- f i v e -

666 60 2
                                    

Lęk o Harry'ego Pottera.

Dobre sobie.

Malfoy siedział na barierce Wieży Astronomicznej. Ostatnio przychodził tu coraz częściej, pragnąc uwolnić się od koszmarów o życiu poza Hogwartem. Nie było tajemnicą, że wychowanie w  czystokrwistej rodzinie nie było niczym przyjemnym, a obecne czasy nie ułatwiły sytuacji.

Bo przecież był jeszcze Czarny Pan, a Draco, który wyrósł z wieku dziecięcego, wkrótce musiał ostatecznie przysiądz mu swoją lojalność.

Zadrżał na samą myśl o tym. Bał się i brzydził człowieka, którego już teraz zmuszony nazywać był swoim Panem, gdy mijał go na korytarzach rezydencji. Rezygnacją napawał go widok twarzy ojca po każdym spotkaniu śmierciożerców.

— Malfoy? Wszystko w porządku?

Oh, no tak, Harry-Cholerny-Wybawiciel-Całego-Świata-Potter znów zaszczycił go swoim towarzystwem. I blondyn ponownie złapał się na tym, że nie przeszkadza mu to, ba! Nawet cieszy.

— A jak ci się wydaje, Potter? — odpowiedział sarkastycznie, kątem oka dostrzegając siadającego obok rówieśnika. Poczuł dreszcz, ale nie deszcz strachu.

Draco Malfoy nie rozumiał reakcji własnego ciała.

— Nie wiem, Malfoy. — Ze zdziwieniem stwierdził, że Potter nie brzmi sarkastycznie. Bardziej... zrezygnowanie? Współczująco? Nie wiedział jak ma określić emocje wybrzmiewające w tonie odpowiedzi Gryfona. — Nie znam cię na tyle dobrze żeby móc to określić. Co ja mówię, w ogóle cię nie znam. — Harry zawahał się na sekundę i Draco wbrew siebie przymknął lekko powieki i naprężył się w oczekiwaniu na dokończenie myśli. — Ale myślę, że nie jest w porządku, Draco.

Draco.

Nazwał go Draco, nie Malfoy.

Draco.

•-•

Gwiazdy//Drarry Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz