— Na miłość boską, Greg! — zawołała Sally, gdy weszła do pokoju akurat w momencie, gdy Lestrade rzucił o ścianę wazonem, prawie ją przy tym trafiając. — Co się z tobą dzieje? Wszystko w porządku?
— Nie! Nic nie jest w porządku! — wrzasnął, ciągnąc się za włosy.
— Greg...
— Porwał go, rozumiesz? — nie pozwolił dojść jej do słowa. — On naprawdę to zrobił... — załkał, opadając bez sił na podłogę. Donovan szybko kucnęła przy nim, kładąc mu dłoń na ramieniu.
— Ale kto? Greg, spokojnie powiedz, co się stało — poprosiła cicho. Jeszcze nigdy nie widziała swojego szefa w takim okropnym stanie.
— Sherlock Holmes — wyszeptał, krzywiąc się przy tym, jakby samo wymówienie tego nazwiska sprawiało mu ból. — Nieobliczalny Sherlock Holmes uprowadził Johna.
Kobieta sapnęła cicho.
— Ale chyba nie tego Johna...
— Oczywiście, że tego! — zawołał, wyrzucając ręce do góry. — John Watson nie wrócił wczoraj po pracy do domu. Zniknął bez śladu. — Zagryzł wargę. — Wiem, że to jego sprawka. Jestem pewien. Pieprzony gnojek! — Uderzył pięścią o podłogę. — Nienawidzę go. Dlaczego... Dlaczego on to robi? Dlaczego John? — Schował twarz w dłoniach.
Sally objęła mężczyznę, przytulając go do siebie. Chciałaby go jakoś pocieszyć, zapewnić, że John na pewno w końcu się odnajdzie, cały i zdrowy. Ale sama w to nie wierzyła. Jeżeli Sherlock Holmes faktycznie dorwał go w swoje ręce, Greg Lestrade mógł się już pożegnać ze swoim przyjacielem. W końcu nikt nie przeżył spotkania z tym psychopatą. Dlaczego John Watson miałby być wyjątkiem?
*
John stęknął cicho, przejeżdżając dłonią po swojej twarzy. Powoli otworzył oczy. Dopiero po kilku sekundach zorientował się, że coś było nie tak. Nie siedział już na niewygodnym krześle, tylko leżał na podłodze. Ciągle twardo, ale chociaż jakieś urozmaicenie. Poza tym...
Zerwał się nagle, chcąc wstać... jednak coś metalowego na jednym nadgarstku powstrzymało go, z powrotem ściągając na ziemię. Warknął do siebie, spoglądając na kajdanki. Tym razem był przykuty do jakiejś rury w ścianie. Miłą odmianą było to, że chociaż drugą dłoń miał wolną.
Rozejrzał się, by stwierdzić, że znajdował się w zupełnie innym pomieszczeniu. Było bardziej przestronne, jaśniejsze i przypominało coś na kształt... laboratorium.
Sherlock Holmes był też szalonym naukowcem, mającym własną pracownię gdzieś w środku lasu? Świetnie. Wprost wybornie. Lepiej trafić nie mógł.
Powoli wstał, ciągnąc kajdanki razem ze sobą ku górze. Na jednym z szerokich stołów ze skrzyżowanymi nogami siedział szalony naukowiec we własnej osobie. John westchnął głośno.
— Znowu ty...
— Też tęskniłem — powiedział z uśmiechem, z gracją zeskakując ze swojego miejsca.
— Ciągle jesteśmy w tej samej... miejscówce? — zapytał ostrożnie, obserwując zbliżającego się Holmesa.
Brunet stanął przy nim i Watson z niezadowoleniem spostrzegł, iż ten był wyższy, niż zapamiętał.
— Tak. Jest większa, niż ci się wydaje.
— Będziesz mnie tak za każdym razem usypiał jakimiś narkotykami?
— Będziesz za każdym razem zadawał tyle pytań i zmuszał mnie do radykalnych środków?
John zacisnął usta w wąską linię. Ku uprzejmości Sherlocka ciągle miał wszystkie zęby i szczerze wolał, aby tak pozostało.
CZYTASZ
Gra pozorów | Sherlock BBC
Fiksi Penggemar"Obserwując Sherlocka Holmesa, mimowolnie nasunęła mi się myśl, jakim straszliwym byłby przestępcą, gdyby zwrócił swój spryt i energię przeciwko prawu, zamiast wykorzystywać je w jego obronie". - "Znak czterech", Sir Arthur Conan Doyle W innej rzec...