~1~ Gdzie podążasz, Sandrynie?

186 28 37
                                    

— Uważaj, za tobą! — krzyknęłam do przyjaciela, który niestety nie zdążył zareagować. Na ekranie pojawił się wielki napis GAME OVER. — Jak ty w ogóle grasz? Już trzeci raz z rzędu przegraliśmy z Mattem!

— Och, Elena. Wiesz dobrze, że ze mną nie da się wygrać — powiedział z przekąsem, na co ja ciężko westchnęłam i odłożyłam pada na stolik obok. — Co powiecie na jeszcze jedną rundkę?

Muszę przyznać, że po dwóch godzinach agresywnego przyciskania gałek kontrolera, zrobiłam się lekko zmęczona i głodna. Grać w gry nauczył mnie wielki mistrz Matthew, z którym nigdy nie da się wygrać. To taki typ osoby, który z natury jest zawsze ze wszystkich, we wszystko najlepszy.

Zobaczyłam, że mój telefon właśnie zaczął wibrować pod wpływem nastawionego wcześniej budzika. Ta irytująca melodyjka dzwoniła w moich uszach w każdy wtorek i piątek, by przypomnieć mi o wieczornym treningu. Ćwiczenia zazwyczaj nie były dla mnie przymusem, ponieważ po nich czułam się bardzo dobrze. Nigdy nie wylewałam potów, żeby schudnąć, bądź ulepszyć swoje ciało. Już od poprzednich wakacji, te dwa dni w tygodniu poświęcałam, by dobrze czuć się we własnym ciele i nabrać lepszej kondycji. I wierzcie mi lub nie, ale kiedy zaczęłam jeszcze pić dużo więcej wody, to czułam się jak młody Bóg! Plus, zniknęło mi większość tego paskudztwa z twarzy.

— Nie ma opcji, muszę dziś wrócić szybciej do domu — odparł Tymon zarzucając swoją torbę na ramię. — Poza tym nie chcę mi się znosić wrzasków El. Wiesz dobrze, że to przez lagi, prawda?

— Ależ oczywiście, a Matt jak zwykle ma haki. — Po tych słowach parsknęliśmy głośnym śmiechem i opuściliśmy śmierdzący pokój. — Czy ty w ogóle używasz dezodorantu Matt?

Co prawda pokój bruneta był utrzymany w ładzie. Oprawione w złote ramki obrazy, były pościerane z kurzu. Rzeczy na szarych półkach stały poukładane, a przy drogich sprzętach elektronicznych panował wielki zakaz spożywania czegokolwiek. Jedynym problemem było to, że mój przyjaciel był zbyt leniwy, by schodzić na dół z pokaźną stertą pomieszanych ze sobą części ubioru. Dopiero jak jego matka, po trzech tygodniach wyciągała te rzeczy ze specjalnej szufladki pod łóżkiem, pokój można było nazwać idealnie czystym. Niestety przykry zapach, pomimo pięknych perfum - które osobiście wybrałam – przedzierał się przez tę lekko ostrą i drogą otoczkę, tworząc mieszankę wybuchową! Na jego osiemnastkę, która co prawda jest dopiero za dziesięć miesięcy, planujemy z Tymkiem ogarnąć specjalny szyb, do którego będzie mógł wrzucać ciuchy, a one wlecą prosto do kosza na pranie. Całe szczęście, że łazienka znajduję się idealnie pod jego pokojem.

Wyszliśmy z domu Collinsów, jak zawsze w dobrej atmosferze. Naszą małą tradycją było odprowadzanie siebie nawzajem. Oczywiście mnie to nie tyczyło, bo kiedy spotykaliśmy się u mnie, nie chciało mi się już wychodzić. Tymon i ja byliśmy sąsiadami, których dzieliła tylko duża łąka. Matthew natomiast mieszkał ulice dalej.

Podczas drogi rozmawialiśmy o jakichś głupotach, głośno się przy tym śmiejąc. Nie ważne, czy akurat było gorące popołudnie, kolorowy zachód słońca, czy ciemna noc oświetlana jedynie blaskiem gwiazd. Uwielbialiśmy nasze powroty, które niestety zawsze mijały zbyt szybko. Wiele wspomnień, pięknych chwil, ale także płaczu spowodowanego wieloma życiowymi zawodami, budowało nasze mocne więzi od najmłodszych lat. Po kilku minutach, znaleźliśmy się pod moim białym domem z numerem dwadzieścia siedem. Pożegnałam się z tymi amebami, zamykając je w mocnym uścisku. Następnie mijając czarną skrzynkę na listy, wytarłam podeszwy swoich trampek o wycieraczkę i weszłam do środka. Mój żołądek domagał się pokarmu, więc od razu skierowałam się w stronę lodówki.

— Już jestem! — na moje słowa odpowiedziała mi tylko cisza, więc wyciągnęłam z pudełka ostatni kawałek pizzy, którą przez ostatni tydzień zamawialiśmy codziennie i udałam się do gabinetu mamy. Zapukałam i lekko uchyliłam drzwi. Moja rodzicielka jak zwykle siedziała w papierach, popijając czarną kawę bez cukru. W równym rządku na biurku stało mnóstwo probówek z dziwnymi substancjami, których nazw nawet nie potrafiłam wymówić. Molly i mama Tymoteusza od zawsze zajmowały się badaniem środowiska i tego typu rzeczami. Teoretycznie były biolożkami, ale na co komu takie skomplikowane nazwy? My nazywaliśmy je naukowcami. W młodości skończyły razem szkołę i wraz ze swoimi sympatiami wprowadziły się do tej małej wioski. Jak byłam mała zawsze ciekawiło mnie, dlaczego wybrały to zadupie zamiast wielkiego miasta, w którym się wychowały. Jednak z biegiem lat usłyszałam wielokrotnie naprawdę ciekawą historię, dzięki której wszystko zrozumiałam. Na wsi łatwiej było pracować z naturą, z dala od zgiełku, hałasu i bardzo zanieczyszczonego powietrza. Kobieta zdjęła okulary i spojrzała na mnie czule się uśmiechając. Widziałam na jej twarzy duże wory pod oczami i widoczne oznaki zmęczenia. Mama od zawsze dużo pracowała, jednak od ostatniego tygodnia, coś zmuszało ją do pracy non stop.

Return to homeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz