- Nazywam się Charlotte Williams - zaczęła - Uczę się Ridgeway Hall.
Wszyscy uczniowie Akademii Weltona popatrzyli na nią uważnym wzrokiem. Ridgeway Hall wcale nie było tak daleko od ich placówki. Jednakże, nigdy wcześniej nie widzieli tej dziewczyny w okolicy. Próbowali sobie przypomnieć czy kiedykolwiek widzieli choć skrawek jej twarzy. Nie udało im się to.
- Również miło nam cię poznać, Charlotte - powiedział Meeks,a usłyszawszy swoje imię, dziewczyna drgnęła.
Ona tylko odpowiedziała mu małym, ale szczerym, uśmiechem. W jej oczach było widać cień ulgi, spowodowany życzliwością uczniów.
- Idziemy już? - ciszę przerwał Dalton - zaraz nas przyłapią.
Wszyscy momentalnie kiwnęli głową, a chwilę później ruszyli w nieznaną Williams stronę. Zaczęła się zastanawiać nad słusznością swoich dotychczasowych wyborów. Na szczęście, szybko odgoniła od siebie te myśli. Poczuła dreszcz ekscytacji, o którego istnieniu już prawie zapomniała. Wtedy uśmiechnęła się jeszcze szerzej, co nie uszło czujnemu wzrokowi Todda. On sam podniósł kąciki swych ust ku górze. To właśnie chciał robić w życiu. Powodować swoimi czynami i decyzjami szczęście u innych.
Po niedługiej podróży w ciemnym lesie, który swym klimatem ujął Charlotte, dotarli do groty. Dziewczyna szybko odgoniła ze swoich myśli czarne scenariusze i zdecydowanym krokiem weszła do kryjówki Umarłych Poetów.
Mężczyźni szybko przygotowali miejsce spotkanie, a samej Williams nakazali siedzieć i odpocząć. Przystała na to, choć poczucie bezużyteczności zaczynało ją dobijać. Jednak starała się to jak najlepiej ukryć.
- Dobrze, gotowe! - powiedział głośniej Anderson, prostując się dumnie. Uczennica Ridgeway Hall zdziwiła się jego pewnością siebie. Neil opisywał swojego współlokatora zupełnie inaczej.
- Tu jest...naprawdę pięknie - rozejrzała się po grocie. Po chwili zaczęła wstydzić się swoich słów. Mogła to wyrazić w o wiele bardziej elokwentny sposób. Jednak reszta nawet tego nie zauważyła.
- Zacznijmy więc nasze spotkanie! - zawołał Pitts - Ktoś wziął naszą książkę?
Nastała cisza. Było więc jasne, że nikt nie wziął rzekomej książki. Jednak po chwili odezwał się Todd.
- Mogę wyrecytować wiersz otwierający spotkanie.
Zaczął więc mówić fragment wiersza Henryka Davida Thoreu. Charlotte przysłuchiwała się z uwagą każdemu słowu płynącemu z ust chłopaka. Każdy wers wypowiedziany przez niego był przepełniony pasją.
"Zamieszkałem w lesie, albowiem chciałem żyć świadomie, stawiać czoło wyłącznie najbardziej ważnym kwestiom, przekonać się, czy potrafię przyswoić sobie to, czego może mnie nauczyć życie, abym w godzinę śmierci nie odkrył, że nie żyłem. Nie chciałem prowadzić życia, które nim nie jest, wszak życie to taki skarb; nie chciałem też rezygnować z niczego, chyba że było to absolutnie konieczne. "
Małe łezki wzruszenia pojawiły się nie tylko w oczach dziewczyny, ale podobne ujrzała też w oczach Nuwandy. Czuła, iż chłopak naprawdę tęsknił za tymi spotkaniami.
- Więc, kto zaczyna? - rzekł Dalton, uspokoiwszy się.
Williams poczuła się zagubiona. Nie znała przebiegu ich spotkań.
Niezręczną ciszę przerwał Meeks, który gwałtownie wstał i położywszy prawą rękę na torsie, począł mówić:
"Mówisz, że kochasz deszcz, a rozkładasz parasolkę, gdy zaczyna padać.
Mówisz, że kochasz słońce, a chowasz się w cieniu, gdy zaczyna świecić.
Mówisz, że kochasz wiatr, a zamykasz okno, gdy zaczyna wiać.
Właśnie dlatego boję się, kiedy mówisz, że mnie kochasz."
CZYTASZ
l e t t e r s || Dead Poets' Society ||
De TodoKażdy przeżywa inaczej śmierć bliskiej osoby. Niektórzy upadają, niektórzy zapominają, a niektórzy udają, iż nieboszczyk dalej żyje. Po śmierci Neila Perry'ego, jednego z najlepszych uczniów Akademii Weltona, w rozpaczy nie tylko są jego przyjaciele...