Epilog

1.3K 88 39
                                    

   Wciągam w nozdrza powietrze pachnące kwitnącym bzem i dłonią wygładzam dolną krawędź w wełnianym swetrze, który zrobiła dla mnie starsza pani Różańska. Robię kilka niezgrabnych kroków w kierunku peronu, na którym właśnie zatrzymuje się pociąg.

   Dopiero dwa tygodnie wcześniej zacząłem poruszać się bez kuli. Nie mogę powiedzieć, że obyło się to bez problemu, bo wymagało wielomiesięcznej rehabilitacji, wyrzeczeń i zaciskania zębów. Nikt, nawet ja sam, nie wie, ile razy płakałem z bólu, próbując, ale w końcu się udało. Nie umiem chodzić normalnie; utykam, oszczędzając urażoną nogę, i utykał będę do końca życia, ale przynajmniej mam wolne ręce.

   Ewa wpada w nie od razu, gdy wychodzi z pociągu. Przytulam ją mocno, czując jej brodę, wybijającą się boleśnie w obojczyk, ale to nie jest teraz ważne. Nie widziałem jej ledwie pięć dni, a stęskniłem się, jakby minęły całe lata.

   — Gotowy na matury? — pyta z uśmiechem, odsuwając się nieznacznie, by spojrzeć mi w twarz. Z namysłem kiwam głową. 

   Tak, czuję się gotowy. Nic dziwnego, skoro trzeci raz powtarzam ostatnią klasę liceum. Rok temu, po tym wszystkim, co się wydarzyło, po zabójstwie Kaśki i tym, co stało się w magazynie, nie byłem gotowy na to, by wrócić do szkoły. Depresja znów wepchnęła mnie do głębokiego dołu i dużo czasu zajęło, nim odbiłem się od dna. Wspierająca, wiecznie uśmiechnięta Ewa niewątpliwie mi w tym pomogła, ale sama miłość to nie wszystko. Gdyby nie terapia u doktora Banasia i odpowiednio dobrane leki, wciąż byłbym wrakiem człowieka. Dzięki leczeniu, którego kiedyś niepotrzebnie wstydziłem się podjąć, stałem się znów sobą.

   To doktor Banaś uświadomił mi, dlaczego wszedłem wtedy do tego przeklętego magazynu, dlaczego pchałem się w paszczę lwa. Według jego teorii, był to mój sposób na popełnienie samobójstwa. Odważna teza zakładała, że nie miałem dość odwagi, by samemu odebrać sobie życie, i gdy pojawiła się w mojej podświadomości ewentualność, że ktoś może zrobić to za mnie, od razu za nią podążyłem. Może i miał rację; było to jedyne sensowne wyjaśnienie mojego idiotycznego postępowania sprzed kilkunastu miesięcy.

   Również doktor Banaś pomógł mi wyciszyć wyrzuty sumienia, gdy okazało się, że zabiłem tamtego chłopaka, Nemo. Niby na to zasłużył, ale wciąż nie mogłem wyrzucić z głowy myśli o jego dziecku, które będzie wychowywać się bez ojca. Często śniłem o tym, jak wbijam zaostrzony kawałek szkła na oślep w jego ciało i niefortunnie — a może właśnie szczęśliwie — trafiam w szyję, czując jednocześnie falę gorącej krwi, chlustającej na mnie z przeciętej tętnicy oraz obezwładniający ból w klatce piersiowej. 

   „To nie ty go zabiłeś“ — powiedział mój psychiatra w trakcie jednej z sesji. „Sam się zabił, kiedy wmieszał się w przestępczość zorganizowaną i zaczął brać pieniądze za mordowanie innych ludzi“. Mniej-więcej to samo orzekł sąd, kiedy uniewinniał mnie od zarzutu przekroczenia granic obrony koniecznej.

   — Co o tym myślisz? Misza! — Głos Ewy przywołuje mnie do rzeczywistości i potrząsam głową.

   — O czym? — pytam, zdezorientowany.

   — Czy ty mnie w ogóle słuchasz? — Udaje irytację, ale wciąż się uśmiecha, ciągnąc mnie za rękę w kierunku samochodu, który kupiłem sobie miesiąc temu. — Mówię, że jak już będzie po maturach, to pojedziesz ze mną do Wrocławia na tydzień i pomożesz mi się uczyć do sesji. Zostaniemy na weekend i pójdziemy do jakiegoś klubu studenckiego, żebyś zaczął się przyzwyczajać. — Puszcza mi oczko.

   Milczę, wsiadając za kierownicę. Zapinam pasy i drapię się odruchowo po bliźnie na piersi. Choć rana nie była głęboka i szybko się zagoiła, wciąż potrafi dać mi popalić nieznośnym swędzeniem.

   — Jeżeli brakuje ci imprezowania, nie musisz przyjeżdżać w piątek. Jakoś wytrzymam, jeśli nie będzie cię na weekend od czasu do czasu — mówię w końcu. Kierujemy się do domu Różańskich.

   — Nie chcę imprezować bez ciebie. — Ewa wygląda na zniecierpliwioną. — Chcę, żebyś poznał moich znajomych z uczelni. Nie mogę się pochwalić, jakiego mam przystojnego i mądrego chłopaka?

   — Na pewno twoi znajomi będą pod wrażeniem, że nie umiem normalnie chodzić i trzy razy powtarzałem klasę — ironizuję. Na krótką chwilę przejmuje nade mną władzę ten dawny, głupi ja. Solidne uderzenie w ramię okazuje się skutecznym lekarstwem. — Auć, prowadzę! — wykrzykuję.

   — A więc postanowione, po ostatniej ustnej maturze razem jedziemy do Wrocławia — stawia na swoim. — A co u Pavla? — zmienia temat.

   — Nauczył się sam przesiadać na łóżko i z łóżka na wózek — odpowiadam z dumą, że mój brat czyni coraz większe postępy. — Potrzebuje tylko deski i kogoś, kto przytrzyma mu wózek.

   Ewa tryska radością i klaszcze w dłonie. Jestem jej wdzięczny, bo przez cały ten czas interesowała się moją rodziną tak samo jak swoją. Była z nami w trudnych i w radosnych chwilach, woziła moich rodziców do szpitala, gdy Pavlo wylądował tam z zapaleniem płuc i cieszyła się, gdy zaczął samodzielnie jeść, pisać na komputerze bezwładną dłonią i jeździć wózkiem aktywnym zamiast elektrycznego.

   Kiedy wchodzimy do jej pokoju, rozglądam się z uśmiechem. Niezmiennie panuje tu bałagan, na biurku piętrzy się sterta książek, a krzesło przy nim oblężają ubrania oczekujące na prasowanie. Ewa, pomimo tego, co przeze mnie przeszła i pomimo wyprowadzki z domu na studia, wciąż pozostaje tą samą roztrzepaną bałaganiarą z zaraźliwym uśmiechem i potarganymi rudymi włosami. Może jest trochę mniej ufna, na pewno mądrzejsza życiowo, ale to wciąż ona. Tak bardzo bałem się, że gdy wyjedzie na studia i pozna innych ludzi, zmieni się tak bardzo, że przestanę ją poznawać i zgubimy gdzieś wspólny język.

   Na szczęście nic takiego się nie stało.

   Ewa popycha mnie na łóżko tak, że przyjmuję pozycję półsiedzącą. Siada na mnie okrakiem i robi mi się gorąco, kiedy patrzy mi w oczy, a w jej źrenicach dostrzegam znajomy błysk.

   — Mamy jeszcze godzinę do powrotu Roberta — oznajmia znacząco.

   — Tak się za tobą stęskniłem, że uwiniemy się w pół — odpowiadam zachrypniętym głosem i już wiem, że wszystko będzie dobrze.

Mikołów, 27 marca 2019 - 5 maja 2020

Wprost nie do uwierzenia, że to już koniec! Będę tęsknić za bohaterami, z którymi byłam prawie rok, ale nic to, czekają kolejni.
Nie ukrywam, że liczę na kilka słów z opinią na temat Szronu, błędów i tego, co udało Wam się z mojej pisaniny wynieść, szczególnie od osób, które dotąd milczały. Korzystając z okazji, bardzo dziękuję wszystkim komentującym. Jesteście najlepszą motywacją, jaką można sobie wyobrazić!

Szron we włosach ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz