- Ale nie głodujesz tam? Pani Henderson nie zamyka lodówki na klucz?- pyta mama po raz 10. podczas rozmowy. Nakręcam żółty kabelek telefonu na palec, spoglądając na srebrną lodówkę obok.
- Zamyka tylko w soboty. Jak twierdzi : "w soboty i tak nie ma czasu na jedzenie, jest tyyle roboty"- mówię, po czym przygryzam dolną wargę, żeby się nie roześmiać. Dosłownie słyszę jak przewraca oczami po drugiej stronie słuchawki.
- Anastazja to nie jest śmieszne, codziennie odkąd wyjechałaś zadaję sobie to pytanie przy obiedzie. W sumie to babcia zawsze zaczyna. Znasz ją. "Biedna Anastasia... jak ona sobie tam radzi..."- próbuje naśladować głos najstarszej. - Tata już nic nie mówi, boi się tylko czy Ci pieniędzy na wszystko starczy.
- Ranyy ledwo tydzień minął, spokojnie, żyje i przeżyje, to nie jest Mars. Są tutaj sklepy spożywcze. Jeden nawet całkiem blisko -wzdycham opierając się o szarą ścianę. - Oskar też jest za granicą i jakoś daje sobie radę - zaznaczam.
- Mamo, tu jest świetnie. Mam wszystko czego potrzebuję, naprawdę. Już Ci wszystko opowiadałam. - Obracam się tyłem do lodówki, nadeptując przy tym na coś małego, ze zdziwieniem stwierdzam, że to niebieski magnes w kształcie gwiazdki. Obok leżą dwa identyczne. Zawsze 3 wisiały na lodówce pani Hederson. Teraz leżą na ziemi.
- Wiem wiem... - odpowiada mama, wypuszczając powietrze do słuchawki. - Ale to jednak Ameryka a nie Niemcy. Z Twoim bratem dzielą nas 8 godzin jazdy samochodem, a z Tobą dzieli nas ocean.
Teraz to ja przerwcam oczami, schylając się po niebieską gwiazdkę.
- Ameryka czy nie, jestem dorosła, robię co chcę - mówię próbując przykleić magnes do lodówki. Bez rezultatu. Dziwne.
- Anastazja... - karci mnie tonem głosu mama.
Zdezorientowana poddaję się i kładę magnesy na lodówkę.
- Mamo jest w porządku, jeśli będzie coś się działo wrócę do Polski. Nie martw się - uspokajam ją. - Wiesz, pani Henderson chyba wróciła od sąsiadki - szepcze, słysząc trzaśnięcie drzwi. - Będę kończyć. Pozdrów wszystkich! Kocham Cię, pa!
- Tez Cię kocham, uważaj tam na siebie! - krzyczy mama, a ja już odkładam słuchawkę.
Pani Henderson wchodzi do kuchni, trzymając w dłoni swoją małą zieloną torebkę.
- Znów się pytała czy masz co jeść? - zagaduje, a ja od razu się uśmiecham na znak, że ma rację. - Jeśli będzie się tak martwić to szybko osiwieje - kręci głową, cicho chichocząc.
- Nie tylko ona, ale cała moja rodzinka - zauważam śmiejąc się. Pani Henderson siada przy stole wyjmując z pod niego gazetę.
- Gdy ja pierwszy raz tu przyjechałam z mężem, moi rodzice nie odzywali się do mnie chyba przez rok. Byłam niewiele wtedy starsza od Ciebie- mówi kobieta i wpatruje sie tęsknym wzrokiem na biały ścienny zegar. - Po roku dostałam od nich list, w którym tłumaczyli, że to wszystko ze złości pomieszanej z tęsknotą - uśmiecha się do siebie na to wspomnienie. Również się uśmiecham.
- Musisz im wybaczyć te zachowanie, to po prostu miłość - stwierdza po czym rozkłada gazetę. Gazeta!
- O nie... - jęcze, a Pani Henderson przygląda mi się uważnie. - Mama znowu mnie zagadała. Jestem spóźniona! - spoglądam na biały zegar, na którym dochodziła 9.00, po czym biegnę na górę po torebkę. Wrzucam do niej mój notes, długopis, perfum oraz chusteczki i zbiegam ze schodów.
- Weź coś na lunch dziecko! Chociaż jabłko! - woła kobieta i rzuca jedno w moją stronę.
- Dziękuję! - łapie je w biegu i wypadam na zewnątrz.
- Miłego dnia! - krzyczę jeszcze w stronę domykających się drzwi wyjściowych, ale już nie słyszę odpowiedzi.
Biegiem ruszam w stronę redakcji, mam tylko 10 min!