Nie zraziłam się moim małym falstartem. Oprócz szkicownika i dwóch ołówków zabrałam jeszcze kapelusz. Był duży, jasnobrązowy, a jego jedyną ozdobą była błękitno-biała tasiemka. Mimo to, spełniał swoją rolę doskonale - dawał odpowiednią ilość cienia, co bardzo doceniałam idąc przez miasto w pełnym słońcu.
Miasto było naprawdę piękne. Zastanawiałam się, czy uda mi się je narysować takim jakim było - tętniącym życiem i pełnym uroku. Postanowiłam spróbować i gdy przekroczyłam próg drzwi wyjściowych po raz drugi od razu wzięłam się do dzieła. Szłam według wskazówek Any takim tempem, które umożliwiało mi jednoczesne przeniesienie rzeczywistości na papier. Czy było to ładne? Czy mi to wychodziło? Sama nie byłam w stanie tego ocenić.
Starałam się odwzorować wszystkie szczegóły, ale jeszcze bardziej zależało mi na szybkim dotarciu do tego słynnego ogrodu. Według tego, co zapamiętałam, powinnam przejść do końca uliczki i skręcić w prawo. I Tadam! Dotarłam do celu.
Pięknie. Naprawdę pięknie. Minęłam bramę całego ogrodu, a tam... jeszcze piękniej. Przechadzałam się jakiś czas ścieżką, gdy przypomniałam sobie o rysowaniu. W końcu po to tam przyszłam. Chcąc naszkicować wszystko, co w tamtym momencie uznałam za godne uwagi, chyba zapełniłabym cały szkicownik. Ale w końcu rzuciło mi się w oczy coś nieoczekiwanego. Coś jakby cegły, albo kamienie. Może jakiś budynek. Postanowiłam podejść bliżej.
Może kiedyś to faktycznie był budynek, ale teraz zostały z niego już tylko szczątki. Ruiny. Ruiny nad jeziorem. No i dobra. Robię to. Otworzyłam mój zeszyt na nowej stronie i zaczęłam robić swoje. Wyjątkowo się postarałam. Chyba po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z tego, że te całe rysuneczki to nawet mi nieźle wychodzą. Myślałam o tym wpatrując się w rozległe jezioro. Z zamyślenia wyrwał mnie jeden szczegół. Wyspa. Spojrzałam na mój szkic. Jak to możliwe, że narysowałam tę wyspę nawet się na tym nie skupiając? Przyjrzałam się tej wyspie jeszcze raz - tej prawdziwej. Wyglądała ciekawie, a wręcz kusząco.
Jeszcze mnie tam nie było, toteż postanowiłam szybko naprawić ten błąd. Podeszłam do wód jeziora, by lepiej się temu przyjrzeć. Z oddali wydało mi się, że wyspa jest połączona z resztą ogrodu jakimś rodzajem pomostu. Od razu mi ulżyło, bo nie pływałam za dobrze. A tak szczerze między nami, to w ogóle nie potrafiłam pływać.
Szybkim krokiem zaczęłam zmierzać w stronę mostu. Wydawało mi się, że im bliżej podchodziłam, tym więcej ludzi spotykałam. Może oni też szli na wyspę? Z podobnymi myślami przebywałam do samego momentu dotarcia na miejsce, gdy natknęłam się na raczej dziwny i zastanawiający widok.
Przed mostem stali dwaj chłopcy. Jeden po lewej, drugi po prawej, ale obaj wyprostowani. Trzymali w dłoniach długie dzidy. Stali nieruchomo. W pierwszej chwili pomyślałam, że tu pracują, tak jak strażnicy królewscy strzegą czegoś ważnego. W sumie wyglądali na takich. W oczy rzuciło mi się też to, że byli specyficznie ubrani. Mieli łudząco podobne jasne spodnie i swetry, jeden był cały czerwony, a drugi w czarno-czerwone paski. Mogłabym po prostu ich ominąć i wejść na most, ale gdy tylko o tym pomyślałam, oni jak na rozkaz zagrodzili wejście krzyżując dzidy, które trzymali kurczowo. Ciekawe czego tak zawzięcie strzegli.
Zastanawiałam się nad tym przyglądając im się zza drzewa. Tak osobliwy widok zasługiwał na miejsce w szkicowniku. Kończąc ostatnie kreski zastanawiałam się, co ciotka na to powie.
- Hmm, całkiem nieźle- to nie był mój głos. Cichy szept dochodził zza moich pleców, był na tyle cichy i spokojny, że nie przejęłam się za bardzo. Odwróciłam się, by zobaczyć, kto był nadawcą tych słów.
W pierwszej chwili tak się przestraszyłam, że aż podskoczyłam i nie dlatego, że był to ktoś przerażający, o nie! Był to zwykły chłopak, niczym się niewyróżniający. Podobnie, jak jeden z tych przy moście miał na sobie pasiasty sweter. Cały problem w tym, że stał nieprzyzwoicie blisko.
- Chryste! Nikt cię nie nauczył, żeby nie skradać się do obcych jak złodziej?- mówiąc to patrzyłam, jak chłopak przygląda mi się z rozbawieniem.
- Nazywaj mnie jak chcesz, ale ty mi tu wyglądasz na szpiega - powiedział już nieco mniej przyjaznym tonem.
- Słucham?- miałam nadzieję na chociaż skrótowe wyjaśnienia. Zamiast tego chłopak złapał mnie za ramię i wyrwał mi szkicownik.- Hej! Co ty wyprawiasz?
- Idziemy - szarpnął mnie za ramię i prowadził w kierunku mostu. Próbowałam się wyrwać, ale ten kretyn był niesamowicie silny.
- Hej, co tam masz?- zapytał jeden z tych, których wzięłam za strażników.
- Szpiega, prowadzę ją do Acza...
- Jakiego znowu szpiega?- zapytałam, naprawdę chciałam znać odpowiedź.
- Cicho! Idziemy - na te słowa pozostali dwaj chłopcy odstawili dzidy, by nas przepuścić. W normalnych okolicznościach cieszyłabym się, że wreszcie dowiem się, co jest na tej wyspie, ale w tamtej chwili wolałam uciekać.
Po przekroczeniu mostu moim oczom ukazała się spora grupa. Byli to chłopcy, mniej więcej w moim wieku. Wszyscy ubrani w czerwone bluzy, koszule lub swetry. Siedzieli w zwartej grupie wysłuchując innego, który siedział naprzeciwko nich, w niewielkiej odległości. Domyśliłam się, że ten bezczel w swetrze, który mnie prowadził, należy do tej grupy. Było to więcej niż pewne. Po chwili przemawiający zamilkł i zwrócił wzrok w moją stronę. Za nim wszyscy pozostali, jak na rozkaz. Byłam w centrum uwagi. W mojej głowie zaczął się tworzyć zarys planu działania.
- Kto to jest? - zapytał wysoki szatyn w czerwonej koszuli.
- A nie widać!? - odpowiedziałam zanim ten w pasiastym swetrze zdążył odpowiedzieć - Złodzieja prowadzę. W biały dzień się do mnie zakrada i odbiera własność osobistą. Ja bym go pod sąd oddała - brzmiałam przy tym jak najbardziej bezczelna przekupka na straganie. Spojrzałam na mojego oskarżonego. Zamurowało go. Patrząc na jego minę cisnęło mi się na myśl tylko jedno - "No kretyn, skończony kretyn". Tym lepiej dla mnie.
Szatyn w koszuli podniósł brwi. Postanowiłam szybko kontynuować, by nikt nie zdążył mi przerwać.
- Prowadzę go do Acza - nie wiedziałam, co to znaczy, ale tak wcześniej wyraził się mój oskarżony. Na moje słowa szatyn w czerwonej koszuli podniósł się z miejsca.
- To ja jestem Acz, a dla ciebie Feri Acz, przywódca Czerwonych Koszul - mówił stanowczo i pewnie, ale i tak nie umknął mojej uwadze jego delikatny uśmiech.
- No i na co czekasz? Na oklaski? Zaraz ci ucieknie - spojrzałam na nieźle skołowanego typa w swetrze. Szybko wyrwałam ramię z jego zaciśniętej dłoni. Nawet nie zareagował. Ta sytuacja chyba go przerosła. Postanowiłam wyrwać mu z rąk mój szkicownik. Biedny nie wiedział co robić, w przeciwieństwie do mnie - Wiecie co? Mam dość! Tylko potem nie płaczcie, jak znowu ten nicpoń coś zmaluje - wskazałam ręką na tamtego kretyna - Wiecznie go pilnować nie będę! - mówiąc to skierowałam się szybkim krokiem w stronę mostu. Zdążyłam oddalić się na niewielką odległość, gdy nagle...
- Zatrzymajcie ją - to był głos tego całego Acza. Zanim zdążyłam rzucić się do ucieczki, poczułam jak dwóch typów łapie mnie za ramiona. Jeden za lewe, a drugi za prawe.
- Szlag - wypowiedziałam własne myśli na głos.
CZYTASZ
Chłopcy z Placu Broni - Po drugiej stronie muru
Aventura... Zwiesiłam głowę. Nie wiedziałam, co powiedzieć. - To nie takie proste - wydusiłam z siebie. - To może mi wyjaśnisz! W czym widzisz problem? - ... Ja... - głos mi zamarł. - Co ty? To przecież nic prostszego... - Nie rozumiesz... - ... Po której...