Fotografia

358 38 11
                                    

Ucieczka ze szpitala i włóczenie się po mieście z Clintem przebranym za cukierkową pastereczkę nie wydawało się takim złym pomysłem cztery dni temu. Teraz, gdy ledwo mógł ruszyć ręką, zdał sobie sprawę, że bieg przez pół miasta, po obudzeniu się z trzymiesięcznego snu nie byłby laureatem do nagrody top dziesięciu najlepszych pomysłów świata. I chociaż wiedział, że było to uzasadnione i gdyby musiał, powtórzyłby to, teraz złapał by taksówkę. Czuł jakby żadna z jego kość nie była na swoim miejscu, kość udowa chyba utknęła mu w gardle bo nie mógł nawet przełknąć śliny, nie mówiąc już o kręceniu głową.

Gdy wracał z rehabilitacji i kładł się na łóżku szpitalnym, czuł się tak jak każdy leń, gdy po godzinach niesamowitej udręki, czterdziestu pięciu minutach wychowania fizycznego, mógł położyć się w miękkiej pościeli. Najbardziej chyba bolały go nogi, głównie w kolanach, i kręgosłup, najbardziej w odcinku lędźwiowym. Co jakiś czas łapały go skurcze mięśni i oczy też go trochę piekły. 

-Jak się czujesz?- spytał lekarz, wchodząc do pokoju, w którym leżał Steve. Tego poranka był wyjątkowo sam. Rodzice musieli wrócić do pracy, więc od ósmej wieczorem do trzeciej po południu był sam, odwiedzany czasem przez lekarza, pielęgniarkę lub przyjaciół, którzy zerwali się z jednego lub dwóch wykładów.

-Nie najgorzej- wychrypiał krótko, nie będąc w stanie powiedzieć więcej.

-Za niedługi czas powinieneś poczuć się lepiej. Tymczasem odpoczywaj. Musisz się zregenerować.

Lekarz wyszedł, zostawiając Steve'a znowu samego. Nie żeby mu to przeszkadzało. Z tych kilku dni, od kiedy się obudził, zdążył zauważyć, że jego lekarz prowadzący miał dość specyficzne poczucie humoru i osobowość. Taki trochę jak dawno niewidziany kolega, którego bardzo nie lubiło się za czasów podstawówki.

Z korytarza dobiegł krzyk jakiejś kobiety. Steve wzdrygnał się przerażony. Co jak co ale kobieta miała donośny i wysoki głos. Niedługo potem hałas umilkł, zastąpiony odgłosem chrapania pacjenta z sąsiedniego pokoju.

Steve odwrócił głowę i spojrzał na białą szafkę, stojącą obok łóżka. Na jej blacie leżał jego telefon, który, jako jedyny, z wypadku wyszedł cało. Kiedy się obudził i udało mu się wreszcie przypomnieć hasło, znalazł na urządzeniu mnóstwo nieodebranych połączeń i wiadomości, kilka od Tony'ego, wiele od jego matki, pare od przyjaciół i całą masę od grupy totalnie randomowych osób.

Na urządzeniu było mnóstwo zdjęć, które przeważnie robił z Natashą, która w pewnym momencie życia miała manię na punkcie fotografii. Robiła je telefonami całej drużyny. I to właśnie dzięki tym zdjęciom zdołał przypomnieć sobie większość życia. Oczywiście zostały jeszcze dziury, luki i czarne pustki w pamięci, o których lekarz mówił, że już nie wrócą. Nie był z tego powodu przejęty. Od zawsze chciał zapomnieć o imprezie urodzinowej dyrektora jego starego gimnazjum, która odbyła się w dniu zakończenia roku szkolnego. Wtedy odchodził z tej szkoły i naprawdę się cieszył, że już nigdy nie będzie musiał temu człowiekowi patrzeć w oczy. Teraz o tym nie pamiętał ale nie był to żaden powód do narzekania.

Z trudem podniósł rękę, by poprawić, zapadającą się pod ciężarem jego głowy, białą poduszkę. Złożył ją na pół i ubił kilkoma klepnięciami by utrzymała swój kształt. Właśnie dlatego wolał twarde poduszki. Miękkie to tak jakby w ogóle ich nie było.

Dopiero gdy usłyszał pisk buta, zdał sobie sprawę, że nie był sam w pomieszczeniu. W progu do małego pokoiku znajdował się Tony, który stojąc w przejściu robił przeciąg, od którego po ciele Steve'a przeszedł dreszcz.

-Hej, Steve. Jak się czujesz?- spytał Stark, ledwo wchodząc do pomieszczenia. Usiadł na plastikowym krzesełku obok łóżka chłopaka i odgarniając z jego czoła grzywkę, złożył na nim szybki pocałunek.

Steve zaśmiał się głośno, rozczulony delikatnością drugiego. Tony od prawie zawsze stronił od nadmiernych czułości, które były mu w niczym nie potrzebne. Na przykład zawsze uciekał, gdy przyjeżdżała siostra jego mamy, która była wręcz uosobieniem stereotypowej ciotki. Na własnych urodzinach uciekał od przytulasów, które fundowała mu mama, a nawet na powitanie dawno nie widzianych przyjaciół tylko podawał rękę.

-Teraz o wiele lepiej ale nie powinieneś być na uczelni?

Podniósł się, opierając na łokciach.

-Ostatnio i tak już mam zaległości, więc ten jeden dzień nic mi nie zrobi.

-Nie możesz tyle opuszczać.

-Owszem, mogę

-Czemu masz takie podkrążone oczy?- zmienił temat na taki, w którym ma prawo jakkolwiek wygrać.

-Nie wyspałem się ostatniej nocy. Miałem za sobą niezłego stresa w domu Killiana i nie mogłem zasnąć.

-Chwila, poszedłeś do Killiana?

-Ups, wymsknęło mi się.- położył rękę na karku i odwrócił wzrok.

-Odpowiadaj. Po co tam poszedłeś?

-Nie denerwuj się

-Tony.

-Dobra. Poszedłem po dokumenty, którymi mnie szantażował. Ale nie musisz się przejmować. Avengers poszli ze mną, a raczej... włamali się tam ze mną.

-Żartujesz sobie?!

-Steve, ten psychol chciał cię zabić! Musiałem odzyskać te dokumenty, by po złożeniu tej sprawy do sądu, mój ojciec też nie poszedł siedzieć.

-Wiesz jak się naraziłeś?!- krzyknął, siadając. Teraz nawet ta wyimaginowana kość w gardle nie przeszkadzała mu w poruszaniu się.

-Wiem, ale co miałem zrobić. Nie wiadomo do czego on się jeszcze posunie. Nie mogę ryzykować, że spróbuje znów ci coś zrobić. A teraz jesteś bardziej niż bezbronny.

-Tony, po prostu się o ciebie boję. To co się stało na dachu... nie bez powodu tam poszedłeś. Widzę jak Killian na ciebie działa, a ja nie chcę byś się załamał.

-Właśnie dlatego muszę wziąść sprawy w swoje ręce. Nie martw się o mnie. Musisz teraz odpoczywać.

-Jak mam się nie martwić?

-Zaufaj mi- odpowiedział, poprawiając mu poduszkę. Pomógł mu położyć się z powrotem na łóżko i ucałował go w lewą powiekę, wywołując śmiech u Steve'a.

-Musze iść. Mam jeszcze w planach odwiedzić komendę.

-Uważaj na siebie.

Steve niezbyt cieszył się z faktu, że Tony musi sam sobie poradzić ze sprawą Killiana. Wolał być w tej chwili z nim, niż patrzeć jak wychodzi z pokoju szpitalnego z nikłym, sztucznym uśmiechem. Dlatego po prostu zamknął oczy i postarał się zasnąć, by sen przyspieszył choć trochę czas.

~$$$~
Z okazji dnia dziecka spiełam dupę i wreszcie napisałam rozdział. Wiem co się będzie działo w następnych rozdziałach, a w dodatku ta książka jest jedyną, którą mam nieskończoną więc rozdział powinien mi szybko pójść.
Tsa, ile razy ja to już mówiłam?

Padał wtedy deszcz / StonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz