To wykroczenie zadziałało na mnie jak magnes.
Stało się tak, że cofając się do łuku drzwiowego w kuchni, zatrzymałem się i oparłem o framugę ramieniem.
W tym samym momencie młoda dziewczyna odwróciła się w moją stronę jak na zawołanie.
Przyjrzałem jej się uważnie i niemal od razu na mojej bladej, piegowatej twarzy zagościł uśmiech. Szeroki, kpiący, wręcz zadowolony z tego,
że dziewczyna zrobiła coś o czym w ogóle nie powinna myśleć.
- Dobre?
Zapytałem bardzo spokojnie, tak, jakbym zaraz miał sobie pójść i o tym zapomnieć.
Wkrótce z nieba spadła mi kolejna kobieta, która wychodziła ze spiżarni. Była w średnim wieku, niczym nie zawiniła, jedynie odkładała rzeczy. Potraktowałem to z przymrużeniem oka. Nie abym kierował się jakąś sprawiedliwością, nie nie. Nie przyłapałem jej na niczym złym i nie będzie ukarana, ale tylko dlatego, że jest mi potrzebna do ukarania tej drugiej. Gdyby nie to- równie dobrze mógłbym ją zlinczować za samo krzątanie się. Bo czy ktoś może mi tego zabronić?
Spojrzałem na siwiejącą już kobietę i uniosłem lekko brew, wciąż się uśmiechając.
- Podejdziesz tu teraz i odłożysz ten koszyk.
Wydałem spokojne polecenie na co ta pokiwała głową i od razu zrobiła co kazałem. Zbliżyła się i starannie postawiła koszyk obok drugiego. Wyprostowała się i złączyła ręce, spoglądając gdzieś na podłogę.
- Bardzo ładnie. Jak się nazywasz?
- Anna - odpowiedziała w mgnieniu oka, wciąż nie podnosząc spojrzenia z podłogi. Kiwnąłem głową i spojrzałem w stronę młodszej dziewczyny, którą chwilę temu było mi dane przyłapać na kradzieży, bo można tak to nazwać. Nawet trzeba.
- Ślicznie - mruknąłem bez większych emocji i wbiłem spojrzenie czarnych jak węgiel oczu w Annę - Posłuchaj mnie teraz uważnie, Anno. I spójrz na mnie. Chyba się nie boisz..? - zapytałem, nisko się śmiejąc.
Kobieta podniosła spojrzenie i pobłądziła bardzo niepewnie wzrokiem po mojej twarzy.
- Zaledwie przed chwilą przyłapałem Twoją koleżankę na kradzieży.. Spójrz co ma w ręce.. - powiedziałem a wtedy Anna powoli obejrzała się na stojącą z tyłu dziewczynę i posłała jej pełne obaw spojrzenie.
- Co teraz powinienem zrobić?
Zapytałem, wciąż spoglądając na Annę, mimo, że ta zwrócona była do mnie bokiem.
Chwilę czekałem na jej odpowiedź, jednak milczała.
- Odpowiedz! - uniosłem ton, na co wyraźnie się wzdrygnęła, zadrżała i zwróciła się znów przodem do mnie.
- U-Ukarać..
Na jej odpowiedź uśmiechnąłem się i powoli pokiwałem głową. Westchnąłem cicho.
- No właśnie... No właśnie.. - odparłem spokojnie i spojrzałem teraz na dziewczynę stojącą nieco z tyłu - Podejdziesz teraz do niej, dobrze? - zapytałem, na co Anna od razu skinęła głową i podeszła bliżej naszej głodnej złodziejki.
- A teraz patrząc jej prosto w oczy.. Uderz ją w twarz jak najmocniej potrafisz..
Poinstruowałem ją bardzo spokojnie, czekając aż wykona polecenie.
Znów długo zwlekała, po prostu patrzyła się na towarzyszkę z drżącymi dłońmi, wyraźnie się wahając.
Przewróciłem aktorsko oczyma i odwróciłem na moment wzrok, wypuszczając głośno powietrze z ust.
- BIJ! - krzyknąłem znacznie głośniej niż wcześniej i spojrzałem znów w ich kierunku.
Anna przestraszona moim krzykiem zamachnęła się od razu i zdzieliła dziewczynę z otwartej dłoni.
Na mojej twarzy znów pojawił się uśmiech a wyraz miałem bardzo rozbawiony.
- Kazałem Ci ją uderzyć najmocniej jak potrafisz. Tylko na tyle Cię stać? - prychnąłem i pokręciłem głową.
- Jeszcze raz, a później znowu.. - mruknąłem i wychyliłem się lekko by skinąć głową do jednego z SS-manów by ten się zbliżył. Nakazałem mu by pomęczył je trochę aż do czasu gdy Anna nie uderzy naprawdę solidnie.
- W nagrodę dostaniesz to, co ta ukradła - oznajmiłem Annie i ulotniłem się z kuchni. Wcale nie kłamałem, trzeba ich trochę rozpieścić. Kiedy będą naprawdę głodni, za taką jedną bułkę będą w stanie się pozabijać. O to chodzi.
Zadowolony z przebiegu tych wieczornych wydarzeń udałem się na górę rezydencji.
Długi czas słyszałem jeszcze jak SS-man wrzeszczy po Annie, że słaba z niej szmata.
Kiedy jego krzyki ucichły mogłem się domyślić, że nareszcie kobieta pokazała na co ją stać.
Zasnąłem spokojnie.
(...)
Następnego dnia po przygotowaniu się do funkcjonowania zszedłem na dół i rozejrzałem się krótko.
Wszystko było już gotowe do tego by wyruszyć na odwiedziny do obozu.
W głowie już kreowałem sobie idealnego Żyda, którego sprowadzę sobie do roboty tutaj. Najlepiej niech ma najwięcej chęci życia, wtedy zrobi dla mnie wszystko.
Wsiadłem do samochodu i ruszyliśmy w drogę.
Do obozu wcale nie było tak daleko, prowadziła do niego leśna i przyjemna droga. Świeże powietrze, które w odpowiednim czasie zamieniać się będzie w jeden wielki swąd palonych ciał.
Zajechaliśmy na miejsce. Bezceremonialnie wszedłem na teren obozu i wraz ze stojącymi u mego boku SS-manami przyglądaliśmy się pracy więźniów.
Obserwowałem uważnie każdego z osobna, tak, jakbym chciał przejrzeć ich na wylot. I chciałbym, oj chciałbym.
Przeszedłem się kawałek i postanowiłem sporządzić mały wywiad z niektórymi z nich.
Zatrzymywałem się przed tymi, którzy wzbudzali moje większe zainteresowanie i zadawałem im kilka krótkich pytań.
Trochę z przeszłości, trochę pytań o podłożu psychologicznym.
Obserwowałem ich stan fizyczny, sposób odpowiadania na moje każde pytanie, gesty.
Podszedłem do kolejnego z pracujących Żydów.
- Jak się nazywasz?
Zapytałem a on zatrzymał się z taczką i skłonił lekko głowę.
- Jozue - odpowiedział i przez moment niepewnie na mnie spojrzał. Uniosłem brwi i lekko przekrzywiłem usta, chwilę milcząc.
- Czym się wcześniej zajmowałeś?
- Byłem szewcem.
Skinąłem głową i zmierzyłem go uważnym spojrzeniem, głównie wzrok zatrzymując na jego przepracowanych, poranionych i żylastych dłoniach.
- Masz rodzinę?
Żyd przytaknął i wskazał słabo w stronę małego chłopca, który pracy nie zaprzestawał i choć nie miał sił- ciągnął taczkę jak tylko mógł, na przeróżne sposoby, byle dotrzeć z nią na miejsce.
- To Beniamin, mój syn... - powiedział, a w jego głosie mogłem usłyszeć odrobinę strachu, lecz nie bał się o siebie a właśnie o swojego małego syna.
- Ile ma lat? - zapytałem i spojrzałem w kierunku chłopca.
- Siedem.. - powiedział w taki sposób, jakby zaraz miał się rozkleić, a że tego nie zrobił- zyskał moje przekonanie, iż jest wytrzymały.
Spojrzałem jeszcze raz na mężczyznę i uśmiechnąłem się szeroko, jednak nie był to przyjazny uśmiech. Bez słowa się wycofałem i w geście porozumienia przymknąłem oczy kiedy spojrzeliśmy na siebie z Franzem.
Postanowiłem zabrać ze sobą właśnie tą dwójkę. Bo dlaczego nie? Większa atrakcja. Jeden dla drugiego wszystko zrobi.
(...)
Po powrocie do rezydencji kiedy i przywieziono moich dwóch nowych pracowników nakazałem solidne zlanie ich wodą i sam udałem się do środka. Postanowiłem trochę pokombinować.
- Gdzie nasza głodna złodziejka? - zawołałem, stając w przedsionku i zaczekałem spokojnie na ukazanie się jej.
CZYTASZ
"A wszystko zaczęło się od... ciasteczka"
ऐतिहासिक साहित्यHans von Brühl - syn Obergruppenführera Vincenta von Brühl i ulubieniec samego Reichsführera SS - Heinricha Himmlera, który zdaniem wielu mógłby śmiało nazywać się ojcem Hansa. Komendant obozu koncentracyjnego w Dachau. I Sara - Rosjanka, której do...