepych zaułkach bez możliwości ucieczki upuściłam tylko bawełnianą torbę z zakupami i uniosłam ręce w geście poddania. Całkowicie straciłam wolę walki, co było sprzeczne z moją naturą, ale zachowanie szefostwa było o wiele bardziej niegodne. Moja uległość na niewiele się jednak zdała. Pierwszy mężczyzna, który mnie dopadł, szarpnął mną tak mocno, że upadłam na kolana. Zaczęłam krzyczeć, ale ludzie podziwiający wszystko z okien szybko uciekali z czyjegokolwiek pola widzenia. Musiałam zirytować go swoim zachowaniem, ponieważ szybko poczułam na karku potężny cios. Z oczu pociekły mi łzy, ale zdołałam zebrać w sobie na tyle odwagi, by spojrzeć na resztę złapanych osób. Wszyscy znajdowali się w tej samej pozycji - na klęczkach. Wszyscy mieli błagać o niemiecką łaskę. W pewnym momencie żołnierze uciszyli się i dało się odczuć, że coś się dzieje. Nie musiałam się nawet domyślać, że podjechała ciężarówka do transportu więźniów, ale żołnierze nie zachowywaliby się tak z powodu durnej ciężarówki, nawet jeśli byłby to istny cud nazistowskiej techniki. Musiało wydarzyć się coś jeszcze... Nie czekałam długo, kiedy moich uszu dotarł głośny hitlerowski salut. Butnie podniosłam głowę i poczułam, że oddech zamiera mi w piersi. Z najwyraźniej dowodzącym tej ulicznej zabawy rozmawiał sam SS-Reichsfuhrer Heinrich Himmler. Nie mogąc powstrzymać pogardy względem mężczyzny soczyście splunęłam. Nie umknęło to uwadze strażnika stojącego tuż obok mnie. W mgnieniu oka wplątał dłoń w moje włosy i szarpnął głową w tył, a jego kolega dobrze przypasował kolbę broni na mojej szczęce. Ostro promieniujący ból nie powstrzymał mnie jednak przed spojrzeniem, za które wiele osób ginęło. Zamieszanie wzbudziło zaciekawienie samego szanownego gościa, który bez słowa, za to z podłym uśmiechem na ustach, podszedł do nas i spojrzał mężczyźnie w oczy.
- Jadą do Hansa. Mają być nieskazitelni, co jej zrobiłeś? - warknął gardłowym głosem i zastrzelił mężczyznę nawet nie czekając na jego wyjaśnienia.
Drgnęłam przestraszona głośnym wystrzałem i zamknęłam zapłakane oczy. Himmler tymczasem odpalił papierosa i przeszedł się leniwie wzdłuż szeregu klęczących osób. Podniosłam powieki dopiero wtedy, gdy poczułam ostry papierosowy dym tuż pod nosem. Uśmiechnął się krzywo wydmuchując biały dym i złapał mnie za podbródek. Obejrzał mnie z obu stron i wstał najwidoczniej zadowolony tym, co zobaczył. Rzucił papierosa, który natychmiast zgasł zgnieciony obcasem wysokich skórzanych oficerek.
- Nie zginiecie - powiedział na tyle głośno, by każdy był w stanie go usłyszeć.- Od teraz jesteście służącymi, ale nie wiem, czy to los lepszy od śmierci. - Dodał niemal się śmiejąc, po czym wsiadł do auta i zniknął równie szybko, jak się pojawił, a wrzawa wybuchła na nowo. Wszystkich nas wpakowano do jednej więźniarki i gdzieś wywieziono. Kilka osób po drodze popełniło samobójstwo, innych zastrzelono za próbę ucieczki. Nie miałam możliwości oglądać drogi, bo siedziałam w najgłębszej części auta, ale zarejestrowałam, że na pewno wyjechaliśmy w miasta. Trwałam w letargu i do tej pory nie wiem jak dojechałam na miejsce. Mało tego - w aucie obudziłam się sama, szarpana przez kolejnego SS-mana. Zamknął mnie w żelaznym uścisku i przerzucił sobie przez ramię, po czym ruszył do domu. Był piękny, ale już nauczyłam się, że najpiękniejsze widoki mają okropne wnętrza. Poczułam tylko, że łzy płynął mi po twarzy i słona ciesz w końcu dostaje się do ust. Kiedy mężczyzna wszedł już do domu zaczęłam się szarpać, ale przyniosło to skutek odwrotny do zamierzonego. Niemal zrzucił mnie na podłogę w kuchni, po czym wymierzył mi siarczysty policzek. Polecił tylko kobiecie stojącej najbliżej mnie, że ma wszystkiego mnie nauczyć i ulotnił się tak szybko, jak moja nadzieja, która do tej pory jeszcze tliła się w zakamarkach umysłu. Natychmiast zaciągnięto mnie do pracy. Gotowałam, piekłam i sprzątałam. W strukturach służby szybko rozchodziły się plotki, więc i ja dowiedziałam się o planowanych odwiedzinach Himmlera. Okazało się, że trafiłam z deszczu pod rynnę. Trafiłam do domu jego syna chrzestnego, nadzorcy pobliskiego obozu. Przygotowania trwały już od wczoraj, a kobiety uwijały się przy pracy nawet nocą. Przez nadmiar zajęć nie pamiętałam o tym, gdzie się znajduję, ale wiedziałam, że muszę tu na siebie uważać. Czasami zerkałam na mężczyzn w mundurach przemykających po korytarzu, ale szybko rezygnowałam - napawało mnie to strachem. Tym razem również tak postąpiłam. Głodna, nie pamiętając o ciągle powtarzanych zakazach i ostrzeżeniach wgryzłam się w jedno ze słodkich ciasteczek leżących na tacach i odwróciłam się w stronę korytarza.
CZYTASZ
"A wszystko zaczęło się od... ciasteczka"
Ficción históricaHans von Brühl - syn Obergruppenführera Vincenta von Brühl i ulubieniec samego Reichsführera SS - Heinricha Himmlera, który zdaniem wielu mógłby śmiało nazywać się ojcem Hansa. Komendant obozu koncentracyjnego w Dachau. I Sara - Rosjanka, której do...