Powoli już oswoiłam się z obecnością młodego mężczyzny, ale jednak nagłe wezwanie przyprawiło mnie o gęsią skórkę. Nie wiem co zrobię, jeśli znowu zacznie mnie bić... Będę musiała poszukać jakiejś broni. Pracuję w kuchni, pełno jest tam małych, ale ostrych jak brzytwa noży do obierania warzyw, to nie powinno być trudne. Nie chcąc uwłaczać swojej godności i jeszcze bardziej zaniżać wyglądu dając tym samym SS-manom powód do zaczepek, przypomniałam sobie stare lekcje z tatą i mamą, kiedy jeszcze żyła. To było bardzo dawno, skoro te wspomnienia są jednymi z pierwszych jakie posiadam, ale w tej chwili to bez znaczenia. To tak, jakbym powiedziała, że pamiętam film, ale nie znam jego treści; wszystko muszę odwrócić. Ojciec, kiedy pytałam o przodków zawsze powtarzał, że pochodzimy od carów i jak carowie musimy się nosić. Książki na głowie nie były dla mnie niczym nowym. Byłam jak mały królewski robocik, więc tak, jak wtedy uczyłam się nie strącać książek, teraz mimo bólu wyprostowałam się i ładnie splotłam dłonie za plecami. Spróbowałam się nawet uśmiechnąć! I wtedy znalazłam się już u dołu schodów, a moim oczom ukazał się młodziutki komendant. Niemal zadławiłam się śliną, kiedy dotarło mnie jego powitanie, ale szybko się opanowałam. Poszerzyłam uśmiech jeszcze bardziej, jeśli było to możliwe i zmrużyłam oczy.
- Dzień dobry Komendancie. - Powiedziałam i tuż po tym jak zeszłam już ze schodów, postąpiłam trzy kroki w jego stronę. Mam nadzieję, że dobrze zna te wszystkie zasady i boli go świadomość, że ja też. Nabrałam ochoty do sprawiania mu bólu i kłopotów.
- Och, oczywiście! Spałam jak zabita, niemal dosłownie. - Mruknęłam i wbiłam spojrzenie w czubki moich znoszonych butów. Włosy częściowo zasłoniły moją twarz, nie musiałam więc go oglądać. Bardzo dobrze.
W miarę postępu słów mężczyzny serce zaczęło mnie ściskać, ale nie pisnęłam nawet słówka. To jedno głupie ciastko sprawiło, że mnie zapamiętał i teraz jestem najwidoczniej jego ulubioną rozrywką. Kiedy skończył mówić skinęłam tylko głową i z krzywym uśmiechem wyszłam na zewnątrz. Wszędzie krzątali się jeszcze SS-mani wracający z wycieczki do obozu. Ogólny zarys sytuacji był niemal śmieszny. W pięknym domu masa wojska i dwaj zaszczuci Żydzi na dziedzińcu. Ale obiecałam sobie jedno - nie będę ich miała za wrogów. Ostrożnie podeszłam do nich omijając po drodze biegających w tę i we w tę mężczyzn. Żydzi bali się, ale bardziej wzajemnie. Było to widać, kiedy ojciec ściskał małą, ale przepracowaną dłoń syna.
- Dzień dobry. - Powiedziałam w starym, żydowskim języku - jidysz. Żydowski niemiecki. Zupełnie nie wiem, dlaczego to zrobiłam, ale być może kierowała mną chęć zdobycia zaufania. I udało mi się. - Mam na imię Sara. Niemka na służbie.
Mruknęłam i podeszłam do ojca. Kłamstwo już od dawna łatwo przechodzi mi przez usta.
- Mam zająć się chłopcem, proszę się nie martwić. - Powiedziałam i wyciągnęłam dłoń do chłopca. Chwycił ją niemal od razu. Byłam teraz po części jego latarnią we wrogim świecie. Miałam już wrócić z malcem do domu, kiedy zakuła mnie jedna myśl. Odwróciłam głowę w stronę ojca i spojrzałam mu w oczy.
- Niech pan o tym zapomni, dobrze? Nie mogą wiedzieć. - Odparłam już po niemiecku i nie czekając na odpowiedź, zniknęłam z chłopcem za drzwiami. Zaprowadziłam go tam, gdzie rano sama się obudziłam; sali pełnej posłań i usadziłam na swoim. Sama usiadłam na wolnym skrawku podłogi i uśmiechnęłam się do malca.
- Wiesz już jak mam na imię, prawda? - Kiedy mały pokiwał głową, delikatnie ścisnęłam jego dłoń. - A teraz mam do ciebie jedną prośbę. To będzie taka nasza mała tajemnica, dobrze? - Zachichotałam i lekko pochyliłam się w jego stronę. - Nie możesz mówić o tym nikomu, pamiętaj! Nie zdradź, że mówię w waszym języku. Ani w żadnym innym, dobrze? Jeśli ci się uda, powiem jakie jeszcze znam.
Powiedziałam i uśmiechnęłam się widząc jego zdziwioną minę.
- I jeszcze jedno. Bądź grzeczny, bo jeśli coś przeskrobiesz, ten pan, który was zabrał z obozu, zbije mnie...
[...]
Beniamin był bardzo ciekawski. Szybko się o tym przekonałam, a jeszcze szybciej o tym, że prędzej czy później mi się oberwie. Posłusznie jednak cały czas trwał przy mnie. Przy obiedzie wyszedł się załatwić. Nie zdążył wyjść nawet z domu, kiedy na korytarzu rozdarł się jego krzyk. Natychmiast zerwałam się od stołu i ruszyłam w jego stronę, ale równie szybko zerwało się dwóch SS-manów i zaciągnęli mnie z powrotem na miejsce. Krzyczałam za chłopcem, ale znów zaczęło się bicie. Przestali, kiedy skóra na moim policzku w końcu pękła i krew pociekła w stronę brody. Najwidoczniej byli w stanie znieść siniaki, ale nie krew. W ogóle dziwię się, że jeszcze nie dobrali się do mnie w najbardziej dotkliwy dla kobiety sposób. Nie byłam w stanie już jeść. Bałam się o chłopaka i własną skórę. W głowie pobrzmiewały mi słowa komendanta. "Za wszystko to ty odpowiesz". Z krzyków łatwo było się dowiedzieć co zaszło między Beniaminem, a jednym z SS-manów. Na jego, a raczej moje nieszczęście był to jeden z tych, którzy są najbliżej z komendantem. Młody mężczyzna również pojawił się na korytarzu; wtedy nie wytrzymałam i wyrwałam się z ucisku żołnierzy biegnąć na korytarz. Malec niemal wisiał nad podłogą, ściskany za ramię przez wielkiego jak dąb mężczyznę, do którego przemawiał niezadowolony Hans. Poznałam go już raczej... dotkliwie. I byłam pewna, że jego troska nie jest taka, na jaką wygląda. Kazał jednak wypuścić chłopaka i zrugał SS-mana, który nie wyglądał na zbytnio zadowolonego...
CZYTASZ
"A wszystko zaczęło się od... ciasteczka"
Historische RomaneHans von Brühl - syn Obergruppenführera Vincenta von Brühl i ulubieniec samego Reichsführera SS - Heinricha Himmlera, który zdaniem wielu mógłby śmiało nazywać się ojcem Hansa. Komendant obozu koncentracyjnego w Dachau. I Sara - Rosjanka, której do...