Zachód

121 3 0
                                    

Mimo upalnego dnia czuć w powietrzu nadciągającą ulgę od letniej duchoty. Słońce powoli chyli się ku zachodowi, gotowe na zakończenie dnia i ustąpienie miejsca nocy. Cykające owady wzmażają swoją aktywność i po cichu, stopniowo rozpoczynają swój nieśmiały koncert, który przerodzi się w prawdziwą synfonie. Dźwięki unoszą się w powietrzu wraz z zapachem nagrzanej jeszcze ziemi. Pyłki kwiatów osiadają delikatnie na mojej skórze, nadając jej pod światło żółtawy odcień.

Przekręcam się delikatnie nie chcąc zbudzić bruneta. Leżę w poprzek opierając głowę o jego tors i przyglądając się bezkarnie jak śpi. Wygląda spokojnie, rytmicznie oddycha unosząc moją głowę w górę i w dół. Rozsypane ciemne włosy, poprzeplatane jaśniejszymi pasemkami, odsłaniają zaczerwienione od słońca czoło. Twarz pozbawiona jest zmarszczek w czasie snu. Przyglądam się naszym splecionym palcom. Badam każdą linie, zagłębienie, miękkość jego skóry, ciepło. Cicho nucę naszą wspólną melodię. Delikatnie odkładam jego rękę na bok i powoli wstaję. Przyglądam się mu jeszcze przez chwilę, aż w końcu ruszam przed siebie i wchodzę do lasu.

Drzewa po południu rzucają długie cienie i nabierają charakterystyczny odcień pomarańczowego różu. Pył unoszący się nad suchą ścieżką wygląda jak wstęga rzuconego zaklęcia. Nie wiem dokąd zmierzam. Idę dalej ścieżką i wciągam w płuca zapach mchu i grzybów. Zatrzymuje się przed grubym, wysokim dębem i chwilę oceniam swoje możliwości. Odchodzę kawałek od pnia i skaczę z rozpędu, odbijając się od ziemi. Powtarzam ten ruch tak długo, aż w końcu chwytam najniższej gałęzi. Zawisam nad ziemią, napinam wszystkie mięśnie i przerzucam nogi tuż obok rąk, aż w końcu siedzę stabilnie opierając się o pień. Chwilę rozważam dane mi opcje i decyduję się złapać konaru wyżej położonego, ale wyglądającego stabilniej niż te położone niżej. Wstaję na gałęzi asekurując się o pień, oddycham głęboko. Odbijam się stopami w akompaniamencie trzeszczącego drewna i chwytam mocno konaru. Przez chwilę mam problem ze znalezieniem oparcia dla stóp. Wyobrażam sobie ciało roztrzaskujące się o suchą glebę i głośno przełykam ślinę. Odsuwam od siebie strach i wdrapuję się na konar, opierając stopy o jedną z wystających gałązek. Wysokość budzi respekt. Mimo tego postanawiam wspiąć się jeszcze wyżej, na duże rozgałęzienie, które być może pozwoli mi na wygodniejszą pozycję. Znowu chwytam wyżej położonego konaru, zawisam dotykając tego, na którym dotąd siedziałam, czubkami butów. Oddycham głośno i zbieram w sobie energię na kolejny krok. Mocno zginam ciało w biodrach i przerzucam nogi przez konar. Na kilka sekund zawisam z głową do góry nogami i przyglądam się zakrzywionej rzeczywistości. Szybko wdrapuje się do końca i moszcze w rozgałęzieniu. Uspokajam oddech i wystawiam twarz ku promieniom zachodzącego powoli słońca. Patrzę na las z góry. Nabieram do płuc świeżego powietrza, pachnącego inaczej, niż to na dole. Świat wydaje się taki odległy. Wysokość wywołuje dziwne uczucie. Jakby wszystko było nierealne, wykreowane. Daje poczucie zatrzymanego czasu. Liście drzew na mojej wysokości wydają się bardziej zielone, wiatr intensywniejszy. Mimo, że jest to niemożliwe by mógł mnie porwać, mocniej łapię się gałęzi. Czuję się tak blisko nieba, jakby tylko lekki podmuch mógł zabrać mnie w górę i w górę, aż w końcu zniknę niewidoczna na tle chmur. Stanę się małym, nic nieznaczącym elementem tego świata.

Wraz z przybieraniem przez niebo intensywniejszych barw, schodzę coraz niżej krok za krokiem, trzymając się mocno gałęzi. Pokonuję inną drogę niż przy wejściu w górę, aby zapobiec swobodnemu puszczeniu się gałęzi. Noga ześlizguje mi się na ostatniej z nich i zaskoczona puszczam się rękoma, spadając w dół. Dotykam ziemi nogami, które uginają się przez upadek pod dziwnym kątem i ląduje na plecach, wypuszczając powietrze z płuc. Leżę łapiąc oddech i obserwuję drganie konaru z którego spadłam. Jęczę cicho, wstając na nogi. Idę przez las, coraz śmielej stawiając kroki, aż w końcu sztywność kończyn mija. Dochodzę na polane, siadam i opieram się o wciąż śpiącego bruneta. Minęło kilkanaście minut, a czuję się jakby nastał kolejny dzień.

Leżę tak oglądając jak słońce schodzi coraz niżej i niżej. Niebo przybiera odcień delikatnego różu, który przechodzi w jasny pomarańcz i zwieńcza całe niebo. Barwy przenikają się przez siebie dając bajkowy efekt. Las przybiera pomarańczowych kolorów, ostatni raz przed nocą, kiedy skryje się w cieniu. Oddycham równo i wdycham zapach nadchodzącej nocy. Powietrze wyraźnie się schładza i pojawia się delikatny wiatr chłodzący rozgrzaną ziemię, rośliny. Czuję dotyk na mojej dłoni i odwracam się w jego stronę. Spogląda na mnie lekko zaspany spod półprzymkniętych powiek. Leżymy dalej na kocu i obserwujemy jak niebo pokrywa się gwiazdami. Drobne punkciki wydają się tak odległe. Szukam różnych konstelacji. Wyraźnie widzę pas Drogi Mlecznej. Cały kosmos jest taki wielki, odległy. Myśl, że jesteśmy tylko małymi, nic nieznaczącym istotami we wszechświecie z jednej strony daje pewną perspektywę na życie. Możliwość spojrzenia na nie z pewną dozą obojętności, dystansu. Problemy nie wydają się mieć jakiekolwiek znaczenie w tym ogromnym kosmosie. Z drugiej jednak strony pojawia się strach. Skoro nic nie znaczę, to po co istnieję? Czy w takim razie cokolwiek co robię ma sens? A potem wracam do swojego życia i zapominam o wszystkich wątpliwościach skupiając się na przeżyciu kolejnych dni. Gwiazdy dają choć ułamek poczucia, że będzie dobrze, bo wszystkie nasze problemy są wyolbrzymione na tle wielkości wszechświata.

Noc jest jasna, księżyc oświetla trawę na tyle, że widoczne jest każde pojedyncze źdźbło. Nie boję się ciemności. Uspokaja, wycisza, niesie za sobą inne refleksje, które za dnia są wyciszane. Wzrok szybko przezwyczaja się do zmiany oświetlenia. Przekręcam się, kładę się obok bruneta wtulając się w jego bok i wysłuchując koncertu owadów, nawołujących się wśród odgłosów lasu. Dzielimy się ciepłem, które pozostało w naszej nagrzanej skórze, dzięki promieniom słońca. Wdycham zapach mięty i próbuję odgadnąć jego myśli. Obraca się i lustruje mnie wzrokiem. Wyciągam dłoń i bawię się jego miękkimi włosami. Przeplatam gęste kosmyki między palcami. Wiem, że dzisiejsza noc jest cicha. Nie zostaną wypowiedziane niepotrzebne słowa. Wpatruję się w głębię jego oczu i mimo otaczających ciemności widzę błysk w jego tęczówkach. Nie mogę go rozszyfrować, patrzę tylko i czekam w ciszy na jego ruch. Widzę jak powoli nachyla się w moją stronę z pytającym spojrzeniem. Biorę wdech, zamykam oczy i eliminuje jakąkolwiek odległość. Nasze usta łączą się w delikatnym pocałunku wyrażającym nadzieję i emocje. Smakuje bezpieczeństwem, latem, wolnością, nadzieją, szczęściem i spokojem. Delektuję się ciepłem jego warg i obejmujących mnie ramion, dając się pochłonąć przez dobrze znany mi stan szczęścia z bliskości tak ważnej dla mnie osoby. Oddychamy tym samym powietrzem pośród odgłosów szeleszczącej trawy, pohukujących sów, bzyczenia owadów i szumu liści. Oświetlani księżycem i milionem gwiazd.

Kołysanka dla zmysłówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz