Rozdział 14

87 10 0
                                    

Księżyc w pełni, bezchmurne niebo usiane tysiącem gwiazd. Noc była czysta i zimna. Szli cierając się o gałęzie, z których zwieszały się cienkie sople. Pierwszy tego roku siarczysty mróz zmienił las w krainę połyskujących diamentów. Keating wciąż recytował:

- „Gdy w niebie Booth zjawił się, chór świętych rzekł: już jest!" 

- „Czy ciebie też obmyła Baranka krew?" - zapytał chór.

- „Za nim wlokła się armia trądem skażonych ciał, Dalej zbiry i dziewki, które, kto chciał, to miał./ Z zaułków i rynsztoków, gdzie występek się krył/ szły serca pełne męki, dusze rozbite w pył."

- „Czy ciebie też obmyła Baranka krew?" - powtórzył chór.

Podczas gdy „Stowarzyszenie" maszerowało przez nieruchomy las, w domu państwa Perrych panowała złowieszcza cisza. Pan Perry i jego żona leżeli już w łóżku. Zmęczeni, zgasili nocne lampki i ułożyli się do snu. Nie słyszeli, jak w pokoju obok cicho skrzypią otwierane drzwi. Neil wyszedł ze swojej sypialni. Na palcach doszedł do schodów.
  
Ten sam księżyc, który idącym przez las wskazywał drogę do Akademii Weltona, rozjaśniał bladą poświatą pracownię pana Perryego. Neil podszedł do biurka i otworzył górną szufladę. Sięgnął do niej głęboko i po chwili wyjął mały kluczyk, którym ostrożnie otworzył zamek w szufladzie poniżej. Usiadł wygodnie na obitym skórą krześle, podniósł z biurka wieniec Puka, który tam wcześniej zostawił, i powoli włożył go sobie na głowę.

Keating i reszta zatrzymali się przed zamarzniętym wodospadem. Patrzyli z zachwytem na niesamowitą jodową rzeźbę, która zdawała się przeczyć prawom grawitacji. Niebo było wprost niewiarygodnie czyste. Na śniegu kładła się niesamowita, widmowa poświata. Keating zaczął recytować dalszy ciąg poematu:
  
Przez tłumy, co klęczały u progu niebieskich bram
zbliżał się do żołnierzy łagodny Chrystus Pan.
Booth spojrzał, Jezus spojrzał, trwali tak kilka chwil
i wiarus z płaczem klęknął, bo w świętym miejscu był.

- „Czy ciebie też obmyła Baranka krew?" - odezwał się znowu chór. 

Pełnia księżyca i tajemnicze piękno zamarzniętego wodospadu sprawiły, w połączeniu
z magią poezji, że zaczęli nagle tańczyć na śniegu.

Knox i Chris odeszli cicho na bok, tuląc się do siebie. Najpierw nieśmiało, potem coraz namiętniej zaczęli się całować pod mroźnym księżycem.

Państwo Perry'owie szybko zapadli w sen. Ciszę domu zakłócił nagle jakiś dźwięk,
krótki trzask.

- Co to było? - Pan Perry usiadł półprzytomny na łóżku.

- Co takiego?

- Ten dźwięk. Nie słyszałaś?

- Jaki dźwięk?

Pan Perry wsunął nogi w pantofle i wyszedł na korytarz. Zauważył, że drzwi do sypialni Neila są otwarte, a jego łóżko puste. Zbiegł po schodach na dół. Pani Perry podążała za nim, usiłując w pośpiechu naciągnąć na siebie starą podomkę.

Pan Perry wszedł do pracowni i zapalił światło. Rozejrzał się dookoła. Wszystko wydawało się w porządku, ale gdy miał już wychodzić, dostrzegł nagle na dywanie połyskujący, czarny przedmiot. Jego własny rewolwer. Czując narastającą panikę, podszedł powoli do biurka i wtedy zobaczył bezwładną, białą dłoń. Stał, nie mogąc złapać tchu.

Za biurkiem w kałuży krwi leżał Neil.

Pan Perry wolniutko ukląkł przy nim i wybuchając nagle strasznym płaczem porwał go w ramiona. Neil nie żył. Matka wybiegła z pokoju, krzycząc rozpaczliwie.

Stowarzyszenie umarłych poetówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz