Biegłam wzdłuż ciemnego i mrocznego lasu podążając za nieznajomym. Sama nigdy bym się tu nie wybrała, ale nie poprawia mi humoru, że jestem z osobą której w ogóle nie znam.
W pewnym momencie przy drzewie zobaczyłam kolejnych dwóch mężczyzn. Nie ma śladu po Antonim, po czy uzmysłowiłam sobie jaka byłam naiwna, że dałam się zabrać z zamku. Powtarzali mi, że jak długo w nim pozostanę nic nie będzie mi groziło, a ja go opuściłam.- Oszukałeś mnie! - krzyknęłam, zatrzymując się.
Złapał mnie za rękę i szarpnął bym się ruszyła.
Podbiegli do nas jego towarzysze. Byli wysocy i w przeciwieństwie do niego mieli odsłonięte twarze.
- Czekaliśmy na was.
- Antoniemu nic nie jest, prawda! - próbowałam wyszarpnąć się z jego uścisku. Tyle razy nie liczono się z moim zdaniem i szarpano za nadgarstek, że powoli robi mi się
ślad - Kim wy jesteście?!Jeden z nich przyłożył mi to twarzy chusteczkę namoczoną jakimś olejkiem i poczułam jak tracę siły. Ten zapach był bardzo znajomy.
Przypomniałam sobie, że to ten sam, gdy po raz pierwszy spotkałam Cassiana. Zaczęłam osuwać się na ziemię, tracąc wszystkie siły i przytomność....
Obudziłam się i poczułam, że podłoże pode mną jest zimne i wilgotne. Nadal czułam się słaba, ale z trudem podniosłam się, odczuwając ból głowy.
Gdzie ja jestem? zaczęłam rozglądać się po otoczeniu. Musiałam długo spać skoro jest już dzień, jednak nie byłam już w lesie a bardziej w jakimś ogrodzie.
- Obudziłaś się - przychodzą do mnie mężczyźni którzy mnie porwali.
- Gdzie mnie przywiozłeś? Co się dzieje?
- Długo na ciebie czekaliśmy - powiedziała osoba wychodząca za żywopłotu.
Był to wysoki chłopak z szerokimi barkami i o ciemno brązowym kolorze włosów.
Jego grzywką przysłaniała mu połowę czoła.
Posłał mi uśmiech, a w jego piwnych oczach, zobaczyłam iskierki radości.W podskoku odsunęłam się od niego, marszcząc brwi.
- Jakim prawem mnie porwaliście!
Byłam wściekła i nie zamierzałam tego ukrywać.
- Uważaj, stoi przed tobą..
Brunet syknął na mężczyznę, nie dając mu dokończyć.
- Cordelio, tu jest od dzisiaj twój dom. - starałam się odsuwać kiedy podchodził do mnie - Jestem Alfą tej watahy - Rylan Posey.
O niee!
To nie może być prawą! Jaka ja byłam głupia, podążając za tymi mężczyznami. Chciałam pomóc, a znalazłam się wśród największych wrogów Aleksandra.Przypominałam sobie rany, które zadali Charlesowi, i jego towarzyszowi. To było okropne.
Poczułam jak mój żołądek się ściska.- To nie może być prawda.
przerażona zaczęłam się rozglądać, chcąc uciec ale nie znałam tego terenu, a mój zamiar prawdopodobnie odgadł jeden z mężczyzn, ponieważ w szybkim tempie znalazł się obok mnie posyłając mi wymowne spojrzenie.
- Ależ jest. Teraz jesteś bezpieczna - nie przestawał się uśmiechać - z nami.
- Byłam bezpieczna!
- Cordelio, wiem jak to wygląda, ale...
- skąd ty mnie znasz?!
Rylan gestem ręki nakazał pozostałym odejść, zostawiając tym samym naszą dwójkę sam na sam.
- Mój ojciec przyjaźnił się z twoimi rodzicami, kiedy jeszcze żyli.
- Co?! Moi rodzice na pewno, nie mieli z wilkołakami żadnych dobrych stosunków!!!
- Nie stójmy tak, chodź do altany.
Nie chciałam za nim iść, No Ba nie chciałam mieć nic z nim wspólnego, ani z tym miejscem.
- Nie. - powiedziałam zdecydowania - Nie obchodzi mnie nic co chcesz mi powiedzieć, tylko odstaw mnie z powrotem do zamku króla Aleksandra.
- To niemożliwe.
Usiadł na krześle i czekał, aż się do niego przyłącze.
- Jestem pewien, że twoi " przyjaciele krwiopijcy" nie byli z tobą szczerzy. Chodź.
Nie wyglądał na złego wilkołaka. Spodziewałam się groźnego, morderczego władcę zmiennokształtnych.
- No wybacz, ale to nie oni pobili do nieprzytomności Charlesa i Cypriana - Podeszłam do niego bliżej, ale nie Usiadłam jak oczekiwał. Starałam się być odważna i nie pokazywać swojego strachu.
- Czyli to my jesteśmy tymi złymi?. - parsknął śmiechem - Posłuchaj przetrzymywali cię, oraz nastawili przeciwko nam, dla własnych celów.
- Kłamiesz! Byli dla mnie dobrzy, I chcieli mnie chronić, przed wami!! Na Boga.. Przecież ja wiem do czego jesteście zdolni! Sama to widziałam.
Widziałam rany jakie są wstanie zadać.
- Nie wydaje mi się - wskazał na duży marmurowy zamek - To jest twój dom, a ty jeszcze dużo o nas nie wiesz.
- Dlaczego, dlaczego...
- Nie jestem potworem Cordelio, I nigdy bym cię nie skrzywdził.
- Nie wierzę Ci - uspokoiłam ton i starałam zachować spokój.
Nie znam go, nie wiem jaki jest i dlaczego najpierw zostałam uprowadzona przez wampiry, a teraz wilkołaki. Traktują mnie jak przedmiot, co mi się bardzo nie podoba.
Dlaczego to miało być dla mojego dobra?
- Nie masz na imię Cordelia Crawford a Cordelia Phantian.
Phantian? Co to za nazwisko?
Gdy trafiłam do rodziny zastępczej, było mi z nimi dobrze i po latach nie chciałam wracać do przeszłości dopytywać się o moje prawdziwe nazwisko.- Wygadujesz bzdury, nie chce już tego dłużej słuchać - wyszłam i poszłam przed siebie.
Słyszałam za sobą odgłos papieru potrząsającego na wietrze.
Odwróciłam się na chwilę i przez ramię zobaczyłam jak Rylan robi krok do przodu. Trzyma w ręku przedmiot i mi go podaje- Mam małe zdjęcie twoich rodziców, Myślałem że powinnaś go mieć.
Uderzyłam go w rękę.
- Ci ludzie są dla mnie obcy! To nie są moi rodzice. Oni żyją i mają się dobrze, a bardziej mieli bo nie wiem jak teraz sobie radzą po tym jak zniknęłam.
Trzymałam się faktu, że wychowali mnie Crawfordowie, I to ich nazywałam matką i ojcem.
CZYTASZ
Należysz do mnie KOCHANIE
VampireCordelia żyła w przeświadczeniu, że jest zwyczają dziewczyną z trudną przeszłością. Nawiedzały ją w nocy koszmary o śmierci kobiety, a ona sama była jeszcze dzieckiem. Nagle zostaje porwana i zmuszona do życia w obcym dla niej miejscu. Życie Cordel...