Rozdział 3

84.5K 3.5K 1.9K
                                    


To, co czynię teraz, jest o tyle piękniejsze od tego, co czyniłem dotychczas.

Charles Dickens


Lubił obserwować ją szczególnie wtedy, gdy była pewna, że nikt jej nie widzi.

Przez ostatnie tygodnie zdołał poznać jej nawyki. Pojawiała się w parku każdego dnia dwadzieścia minut przed siódmą rano, za każdym razem przynosząc ze sobą inną książkę. Pierwszego poranka wybrała Opowieść o dwóch miastach, drugiego – Portret Doriana Graya.

Dzisiaj jej wyborem była jedna z najsłynniejszych powieści Fitzgeralda. Wielki Gatsby.

Potrafił rozpoznać ten tytuł nawet z odległości kilkunastu metrów, jakie dzieliły park i witrynę kawiarni.

Wiedział, że zawsze wybierała ławkę nieopodal głównej bramy, tuż pod wielkim drzewem, zapewne licząc, że tam właśnie pozostanie niewidoczna.

Dla niego już nigdy nie miała taka być.

Choć każdy ich wspólny poranek, o którym ona nie miała pojęcia, do złudzenia przypominał poprzedni, czuł, że znał ją coraz lepiej.

Pierwszego dnia, gdy czarny kot przebiegł pod jej nogami, a na jej twarzy cieniem rzucił się nieznaczny grymas niezadowolenia, zrozumiał, że lubiła ciszę i nie znosiła, gdy cokolwiek wytrącało ją ze skupienia i przeszkadzało w czytaniu.

Czwartego dnia, kiedy ławka pod drzewem była zajęta przez matkę i jej niesforne dziecko, okrążyła pomnik stojący w centrum parku sześć razy, czekając, aż kobieta odejdzie. Nie wybrała innej ławki, a to oznaczało, że przywiązywała się do rzeczy najmniej istotnych o wiele bardziej, niż inni ludzie.

Trzynastego dnia zapomniała przynieść ze sobą książki. Wtedy po raz pierwszy miał okazję ujrzeć w niej złość. Była nieznaczna, praktycznie niezauważalna. Nerwowym ruchem założyła kosmyk ciemnych włosów za ucho i na krótki moment zamknęła oczy, jakby gdzieś w swoim wnętrzu toczyła bitwę z własnymi emocjami.

Dzisiaj, dwudziestego siódmego dnia, wszystko zaczęło się tak, jak zazwyczaj. Pojawił się w kawiarni o szóstej trzydzieści pięć, zajął stolik przy oknie i zamówił czarną kawę. Była doprawdy godna pożałowania, ale tylko z tego miejsca mógł patrzeć na dziewczynę.

Gdy zjawiła się w parku pięć minut później, jej ławka była pusta. Obserwował, jak siadając pod drzewem, wyciąga z czarnej torby egzemplarz Wielkiego Gatsby'ego.

W międzyczasie kelnerka przyniosła jego kawę. Upił pierwszy łyk w tym samym momencie, w którym dziewczyna z parku otworzyła książkę. Kiedy przesunęła opuszkami palców po papierze, a kąciki jej ust nieznacznie drgnęły, on także się uśmiechnął.

Potem wydarzyło się jednak coś, co nie pasowało do scenariusza ich poranków – nieznajoma uniosła wzrok znad książki i marszcząc brwi, odwróciła głowę w kierunku wejścia do parku. Jej spojrzenie przesunęło się po ulicy, powoli zbliżając się do miejsca, którym od dwudziestu siedmiu dni ani razu nie zaprzątała sobie głowy.

Zanim jednak jej oczy dotarły do kawiarnianej witryny, obok ławki niespodziewanie pojawił się mężczyzna w za dużym, szarym płaszczu. Powiedział coś co, sprawiło, że brunetka poświęciła mu uwagę. Książka wypadła z jej rąk.

A on, wciąż uważnie jej się przyglądając, poczuł nieznośne ukłucie w piersi. Nie był to ani strach, że mógłby zostać zauważony, ani ekscytacja, że w końcu to ona mogłaby spojrzeć na niego, podczas gdy to on nieustannie patrzył na nią.

Czuł złość, bo po raz pierwszy zobaczył, jak obdarza uśmiechem innego człowieka, a nie strony w starych książkach. Innego mężczyznę.

Podczas gdy on od blisko miesiąca chłonął każdy jej najdrobniejszy ruch, jakby uczył się ich na pamięć, ona obdarzyła uśmiechem nieznajomego, który zaczepił ją w parku. Nie miała pojęcia, jak wiele on byłby w stanie poświęcić za ten uśmiech.

Ale nie mógł.

Ta dziewczyna była dla niego niczym zakazany owoc w boskim raju. Mógł ją podziwiać i zachwycać się jej pięknem z oddali, ale gdyby tylko wyciągnął dłoń, pragnąc ją pochwycić, spotkałoby go coś znacznie gorszego niż potępienie.

Pragnienie, niczym wąż, kusiło go jednak z każdą chwilą coraz bardziej.

Jego długie palce mocniej zacisnęły się na porcelanowej filiżance. W milczeniu patrzył, jak dziewczyna zamienia z nieznajomym kilka słów, a potem wstaje i wręcza mu pieniądze. Wyszła z parku, przyciskając książkę do piersi. Następnie przeszła na drugą stronę ulicy i zwolniła kroku, aby odebrać telefon.

Znów się uśmiechnęła. Tym razem kryło się w tym jednak znacznie więcej swobody.

Zastanawiał się, czy jej rozmówcą był mężczyzną, gdy nagle ruszyła w zupełnie inną stronę niż zwykle.

Nawet nie drgnął, kiedy popchnęła szklane drzwi i weszła do kawiarni. Nie odwrócił głowy, w odbiciu brudnej szyby śledząc jednak uważnie każdy jej krok.

Zatrzymując się przy ladzie, powiedziała:

– Poproszę dużą latte na mleku kokosowym.

Zamknął oczy, starając się zatrzymać w pamięci brzmienie jej głosu.

Po chwili usłyszał kelnerkę, która zakłóciła jego myśli:

– Na miejscu?

– Nie, na wynos.

Nabrał gwałtowny wdech.

Jej głos zadawał się oplatać jego serce drutem kolczastym. Wcześniej wiele razy próbował go sobie wyobrazić, ale nie spodziewał się usłyszeć w nim lekkiego, niemal niedosłyszalnego brytyjskiego akcentu.

– Mamy dzisiaj w ofercie świetną tarte marchewkową. W zestawie z kawą wyjdzie taniej.

– Dziękuję, ale trochę się śpieszę.

Gdy dobiegły do niego kroki kelnerki, która zniknęła w pomieszczeniu obok, aby zająć się kawą, zrozumiał, że zostali sami.

W podobnych sytuacjach większość ludzi zazwyczaj rozgląda się dookoła i bada wzrokiem otoczenie. Nie poczuł jednak na sobie jej spojrzenia.

Nie uniósł powiek. Skupił się natomiast na słuchaniu. W ciszy, jaka zaległa w kawiarni, docierał do niego stłumiony odgłos mielonej kawy i jej oddech. Spokojny i miarowy. Wyglądało więc na to, że rozmowa z nieznajomym, choć zwykle preferowała samotność, nie wprowadziła jej w zły nastrój.

A może zawdzięczała to osobie, której głos usłyszała wcześniej w telefonie? Tej samej, która wywołała na jej twarzy uśmiech?

Skupił się na tym tak bardzo, że umknęła mu chwila, gdy dziewczyna odebrała kawę i ruszyła w stronę wyjścia. Otworzył oczy, gdy było już za późno. Drzwi zamknęły się za nią z cichym kliknięciem.

Zostawiła po sobie tylko echo własnego głosu i zapach. Przywodził na myśl oranżerię tuż po ulewnym deszczu. Był zarazem delikatny i rozkosznie słodki. Osiadł na jego ramionach, jak uporczywy ciężar.

Pragnienie, niczym wąż szepczący do jego ucha i podsycający grzeszne myśli, uświadomiło mu to, przed czym tak bardzo się wzbraniał.

Musiał ją mieć. 

M I C H A E L [18+] [W SPRZEDAŻY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz