Rozdział 20, IV.

331 23 0
                                    

Patrzyłam prosto w oczy Liliany i długo zajęło mi zrozumienie, co się tak naprawdę dzieje. Rudowłosa nagle zniknęła, tak jak i osoby stojące za nią. Powtarzali tylko ,,Cykl został przerwany'' w kółko i kółko, jakby była to melodia, która utknęła im w głowie. W końcu postać stojąca na końcu spojrzała na mnie, uśmiechnęła się i świecąc swoimi czerwonymi oczyma zniknęła. Odwróciłam głowę i znikąd poczułam, jak spadam w nicość. Nie czułam żadnego strachu, choć powinnam. Spadłam na plecy, ale to w ogóle nie bolało. Podparłam się łokciami, by następnie móc wstać. Przed sobą zobaczyłam ptaka, był ogromny i płonął. Jedyne co przychodziło mi na myśl, to że był to Feniks w swojej prawdziwej formie. Wysunął swoje skrzydła, co czyniło go jeszcze większym. Wzbił się w powietrze, by polecieć w górę. Nie przestawał fruwać, póki nie zniknął. 

- Vivian, wstawaj, błagam cię.

- Zostałaś ostatnim wrodzeniem Feniksa. - powiedział ciepły, kobiecy głos.
- Nie da się tego jakoś naprawić? - zapytałam, choć nie wiedziałam nikogo. - To nie może być koniec przez głupie sreberko na mojej twarzy. 
- Odzyskaj pieczęć. 
- Odzyskam. 

Nagle otworzyłam oczy czując zdezorientowanie. Leżałam koło Bretta, który opadł z sił tuż przy klapie wyjścia. Uniosłam na niego wzrok i powoli docierało do mnie, co się wydarzyło. 
- Dlaczego mnie stamtąd wziąłeś? 
- Zostawiliby cię na pewną śmierć. - głęboko oddychał. - Ty byś mi tego nie zrobiła. 
Ach, no tak. Zapomniałam, że słyszał każde słowo. 
- Brett, Vivian! - krzyknęła Lorilee, siostra Bretta. 
- Znalazłaś kamienie. - uśmiechnął się słabo. - Liam.
Blondyn przykucnął przy mnie nie rozumiejąc co się stało, a przynajmniej co się stało ze mną. 
- Zabierzemy was stąd. 
- Jesteś głupi, że tu przyszedłeś. 
Dziewczyna chciała mi pomóc, ale ja odtrąciłam jej rękę. 
- Tak mi dziękujesz? 
- Nie. Mówię, że jesteś głupi, ale dzięki. 
- Vivian? - Liam spojrzał na Lorilee, a potem na mnie. - Czemu nie wstajesz? 
- Mam do pogadania z Gerardem. - wściekła wstałam o własnych siłach, ale chyba nigdy nie czułam się tak słaba. To właśnie więź z poprzednikami dawała mi tyle siły. Byli znacznie potężniejsi, dlatego nie czułam się jak mysz w norze. 
- Jedyne co możesz mu zrobić to nagadać, ale stoczyć walkę, no nie stoczysz. - kręcił głową na boki. - Vivian, musimy się stąd wydostać. - słuch podpowiedział mu, że Monroe i Gerard się zbliżali. 
Byłam bliska płaczu, czułam bezsilność. Brałam głębokie wdechy, jakby miało mi to pomóc. Niestety w ogóle nie pomagało. 
- Brett, Lorilee, idźcie przodem. - pokiwali głowami, więc odwróciłam się do Liama. - Idziesz?
- Nie. Zatrzymam ich.
Zamrugałam kilka razy, nie chcąc godzić się na jego decyzję. Nie miałam wyboru, bo już zaświecił oczami i wyszczerzył zęby. Wdrapywałam się po drabinkach ledwo się na nich trzymając. W końcu przedarłam się na ulicę, ale na niej opadłam z sił. Leżałam na zimnym betonie patrząc prosto w światła samochodu, które były coraz bliżej. Jeśli teraz zginę, Feniks nie narodzi się na nowo. Nikt mnie nie uratuje, trafię do piekła, gdzie moje miejsce. 
- Zdradziłam każdą stronę, po której byłam. - z oczu poleciały mi łzy, które zasłoniły mi widok. - Nie zasługuję na tyle dobra, ile mnie spotkało. Żegnaj, Liam. Bardzo cię kochałam.
Zamknęłam oczy i ostatnie co usłyszałam to pisk opon. Kierowca usiłował przedwcześnie zahamować.

Wojna światów | Liam Dunbar [KONTYNUACJA NA PROFILU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz