𝗢𝗢𝟳. where valdez, there are fires

346 32 24
                                    

W końcu nadszedł dzień, którego Leo jednocześnie oczekiwał i chciał odwlekać w nieskończoność. Mianowicie, pierwszy dzień tygodnia - poniedziałek, w którym miał oficjalnie rozpocząć naukę w Hogwarcie.

Na samym początku zaspał na zielarstwo, przez co pani Sprot (naprawdę, myślał, że tak się nazywała i dlatego właśnie stwierdzeniem "przepraszam pani Sprot" musiał zostać po lekcjach i poprzesadzać mando... mednor... mandragory! 

I oczywiście, musiało zakończyć się spektakularnym fiaskiem.

Pani Sprout (bo zdążyła go kilkanaście razy poprawić) oznajmiła, że musi na chwilę wyjść i żeby chwilę sam zajął się roślinami. Wziął pierwszą doniczkę i już miał wyrwać kolejna mandragorę, gdy coś ugryzło go w palec. Odwrócił się, ale nikogo nie zauważył, więc powrócił do przesadzania roślin. 

– Mam cię! – Valdez wykrzyknął, gdy po raz kolejny coś musnęło jego kark.

Naprawdę, spodziewał się wszystkiego, ale nie ogromnej, wyposażonej w zębiska krwiożerczej rośliny. Miała grubą, wysoką łodygę, a jej kwiat był koloru różowej gumy balonowej. Paszczę miała rozwartą, jakby właśnie szykowała się do pożarcia Leo.

– Yyyyy... grzeczna roślinka, tak, wujaszek Valdez nic ci nie zrobi – zaczął mówić tonem jednej ze swoich opiekunek w sierocińcu – panią Ballery. Zawsze właśnie takim głosem zachęcała dzieci do jedzenia warzyw. – Zła roślinka, siad! Siad, Pieszczoszka, siad!

Ale Pieszczoszka chyba nie lubiła, gdy się ją tak nazywało, bo omal nie odgryzła Leo głowy.

– Ja wiem, że jestem pociągający, ale że aż tak? – mruknął do siebie nurkując pod stolikiem.

Pieszczoszka zaczęła szukać tym swoim "pyszczkiem" Leona, a ten w sekundę obmyślił plan działania. Może nie będzie granatów dymnych, ale dobre i to.

Jego ręce automatycznie powędrowały do pasa na narzędzia... którego nie miał? Zwinnie uchylił się przed kolejnym ciosem jednego z liści rośliny, by po chwili zobaczyć, że jego pas tkwił między jej zębiskami.

No to świetnie się zapowiada.

Innego planu nie miał. Chyba, że...

– Ej, ty, Pieszczoszka! A co ty na to?! – krzyknął,  a następnie na jego dłoni zatańczyły płomienie. – Ognia, to ty się nie spodziewałaś!

Po czym spalił całą szklarnię numer cztery.


Dobra, ja wiem, że krótki i beznadziejny, ale wena gdzieś uciekła, a stwierdziłam, że skoro (wreszcie) mam chwilę czasu, żeby coś napisać, to jej nie zmarnuję. No i teraz postaram się dodawać rozdziały systematyczniej, niż robiłam to wcześniej...

MEDIA TO ZŁOTO

DON'T FORGET ABOUT YOUR OLD FRIEND. . . leo valdez (zawieszone?)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz