Alec w biegu chwycił jeszcze za kubek z kawą, postawił go na przygotowanym wcześniej pudle pełnym raportów i tak zapakowany, wybiegł z loftu. Ta noc była jedną z najgorszych nocy w jego życiu.
Dotychczas był niemal przekonany, że czarownicy nie chorują. Tymczasem, jak się okazało, jest to jedynie paskudne kłamstwo krążące po Podziemiu. A on przekonał się o tym na własnej skórze.
Nie wiedział skąd Raffie przytargał wirusa, ale wiedział, że od niego się zaczęło. Najpierw pojawiła się wyjątkowo wczesna senność u chłopca, którą omyłkowo wziął za łaskę Razjela. Dzięki niej mógł położyć spać synów już o godzinie osiemnastej, bo skoro starszy brat idzie spać, to Max postanowił, że też pójdzie! Dopiero dwie godziny później, kiedy po skończeniu zaległych raportów ułożył głowę na poduszce, by wreszcie odespać nadgodziny, zaczęło się.
Wołanie starszego syna niemal zwaliło go z łóżka. Pierwszym odruchem, po latach rodzicielstwa, było sięgnięcie ręką na drugą połowę łóżka w celu pobudzenia Magnusa. Dopiero wymacanie pustego miejsca przypomniało mu, że przecież czarownik udał się na kilka dni do Labiryntu, wezwany przez Radę. Alecowi nie pozostało nic innego jak samemu udać się do pokoju dziecięcego. Kiedy dotarł na miejsce, zastał Prezesa Miau już czuwającego przy chłopcu.
- Wszystko w porządku? - spytał Alec, ziewając sennie.
- Brzuch mnie boli…
Trzy słowa zwiastujące apocalipsę.
Tej nocy po raz pierwszy od wielu lat pomyślał, że młodsze rodzeństwo jednak bywa przydatne. Zadzwonił do Izzy na krótko po północy, kiedy to już ilość zarzyganych ubrań była zbyt przytłaczająca. Isabelle wpadła do loftu jak burza. Od progu zmierzyła wzrokiem zmęczoną twarz brata i wzdrygnęła się, czując nieprzyjemny zapach.
- Nic nie mów - zagroził mężczyzna.
W rękach trzymał małego Łowcę, który sennie opierał głowę o jego ramię. Izzy przeszła do salonu, gdzie znajdował się kojec z młodszym chłopcem. Max chlipał żałośnie, wpychając sobie piąstki do buzi. Dziewczyna odruchowo podeszła do niego, by wziąć bratanka na ręce, kiedy nagle spod kojca wyskoczył rozjuszony kot. Prezes Miau skoczył na spódnicę Łowczyni, sycząc głośno.
- Prezes! Zostaw! - krzyknął Alec i pacnął zwierzę po karku.
Kot puścił natychmiast dziewczynę i czmychnął z powrotem pod łóżeczko Maksa.
- Przepraszam cię za niego - powiedział Alec, podchodząc do kojca. Wyciągnął z niego Maksa, wciąż drugą ręką trzymając Raffi'ego. - Robi się strasznie drażliwi, kiedy chłopcy chorują i nie pozwala nikomu do nich podejść. - wyjaśnił i podał czarownika siostrze.
Izzy złapała Maksa, jednocześnie kątem oka zerkając na Prezesa, który nie spuszczał z niej wzroku. Błyszczące ślepia przyglądały jej się groźnie, pilnując czy aby na pewno jest odpowiednią osobą do noszenia jego kociątka.
Ostatecznie, zarówno Alec jak i Prezes, zasnęli o czwartej nad ranem, kiedy to płacz dzieci jako tako ustał. Kwadrans przed szóstą Łowca zerwał się ze swojego łóżka i zostawiwszy dzieci pod opieką młodszej siostry, pognał do Instytutu.
Prezes Miau z kolei uznał ten dzień za dobrze zapowiadający się dzień. Przeciągnął się leniwie na swoim posłaniu i ponownie zasnął mocnym snem.
Kilka godzin później obudziło go mocne, rażące światło.
Alec nie był pewien czy bardziej zdziwiony był on, czy otaczający go Nocni Łowcy, kiedy Miau wyskoczył z jego pudła na dokumenty.
CZYTASZ
Prezes Miau
ФанфикW lofcie na Brooklynie pojawili się nowi, mali lokatorzy. W mieszkaniu najsłynniejszego czarownika w Nowym Jorku wprowadzono zasadę ciszy, szafki z alkoholem zyskały zamki, a fiołki z eliksirami odpowiednio zabezpieczono. Wszystko to, jak się zdawał...