Kiedy uczniowie w bursie zaczynali szykować się do snu, Neil ściszonym głosem prowadził na korytarzu rozmowę z Knoxem i Charliem. Co kilka chwil przebiegali koło nich chłopcy w piżamach, ściskający pod jedną pachą poduszki, a pod drugą książki. Neil zarzucił sobie ręcznik na ramię, poklepał Knoxa i odszedł do pokoju. Kiedy wszedł do środka i zamknął drzwi, zauważył na biurku coś, czego tam wcześniej nie było. Powiesił ręcznik na wieszaku.
Przez moment wahał się, po czym podszedł do biurka i wziął do ręki stary, mocno pożółkły tomik antologii poezji. Otworzył go. W środku, na wewnętrznej stronie okładki, dużymi literami napisane było nazwisko: „J. KEATING". Neil przeczytał głośno słowa skreślone pod nazwiskiem: „Umarli poeci". Rozciągnął się wygodnie na łóżku i z zaciekawieniem zaczął przerzucać cienkie kartki. Gdzieś po godzinie jak przez mgłę dotarło do niego, że krzątanina na korytarzu już ucichła, zamykały się ostatnie drzwi, gasły światła. „Idzie Hager, ten facet chyba nigdy nie śpi", pomyślał, wsłuchując się w człapanie ciężkich kroków na korytarzu. Nagle wydało mu się, że Hager zatrzymał się dokładnie przed jego pokojem.
- Cicho coś - Hager pokręcił głową, stojąc pod drzwiami. - Podejrzanie cicho.
Kilka godzin później, gdy bursa pogrążona była w głębokiej ciszy, chłopcy spotkali się pod starym klonem na dziedzińcu szkoły. Ubrani w zimowe płaszcze, czapki z nausznikami, szaliki i rękawiczki, wyposażeni w dwie latarki i kilka kanapek, byli gotowi do drogi.Zza krzewów rozległo się nagle warczenie psa. Chłopcy znieruchomieli. „Wrrr!"... szkolny dog, węsząc z nosem przy ziemi, wybiegł z zarośli i podszedł do nich powoli.
- Dobry piesek... - powiedział niepewnie Pitts, podtykając psu pod nos garść ciasteczek. Drugą garść położył obok na ziemi.
- Chłopaki, spływamy - syknął cicho, gdy dog z mlaśnięciem zabrał się do jedzenia.
- Masz łeb nie od parady, Pittsiuniu - pochwalił go Neil.
Szybko przebiegli przez dziedziniec i dopadli do bramy.
- Zimno - zadrżał Todd, gdy wyszli poza teren szkoły. Na otwartej przestrzeni hulał jesienny wiatr.
Weszli w ciemny, sosnowy, budzący lęk las. Pierwszy szedł Charlie, za nim, ciężkimi krokami, dygocąc z zimna, posuwali się pozostali chłopcy.
- To już niedaleko - powiedział Knox, gdy dotarli nad brzeg wartkiego strumyka. Nie opodal szumiał mały wodospad. Zaczęli rozglądać się za wejściem do groty.
- Powinno znajdować się w tych okolicach, wśród gęstych krzewów i splątanych korzeni potężnych drzew.
- Jjjee!! - wrzasnął nagle Charlie, wyskakując z jakiejś nory. - Jestem już chyba umarłym poetą!
Znalazł grotę.
- Heej! - zawył Meeks. - Właź do środka, Dalton - dodał trzeźwo, gdy opuściła go pierwsza fala emocji.
- To na pewno tu, chłopaki - Charlie uśmiechnął się. - Jesteśmy w domu.
Stłoczyli się przy wejściu. Pierwszych kilka minut wewnątrz jaskini spędzili na zbieraniu porozrzucanych patyków, gałęzi i liści, z których zamierzali rozpalić ognisko. W chwilę później strzeliły w górę jasne płomienie. Zimną, skalną czeluść zaczęło wypełniać przytulne ciepło. Stanęli kręgiem wokół ogniska. Nikt nie ważył się odezwać słowem, zupełnie jakby było to miejsce święte.- Niniejszym wznawiam posiedzenia weltońskiego oddziału „Stowarzyszenia umarłych poetów"! - powiedział uroczyście Neil. - W kolejnych spotkaniach będę uczestniczył ja oraz pozostali zgromadzeni tu w obecnej chwili nowicjusze Stowarzyszenia. Todd Anderson, który postanowił nie czytać wierszy, zostanie sekretarzem i będzie mierzył czas wystąpień.
