Krzyk SS-mana mroził krew w żyłach gorzej niż dźwięk odbezpieczanej za moimi plecami broni, ale nie przejęłam się tym. Za bardzo martwiłam się o chłopca, a i tak jestem niemal pewna, że wina nie leży po jego stronie. Po prostu Niemcy mają inną mentalność, wyprane mózgi i nie rozumieją, że dziecko nic nie obchodzą ich roszczenia do rządzenia światem. Strażnicy dopadli mnie w drzwiach, ale zdążyłam ujrzeć twarz Klausa i komendanta wchodzącego po schodach. Rzuciłam mu przelotne spojrzenie i od razu wyciągnęłam równie obite co twarz ręce w stronę Beniamina. Niech nie myśli sobie, że jeśli kazał go wypuścić, to będę go bardziej szanować. Podziw do niego mam tylko za jedno. Że robiąc takie rzeczy, jeszcze się nie załamał. Chłopiec starał się wyglądać dzielnie, ale próba rozmasowania ramienia na niewiele się zdała i w końcu w kącikach oczu zabłysnęły łzy. Uśmiechnęłam się do malca i podałam mu skrawek materiału, który oderwałam wcześniej od swojego posłania; chusteczka zawsze się przyda, prawda? Nie zdążyłam nawet wrócić z chłopakiem na nasze miejsce, kiedy do jadalni wszedł komendant i Klaus. Uważnie ogarnął wzrokiem wszystkich zebranych i skinął na postawnego blondyna, aby ten zamknął drzwi. Służba od razu zerwała się z miejsc i ruszyła ku tylnemu wyjściu. Szliśmy sami, jak zwykle, ale mi towarzyszyło ciężkie i lepkie spojrzenie mężczyzny. Wzdrygnęłam się i nieco mocniej ścisnęłam rękę małego Żyda, jakbym chciała upewnić się, że wciąż tu jest. Był.
Przerwany posiłek nie był niczym nadzwyczajnym i bardzo szybko rozpędzono nas do zajęć. Tym razem trafiłam do kuchni; tak jak na początku. Posadziłam Beniamina w rogu, tuż przy zlewie. Chciał pomóc i jego małe, zwinne rączki uparcie polerowały srebrne sztućce. Przypomniałam sobie wcześniejszą myśl o chęci posiadania jakiejkolwiek szansy obrony i tym razem z ogromną ostrożnością, szybko ukryłam w kieszeni mały, acz ostry nóż, po czym wróciłam do pracy. [...]
Wszystko przebiegało spokojnie aż do momentu, kiedy rozbierający mięso Jurek z Polski wydał z siebie głośny przeciągły krzyk i wypuścił z ręki rzeźnicki tasak. Drgnęłam przestraszona i natychmiast odwróciłam się w stronę 30-latka, pierwszy jednak to wszystko zobaczył Beniamin. Bardziej płakał on, niż poszkodowany Jurek. Kobiety natychmiast wybiegły po ścierki, którymi prowizorycznie opatrzą rękę Polaka, a ja w tym całym zgiełku klęknęłam przed Beniaminem i ujęłam jego twarzyczkę w dłonie. Nachyliłam się w jego stronę i przymknęłam oczy.
- Schowaj się pod stołem, dobrze? I niczego nie oglądaj, przyjdę po ciebie, kiedy uratujemy Jurka - Powiedziałam w jidysz i natychmiast lekko pchnęłam go w stronę stołu. Posłuchał natychmiast, a ja wytarłam ręce w fartuch i podeszłam do mężczyzny, który zakrwawioną rękę przyciskał do torsu.
- Jurek - powiedziałam spokojnie patrząc mu w oczy, widać w nich było tylko szok. Spoliczkowałam go, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Jęknęłam, ale natychmiast zdjęłam fartuch mężczyzny i podniosłam jego sweter. Ze spodni wyjęłam pasek, którym mocno obwiązałam ranną kończynę, po czym rozdarłam koszulę i obejrzałam ranę. Wyglądała okropnie. Nóż opadł na przedramię, którym Jurek podpierał mięso i rozciął je niemal do kości. Nie zauważyłam kobiet z materiałem do opatrunku, dopóki jedna z nich nie złapała mnie za ramię. Odwróciłam się w jej stronę, ale pierwsze co zobaczyłam, to ciało w mundurze wbiegające do kuchni. Najwyraźniej to zamieszanie zaalarmowało żołnierzy. Bałam się, że kiedy zobaczą Jurka to po prostu go zastrzelą; bez jakiejkolwiek próby ratunku. Pociągnęłam nosem i poleciłam jednej z kobiet zamoczyć szmaty i obmyć nimi ranę, po czym zwróciłam się do Niemca. Rzucił się do nas, aby zobaczyć co ukryte jest za kobietami, ale wyszłam przed szereg. Wbiłam spojrzenie w swoje zniszczone buty. Krew zaczęła dudnić mi w uszach.
- To nic takiego. Przepraszamy za kłopot, jeden z nas się zranił. Opatrzyłam go wstępnie, nic się już nie dzieje... - Opowiadałam drżącym głosem.
Mężczyzna skrzywił się, ale wciąż mówił spokojnie.
- Zrobisz tak śliczna... - powiedział przez zęby i ścisnął moją rękę. Nie szarpnęłam się. - Zajmiesz się nim i zabierzesz go do baraku. Nie musisz już wracać do pracy. Idę powiadomić komendanta...
Wolałam nie czekać z wypełnieniem poleconych czynności, więc natychmiast przekazałam Polkom słowa Niemca. Jurek wyglądał już lepiej, ale wciąż niezbyt wiedział, co dzieje się wokół niego. Zabrałam także spod stołu Beniamina, który siedział tam zatykając uszy. Mały zabrał ze sobą szmatki, które przyniosły kobiety i spokojnie ruszyliśmy do baraku. Był kwiecień, ale jak na wiosenny wieczór było bardzo zimno. Martwiłam się, że teraz będę odpowiadać również za Polaka, ale nic nie mogłam na to poradzić. Powoli zbliżaliśmy się do ostatniego zakrętu przed barakiem, który służył nam wszystkim za sypialnię. Złapałam chłopca za wolną rączkę.
- Byłeś bardzo dzielny. - Powiedziałam w jego języku. - Cieszę się, że mnie posłuchałeś. - Dodałam i uśmiechnęłam się oglądając czubeczek ciemnowłosej głowy. Kiedy jednak podniosłam wzrok, miałam ochotę zawrócić się i uciec bez pomocy Jurkowi, a nawet chłopcu. Tuż przed nami stał Klaus i z podłym uśmiechem palił papierosa. Z opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że słyszał naszą rozmowę. Wydałam coś, co mogłam wykorzystać inaczej. Spojrzałam mu w oczy jakby błagając o chwilę czasu. Nie patrząc na moich towarzyszy poleciłam Żydowi odprowadzić Jurka do baraku i zostać tam. Ja sama stanęłam przed Klausem.
- No proszę proszę... Głodna złodziejka Żydówką? - Zapytał niskim głosem i ruszył w moją stronę. Ja zaczęłam się cofać. - Papiery przywiozłaś nienaganne, ale wszystko można sprawdzić bardziej... dogłębnie. - Dodał cały czas idąc naprzód. Moje plecy tym czasem napotkały opór. Ściana. Drgnęłam przestraszona i podświadomie zaczęłam szukać ukrytego w ubraniach noża. Klaus tymczasem stanął tak blisko mnie, że nasze nosy niemal się stykały. Złapał mnie za szyję i ścisnął, ale pozostawił jakiś dopływ powietrza. Mój harczący oddech stawał się coraz płytszy, a on napawał się tym widokiem. Końcówkę papierosa zgasił na moim obojczyku. Zaczęłam krzyczeć. Potem czułam tylko jak jego ręka wędruje pod spódnicę. Wtedy właśnie odnalazłam nóż i uderzyłam. Rękojeść gładko wbiła się w pachę mężczyzny. Próbował coś zrobić, wyjął więc nóż i odrzucił go na bok. Błąd. Krew trysnęła jak woda z kranu i zszokowany SS-man opadł na kolana starając się zatamować krwotok. Teraz to ja uśmiechnęłam się krzywo i chwyciłam odrzucony nóż. Podeszłam do miotającego się Klausa i złapałam go za grzywkę blond włosów.
- Matka Rosja pozdrawia III Rzeszę Klaus, pamiętaj. - Warknęłam i szybkim ruchem podcięłam mu gardło. Oczy zastygły, ręce bezwładnie opadły na boki. Chciałam go zostawić, ale jednej rzeczy nie mogłam sobie odmówić.
Swastyka na czole trupa wyglądała naprawdę pięknie.
CZYTASZ
"A wszystko zaczęło się od... ciasteczka"
Исторические романыHans von Brühl - syn Obergruppenführera Vincenta von Brühl i ulubieniec samego Reichsführera SS - Heinricha Himmlera, który zdaniem wielu mógłby śmiało nazywać się ojcem Hansa. Komendant obozu koncentracyjnego w Dachau. I Sara - Rosjanka, której do...