Od naszych narodzin otaczają nas różni ludzie - nasze rodziny, ich przyjaciele. Pomagają nam stawiać pierwsze kroki. Dają nam słodycze, prezenty, powody do uśmiechu. Jako dzieci najczęściej jesteśmy szczęśliwi bo nie mamy pojęcia o ciemnej stronie świata, wtedy wszystko jest dla nas łatwe i przyjemne. Uczymy się kolorów, kształtów, cyfr i liter. Oprócz rzeczy nauczanych w przedszkolach, szkołach, domach stopniowo dowiadujemy się o istnieniu kłamstw, oszustw i braku szczerości. Jednak mimo wszystkich okoliczności mamy nadzieję, że ci, których mamy najbliżej nie odwrócą się od nas i nie będą nas oczerniać, pozostawiać w niewiedzy. Z biegiem czasu sami zaczynamy mówić półsłówkami, ukrywać przykre elementy naszej codzienności lub po prostu kłamać. Kłamać by coś zyskać lub by nie sprawić nadmiernego cierpienia innym. Dorastamy i mamy swoje sekrety głęboko chronione przed obcymi ludźmi. Ufamy tylko nielicznym powierzając im swoje najgłębsze tajemnice i myślimy, że skoro znamy kogoś całe życie ten nie będzie ukrywał przed nami prawdy, że zawsze będzie z nami szczery nawet po ogromnej i burzliwej kłótni.
Ale gdy już tak myślimy i ufamy komuś w stu procentach dzieje się coś co pozwala nam sprawdzić czy dobrze robimy. Utrata pracy, wyrzucenie ze szkoły, zły stan zdrowia fizycznego lub psychicznego, brak pieniędzy lub w naszym przypadku śmiertelna pomyłka pozwalają nam odróżnić prawdziwych i lojalnych przyjaciół od tych fałszywych, czerpiących tylko korzyści z naszych relacji. Na nowo odkrywamy wszystkie kłamstwa i ukrywane "interesy", znajdujemy ich drugie życie i dostrzegamy to, jak bardzo ktoś najbliższy w ciągu ułamka sekundy stał się dla nas najbardziej obcy i odległy. To jak wiele z nas nie znało swojej rodziny i przyjaciół doprowadza nas do szaleństwa, nie wiemy komu możemy w pełni pokazać swoje podejrzenia i rozmyślania. Jedno wydarzenie może zmienić nasze wyobrażenie rzeczywistości i sposób patrzenia na otaczających nas ludzi. Ale mimo wszystko wciąż chcemy wierzyć, że zostaje nam ostatnia deska ratunku, osoba, która nigdy nie zdradziła a pomimo tych wielu kłótni zawsze wracała i nie pozwalała nam odejść zbyt daleko. Wciąż chcemy mieć nadzieję na świat w kolorach szczerości i szczęścia, wciąż chcemy ufać samym sobie.
***
Pięć minut po pierwszej w nocy siedzieliśmy razem w jednym z pokoi na piętrze. Wtedy nie wiedzieliśmy co wydarzy się za dziesięć minut. Jak wielka tragedia zmieni nasze życia.
Domek letniskowy rodziców chłopaka znajdował się kilka metrów od jeziora na brzegu lasu. Piękny budynek z jedną przeszkloną ścianką przy otwartym tarasie , któremu ciemne kolory drewnianej elewacji nadawały tajemniczości i mrocznego uroku. Często jeździliśmy tam na weekendy, robiliśmy ogniska i poprostu dobrze się bawiliśmy z rodzicami lub przyjaciółmi.
Tej nocy graliśmy w karty słuchając głośno muzyki i co jakiś czas popijając piwo z naszych butelek. Jedna z nas zeszła do kuchni kłócąc się przez telefon ze swoim bratem, miała zabrać więcej przekąsek i odrazu do nas wrócić. Jednak nie wracała, a po kilku minutach usłyszeliśmy upadek ciała. Odruchowo podeszłam do okna, z którego widać fragment powierzchni tarasu. Widziałam część sylwetki brunetki, jej włosy rozrzucone na podłodze i krew wypływającą z pod jej pleców. Nie ruszała się.
- Oliver! - na mój niekontrolowany krzyk chłopak podbiegł do mnie po czym z prędkością światła zbiegł po schodach niemal potykając się o własne nogi. Pozostała trójka w szoku wybiegła za nim. Chwilę patrzyłam na sytuację na tarasie i na las tuż obok . Delikatnie przejechałam ręką po szybie i oparłam o nią głowę przymykając oczy. Po kręgosłupie przebiegły mi nieprzyjemne ale i pobudzające dreszcze.
- Charlie! - odsunęłam na bok moich przyjaciół znajdujących się przy dziewczynie. Leo próbował dzwonić po pogotowie. - Tu nie ma zasięgu, musisz iść w stronę jeziora - zwróciłam się bezpośrednio do niego na co spanikowany chłopak skinął głową i pobiegł w tamtą stronę.
- Okey więc napewno musimy zatamować krwawienie - Meredith kazała nam zdjąć wierzchnie ubrania. Podciągliśmy dziewczynie koszulkę, widok jej nadszarpanej skóry i krwi wylewającej się z rany wylotowej chyba każdego z nas przyprawił o mdłości ale mimo strachu wiedzieliśmy, że musimy pomóc naszej przyjaciółce. Jedną ze złożonych bluz położyliśmy pod jej plecami a drugą docisnęliśmy na brzuchu. Rozdartą koszulką zawiązaliśmy prowizoryczny opatrunek, który miał zapobiec wykrwawieniu się. Parę minut później Leo wrócił z informacją, że karetka przyjedzie za dziesięć minut i instrukcją co mamy robić.
Przy dziewczynie przez cały czas siedział Oliver. Ubrudzony w krwi jedynej, która skradła jego serce głośno płakał a gdy przyjechała karetka i po długiej reanimacji już nie słyszał bicia jej serca przez chwilę zamilkł. Powoli podszedł do ciała brunetki i delikatnie przejechał kciukiem po jej martwej twarzy. Wyglądał jakby właśnie tkwił w jakimś transie, innej rzeczywistości, był nieobecny a jego puste oczy wciąż skanowały sylwetkę Charlie. Wszyscy patrzyliśmy na tę łamiącą serce scenę z odległości zaledwie kilku kroków, ale każdy z nas był kilometry stąd a śmierć naszej przyjaciółki dotarła do nas dopiero gdy jeden z ratowników zasunął zamek czarnego worka.
Krzyk. Najstraszniejszy krzyk jaki słyszałam w moim życiu, pełen bólu i cierpienia. Przeraźliwy krzyk, który podziałał na mnie jak wiadro zimnej wody. Momentalnie puściłam rękę Leo i znalazłam się przy chłopaku z całej siły wtulając się w niego. Z oczu wszystkich popłynęły wodospady łez, blondyn przyciągnął mnie do siebie i jeszcze mocniej przytulił, między nami nie było miejsca nawet na drobinkę kurzu. Staliśmy tak wylewając nasze emocje, ja moczyłam jego koszulkę a sama czułam jak moje włosy powoli robią się mokre. Nie odzywaliśmy się a po krótkiej chwili dołączyli do nas nasi przyjaciele, zamykając nas w mocnym uścisku. Zostaliśmy sami z syfem, tak wielkim, o którym jeszcze wtedy nie mieliśmy pojęcia, nigdy, nawet w najgorszych snach nie wyobrażalismy sobie tego co miało nastąpić w przeciągu zaledwie kilku miesięcy. Staliśmy tam, całkiem wypruci z emocji gdy już nie mogliśmy wydobyć z siebie więcej łez.
Siedziałam przy drzwiach wejściowych pustym wzrokiem patrząc na las. Drzewa poruszały się w rytm delikatnego wiatru. W głębi zobaczyłam wysoką sylwetkę w czarnej bluzie sportowej i ciemnej czapce z daszkiem. Zamrugałam szybciej oczami ale postać zniknęła, zupełnie jakby wcześniej jej tam nie było. Byłam zbyt roztrzęsiona i zmęczona, więc pewnie to tylko wymysł mojej wyobraźni. Popatrzyłam na miejsce, gdzie jeszcze dwie godziny wcześniej leżała moja Charlotte. Charlotte, która zawsze mnie rozweselała i pomagała z każdym problemem. Oczy znów zaszły mi mgłą gdy ktoś delikatnie położył dłoń na moim ramieniu. Poczułam chłód ale gdy przetarłam twarz dłońmi i powoli się odwróciłam, znów nikogo nie zauważyłam. Powoli traciłam zmysły i kontrolę nad swoim umysłem.
- Charlie? - szepnęłam w przestrzeń, jednak odpowiedziało mi tylko milczenie.
- Adel - chrapliwy głos mojego ojca obudził mnie z zamyślań i wariactwa, któremu przez chwilę się poddałam - wracamy do domu. Jedziesz z nami ?
- Pojadę do Olivera, dziękuję - posłałam mu delikatny uśmiech. Wchodząc do budynku odwróciłam się jeszcze raz w stronę lasu. Jak wielkie było moje zdziwienie gdy znów nie zobaczyłam nic niepokojącego. Przekręciłam klucz w drzwiach i zniknęłam w głębi budynku.
Morderca zawsze wraca na miejsce zbrodni.