Rozdział 17

965 106 34
                                    

Na dachu spędziłem jeszcze kilkanaście kolejnych minut, cicho jęcząc z bólu i w duchu żałując, że nie mam do kogo zadzwonić. Większość osób odrzucałem, nie tylko ze względu na ryzyko wiążące się z moją pracą czy historią. O nie, nie, nie.. ja po prostu bałem się nawiązywać nowych znajomości. Ale teraz czuję, że choć w minimalnym stopniu to się zaczyna to się zmieniać. Kwestia samotnego życia oczywiście, a nie hobby.

W końcu, chyba po kolejnych dziesięciu minutach postanowiłem jakoś koślawo dźwignąć się do góry. Powoli podparłem się dłońmi, które błyskawicznie skryły się pod warstwą wody wciąż przybywającej przez szalejącą burzę i z trudem zacząłem odpychać od ziemi. Czułem, jak moje plecy przeszywa cholernie mocy ból, ale zacisnąłem mocno zęby i jakimś cudem podniosłem się do klęczek. Wytężyłem umysł, próbując sobie przypomnieć, co mogło mi się stać w tym wieżowcu, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Zupełnie, jakby od czasu tego wspomnienia oraz ataku gniewu, do wyjścia z budynku moje ciało się wyłączyło.

-Ja pierdole.. -mruknąłem, przymykając oczy i biorąc coraz to głębsze wdechy.

Nie zważając na ucisk w klatce piersiowej oraz niemiłosierne łupanie w kręgach powoli podniosłem się do góry i wolnym, wręcz ślimaczym tempem ruszyłem w stronę krawędzi. Mój teoretycznie wodoodporny kostium zaczął przepuszczać mokrą ciecz, a umysł z każdą sekundą odbierał coraz mniej bodźców. Coś było nie tak.

Cholernie nie tak.

Ostatkiem sił postawiłem ostatni krok, tym samym przeskakując, a raczej przelatując przez krawędź budynku. Mrok związany z nadal trwającą burzą niemal od razu objął mnie w swoje czułe ramiona, a ciało zaczęło działać wręcz automatycznie, kierując się do tego jednego miejsca, w którym podświadomie chciałem się znaleźć. Ręce z bólem wyciągały się do góry, a dłoń układała w tak charakterystyczny dla mnie gest, powodując wystrzelenie kolejnych sieci z sieciowodów. Jedyne, co rejestrowałem, to gwałtowne, niebywale bolesne poderwania do góry oraz cudowne, wręcz kojące opadanie w dół. Nie wiedzieć kiedy bujnąłem się tak wysoko, że wpadłem przez chyba otwarte okno do czyjegoś salonu. Przeturlałem się kawałek, po czym z impetem uderzyłem w ścianę, przez co z moich ust wydobył się cichy, ale przepełniony niesamowitym bólem jęk. Nie chciałem wstawać, ba, nawet nie miałem takiego zamiaru. Było mi tu wygodnie, miło, ciepło i sucho. Nie przejmując się niczym, powolnym ruchem ściągnąłem maskę i głęboko oddychając z ulgą, zamknąłem oczy.

Jednak nawet na sekundę nie dane mi było odpocząć. Pajęczy zmysł dał znać o tym, że ktoś się do mnie zbliża, ale nie miałem siły, by w jakikolwiek sposób zareagować na to. Jedyne co czułem, to to, że w tym miejscu jestem bezpieczny.

-Pe.. szysz.. ie.. -docierało do moich uszu, ale mózg nie był w stanie tego przyswoić i prawidłowo poskładać.

Tym bardziej, że czułem, jak pode mną zaczyna się robić coraz bardziej mokro. Obym tylko się nie posikał.

-Aj mi spok.. -muczałem półprzytomny, machając delikatnie ręką. -.. kuj.

Jednak osoba obok mnie nie poddawała się. Mówiła coś, co dla mnie było nieskładne. Mówiła, ale gdy zauważyła, że przestałem się całkowicie ruszać, to postanowiła zrobić coś strasznego. Nie minęła sekunda, a poczułem, jak moje ciało odrywa się od ziemi. Momentalnie przerażony otworzyłem oczy.

-Wstawaj żołnierzu! -krzyczał mi ktoś nad uchem, ale ja już nie mogłem.

Mięśnie paliły mnie żywcem, kości błagały o chwilę na regenerację, a skóra o bycie zszytą. Jednak nic z tych rzeczy nie stanie się w najbliższej godzinie.

-Brać go na kolejne eksperymenty. -rzucił ktoś luźno, a moje ciało niemal od razu oderwało się od ziemi.

Od kałuży krwi, w której leżałem.

Nie znasz mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz