Niebo powoli stawało się jaśniejsze, kiedy William obudził Eleonorę i jej przyjaciółkę. Zielarka potrzebowała dłuższej chwili, żeby zorientować się, gdzie się znajduje i dlaczego musi wstać tak wcześnie. Nawet kiedy usiadła na trawie obok drugiej kobiety, musiała co chwilę przecierać oczy i powtarzać w myślach, że nie może już zasnąć, ale po tym czuła się jeszcze gorzej.
— Czy to naprawdę jest konieczne? — jęknęła i wtuliła się w ramię Eleny.
— Robi się jasno, więc wszystkie potwory idą spać, ale będziesz mi potrzebna.
— Chcesz wyrżnąć naszych towarzyszy i zabrać mnie gdzieś daleko? — Deborah wypowiedziała to pytanie z taką nadzieją, że wojowniczka nie mogła powstrzymać śmiechu.
— Jesteś mi potrzebna, bo ktoś musi rozpalić ogień, kiedy ja pójdę po śniadanie, ale twoja opcja także jest kusząca.
— Gdzie chcesz się udać po śniadanie? Czyżby za tymi drzewami była jakaś przyjemna karczma?
— Tam, gdzie idę nie jest bezpiecznie, a tym bardziej przyjemnie. — Wstała i otrzepała swoją sukienkę. — Wrócę za godzinę, a ty postaraj się nie pobudzić naszych szanownych marud.
Kiedy odeszła, Deborah oddaliła się od ich obozu, żeby nazbierać gałęzi na ognisko. Cały czas jednak widziała wóz, za bardzo obawiała się, że może oddalić się za daleko i zgubić drogę powrotną. Również świadomość, że musi pilnować obozu i w razie niebezpieczeństwa zaalarmować pozostałych, nie pozwalała jej na dłuższe spacery.
W myślach dziękowała bogom, że znajdowała się w lesie i nie musiała się za bardzo wysilać. Czuła się coraz bardziej rozbudzona, kiedy schylała się, żeby podnieść drewno, a kiedy wracała w stronę wozu, była już pełna energii.
Postanowiła, że miłą niespodzianką dla reszty będzie herbata, którą zamierzała zrobić w swoim kociołku. Jeżeli wyjdzie jej za dużo, można przelać ją do manierki i pić zimną.
Ale najpierw musiała zadbać o ogień, a to nie było aż tak proste.
~*~
Kiedy Deborah próbowała wzniecić ogień, Eleonora wędrowała w stronę wąwozu, gdzie zamierzała znaleźć śniadanie. Pora była wprost idealna na takie wędrówki, ponieważ nocne bestie szukały schronienia przed zabójczymi promieniami słońca, a światłolubne stworzenia, miały jeszcze przynajmniej godzinę, zanim otworzą oczy.
Z zadowoleniem wdychała chłodne powietrze i przytrzymywała je przez chwilę w płucach, zanim wypuściła je z głośnym świstem. Czerpała przyjemność z otaczającej ją ciszy oraz chłodnej rosy, która moczyła nogawki jej spodni.
Na chwilę odpłynęła myślami do wioski na drzewach, gdzie została jej rodzina. Rebeca zapewne już wstała i oddawała się porannym modlitwom, żeby zapewnić sobie oraz swoim najbliższym, łaskę bogów. Nie do końca było wiadomo, czy robi to z prawdziwej wiary, czy raczej z możliwości poznania najnowszych ploteczek, którymi dzieliły się kobiety, wracając do domów. Był to jedyny moment na złapanie oddechu, przed ciężkimi pracami w domu. Rebeca posiadała tylko jedno dziecko, któremu musiała poświęcać uwagę, a nie po siedmioro czy ośmioro, jak jej przyjaciółki, ale nie było to dla niej powodem do szczęścia. Podczas gotowania, z zazdrością wyglądała przez okno na bawiące się gromady maluchów i ich matki.
Carion śmiał się, że jego małżonka chciałaby sama zaludnić ziemie Północnych Lasów. Sam nie do końca chciał kolejnego potomka, zwłaszcza, że uznawał Elenę za swoją pełnoprawną córkę. Od kiedy znalazł ją w dzikich puszczach Lanvanii, uznał za swój obowiązek zapewnienie jej dobrobytu. Nie był bogaty, nie należał przecież do ulubieńców władców, ale z całych sił starał się, żeby zapewnić swojej rodzinie pełne talerze, suchy kąt i ciepłe odzienie.

CZYTASZ
Biały Kruk
FantasyMija dokładnie sto lat od kiedy Lanvania została oskarżona o kradzież świętego ptaka z Krainy Siedmiu Gwiazd. Sto lat wojen, strachu i cierpienia. Kiedy podczas bitwy ginie jeden z ukochanych synów królowej, ta zwraca się o pomoc do młodej wojownicz...