Po raz kolejny odniosłam wrażenie, jakby ktoś zatrzymał czas i uderzył mnie tępym narzędziem w skroń, po czym przewrócił na podłogę i pobił. Ucisk w klatce piersiowej był przeogromny; niemal czułam jak żyły w moim ciele zaciskają się uniemożliwiając krwi dalszą podróż po ciele. A to przecież tylko zwykły strach... Do tego mężczyzna wyglądał na bardzo młodego, nie mógł być dużo starszy niż ja. Wyglądał z pozoru niewinnie. Piegi, lśniące ciemne włosy, blada dostojna cera... Bardzo przystojny. Ale wprawni obserwatorzy zobaczą ten złowieszczy błysk w oku. Takich drobnych rzeczy ludzie nie są w stanie ukryć, ponieważ w ogromnej większości przypadków nie są ich świadomi, a ja zostałam nauczona, by widzieć to, na co uwagi nie chcą zwracać pozostali. Nie musiałam być nie wiadomo jakim geniuszem, żeby domyślić się przed kim stoję. Mężczyzna niemal beztrosko i z figlarskim uśmiechem opierał się o framugę drzwi. Gdy jego głos dotarł moich uszu wzdrygnęłam się. Czas ruszył. Drżąc opuściłam rękę z ciastkiem i przełknęłam odgryziony kęs. Nie miałam odwagi odpowiedzieć komendantowi, mimo że był w najwidoczniej świetnym humorze. Wizyta wuja musiała wprowadzić go w niemal stan euforii. Powoli docierała do mnie świadomość, że gdyby nie to ciastko w dłoni, mężczyzna z dużym prawdopodobieństwem, w ogóle nie zwróciłby na mnie uwagi. Odniosłam wrażenie, że oblepiają mnie cudze spojrzenia. Zamrugałam wybudzona z otępienia, gdy ze spiżarni wyłoniła się jedna z wielu kobiet, które tu pracują. Wystarczyło, że raz omiotła spojrzeniem zaistniałą sytuację, a już wiedziała co się dzieje. Musiała być wcześniej na służbie w innym domu. Komendant spokojnym głosem kazał jej podejść i odłożyć koszyk pełen powideł na duży, częściowo zastawiony stół, co szybko uczyniła. Potem zaczął grę. Zachowywał się jak wyrachowany drapieżnik tłumaczący błędy i prawidłowe postępowanie w takich sytuacjach swojemu dziecku. Uważnie śledziłam przebieg rozmowy i nie odważyłam się nawet drgnąć. Kazał jej podejść do mnie, stanąć naprzeciw, spojrzeć w oczy i bić. Widziałam jak kobieta patrzy na mnie i wyraźnie się waha. Sama drgnęłam po krzyku mężczyzny, ale skinęłam kobiecie głową. Zacisnęłam mocno szczękę i zamknęłam oczy oczekując ciosu. Po chwili piekący ból rozszedł się po policzku. Przyspieszony ze strachu oddech kobiety bardzo mnie już irytował. Ona bała się bardziej niż ja, ale ulegle policzkowała mnie raz za razem ku uciesze młodego komendanta. Uradowany przedstawieniem mężczyzna na moment wychylił się na korytarz i przywołał do kuchni przypadkowo przechodzącego podwładnego, po czym ulotnił się uprzednio obiecując Annie ciasteczko. Przez chwilę wydawało mi się, że po obietnicy kobieta zaczęła bić energiczniej, ale prędko wyparłam tę myśl. Nasz nowy nadzorujący wyjątkowo przyłożył się do powierzonej mu roli. Wyzwiskom nie było końca zarówno w stronę Anny, jak i moją, ale dzielnie wszystko znosiłam. Po którymś uderzeniu piekący ból przerodził się w zwykłe dzwonienie w głowie. Wiedziałam, że już słaniam się na nogach, ale uparcie nie wypuszczałam z dłoni winnego wszystkiemu ciasteczka. W końcu pękłam i tym razem ja uderzyłam płaczącą już kobietę. Zaskoczona moim wybuchem Anna zatoczyła się do tyłu i wpadła na mężczyznę. Niezadowolony cofnął się, ale zaraz wybuchnął gromkim śmiechem. Bił brawa. Wzięłam głęboki wdech i zacisnęłam pięści. Postąpiłam krok naprzód, gotowa do bijatyki, jeśli właśnie tego oczekuje mężczyzna. Zadowolony z takiego obrotu sytuacji odesłał przerażoną Annę wręczając jej obiecaną słodkość, ale na jej miejsce prędko zjawił się kolega. Ten nie śmiał się. Zmarszczył czoło i uważnie mi się przyglądał, oparty o framugę w ten sam sposób, co poprzednio komendant.
- Popatrz Franz! Prawie się pozabijały. Tamta, którą odesłałem, miała bić złodziejkę, ale nasza mała buntowniczka jej oddała, prawda? - Zapytał pierwszy z mężczyzn, pastwiący się nade mną już kolejne godziny. Podszedł do mnie i mocno ścisnął podbródek, co pomogło utrzymać w pionie latającą na boki głowę.
Zamierzyłam się na niego, ale była to ostatnia rzecz, którą pamiętam. Obudziłam się z okropnym bólem głowy - jeszcze gorszym niż poprzednio - w pokoju pełnym pustych posłań ułożonych równo na podłodze. To musiała być wspólna sypialnia, ale najwidoczniej wszyscy wstali już do pracy. Ale w takim razie dlaczego nie obudzili mnie, abym poszła z nimi? O łazience dla służących można było tylko marzyć, zrezygnowana więc podniosłam się ze swojego posłania i szybko puściłam "sypialnię". Może to nawet lepiej? Wolę nie wiedzieć jak bardzo rozkwitł siniak po uderzeniu bronią, ani jak czerwone stały się moje obite policzki. Nie wiem, czy wieczorem zemdlałam, czy może znokautował mnie jeden z SS-manów, ani nawet gdzie się znajduję i jak trafić do przeklętej kuchni. Powoli przemierzając korytarz zdołałam zwrócić uwagę, że w budynku najwidoczniej nie ma ani jednego SS-mana. Odetchnęłam z ulgą i zeszłam piętro niżej, gdzie napotkałam pierwszych służących. Chciałam się uśmiechnąć, ale na moją twarz wpłynął jednie krzywy grymas. Na oko 10-letni chłopiec zatrzymał się obok mnie i odesłał do kuchni swoją towarzyszkę. Bałam się, że mnie zignoruje i po prostu ruszy dalej nie chcąc mieć ze mną nic do czynienia. Na szczęście pomyliłam się.
- Gdzie oni wszyscy są? - zapytałam cicho i spojrzałam na chłopaka. Był o kilka lat młodszy ode mnie i być może właśnie to - mentalność dziecka - sprawiła, że przystanął by zamienić ze mną chociażby kilka słów.
- Nareszcie się obudziłaś, martwiliśmy się, że już nie wstaniesz - powiedział cicho. - Wyjechali na wycieczkę, do pobliskiego obozu. Mamy więc odrobinę czasu. - Dodał i skręcił w lewo, a ja ruszyłam za nim.
- Hej! Poczekaj jeszcze! - Zawołałam za nim cicho, a ten zatrzymał się i spojrzał na mnie. - Wiesz może gdzie znajdę Annę?
Skinieniem głowy chłopak wskazał mi odpowiednie drzwi, ale zanim zdążyłam mu podziękować, zniknął. Ostrożnie uchyliłam drzwi do pomieszczenia, które okazało się być małą piekarnią. Anna i kilka innych kobiet ugniatały ciasto, formowały chleb i wkładały go do pieca. Podeszłam do nich i spojrzałam na moją wczorajszą oprawczynię. Nie musiałam wołać kobiety, sama do mnie podeszła.
- Anno - zaczęłam - ja przepraszam. Przepraszam, że cię uderzyłam i, że z mojej winy on cię zaczepił...
Kobieta nic nie powiedziała, uśmiechnęła się tylko i pokazała mi czym mam się zająć.
[...]
Po kilku godzinach roboty można powiedzieć, że do domu zaczęło powracać życie, chociaż bardziej trafnym określeniem byłaby śmierć. SS-mani krzątali się po domu sprawdzając postępy wykonanej pracy. Nikomu jeszcze się nie oberwało. Zanim wrócili zdążyłam poznać nawet kilka osób. A potem przyjechał i komendant. Jego głośny krzyk dało się słyszeć chyba w całej rezydencji. Drżąc ze strachu zeszłam po schodach. Sama mu się pokażę, niech nie myśli, że boję się na tyle, że ucieknę, o nie. Taka słaba nie jestem, a on nie wie o mnie jeszcze wielu ciekawych szczególików.
CZYTASZ
"A wszystko zaczęło się od... ciasteczka"
Ficción históricaHans von Brühl - syn Obergruppenführera Vincenta von Brühl i ulubieniec samego Reichsführera SS - Heinricha Himmlera, który zdaniem wielu mógłby śmiało nazywać się ojcem Hansa. Komendant obozu koncentracyjnego w Dachau. I Sara - Rosjanka, której do...