Nasze Dobre, Wspólne Życie

4.3K 237 83
                                    

Draco Malfoy żył dobrze. Lepiej niż kiedykolwiek śmiałby oczekiwać, biorąc pod uwagę, jakiego rabanu nawyczyniał podczas wojny.

Udało mu się znaleźć człowieka, który zgodził się wykształcić go na Łamacza Klątw, nie zważając na Mroczny Znak czerniący się na jego ramieniu. Kiedy był młodszy, nigdy nie myślał, że kiedykolwiek zechce pracować w obrębie zaklęć, ale kiedy szukał czegokolwiek do robienia w życiu, był naprawdę zdesperowany. Kiedy jeden z Łamaczy ogłosił wolny termin z propozycją stażu i nauki, Draco zgłosił się, nie miał jednak najmniejszych nadziei, że dostanie jakąkolwiek odpowiedź, choćby odmowną. Podejrzewał wręcz, że mężczyzna wrzuci list do kominka, kiedy tylko zobaczy jego nazwisko.

A jednak Coy nie tyle, co nie spalił jego nieśmiałego zgłoszenia, ale również umówił się z nim na spotkanie osobiste. Robert Coy był barczystym mężczyzną o bardzo przenikliwym spojrzeniu, a różdżkę trzymał w specjalnym futerale na ramieniu, i kiedy Draco siedział naprzeciwko niego ze swoja chłodną miną, czuł jak stróżki potu spływają mu miedzy łopatkami. Łamacz Klątw nie owijał w bawełnę ani trochę, przyznał, że młody Malfoy jak na razie miał najbardziej imponujące wyniki w szkole ze wszystkich kandydatów. Nadmienił też, że na pewno nie będzie mu łatwo, a on sam będzie miał go na oku podczas trwania całej nauki, ale nie widział powodu, by go nie przyjąć. Draco wrócił do domu z ogromną ulgą. Coy ani razu nie wspomniał o Voldemorcie, Śmierciożercach, ani Mrocznym Znaku. Wojna się skończyła, a jego nauczyciel nie należał do ludzi sentymentalnych.

Takim oto sposobem, Draco zdobywał doświadczenie potrzebne mu do zawodu, od października ucząc się pilnie razem z szóstką innych osób przyjętych przez Roberta Coya. Żadna z nich nie zwracała na niego szczególnej uwagi, ani w znaczeniu pozytywnym, ani w negatywnym. Dostosowali się do norm przyjętych przez większość czarodziejskiego społeczeństwa– lepiej trzymać się od eks-Śmierciożerców z daleka.

Więc Draco Malfoy był szczęśliwy. Miał jakieś widoki na przyszłość, w pracy, którą z czasem całkiem polubił, jego skrytka w banku Grringotta wyglądała całkiem nieźle, biorąc pod uwagę reparacje wojenne, zapłacone przez jego rodzinę, a ojciec nie mógł już wciskać nosa w jego życie osobiste.

A kiedy Harry Potter przekroczył próg ich kuchni w domu na Grimmauld Place, narzekając na okropnie brudne aurorskie szaty, a na jego palcu zabłysł niepozorny srebrny sygnet, Draco Malfoy pomyślał, że nie mógłby chcieć już niczego więcej.

Zmarszczył nos nad swoimi papierami rozłożonymi na kuchennym stole.

— Na Merlina, Potter, wyglądasz jakby ktoś cię wytarzał w smoczym łajnie. Nie lepiej pachniesz.

Harry spojrzał na niego z niechęcią.

— Kingsley wysłał mnie w teren — odpowiedział lakonicznie, rzucając na stół torbę z różdżką, a następnie jak najszybciej rozpinając guziki kołnierza.

Zaraz po wojnie Kingsley Shacklebolt zaproponował Harry'emu posadę Aurora, nawet bez kończenia Hogwartu i najmniejszego treningu, ale Harry odmówił. Razem z Draco i swoimi przyjaciółmi wrócił do szkoły powtórzyć siódmy rok, by następnie stać się Aurorem na pół etatu – trzy dni w tygodniu poświęcał Biuru Aurorów, następne dwa spędzając w Akademii.

Draco patrzył, jak Harry zrzuca z siebie wierzchnie szaty, zostając w samych spodniach i ciasno przylegającej koszulce termicznej. Treningi w Akademii sprawiły, że Harry wyrósł z miana wychudzonego chłopca i, mimo że nic nie urósł oraz dalej miał kościste kolana, wyglądał nad wyraz apetycznie.

Draco uśmiechnął się do Harry'ego przez stół i wskazał piórem, którym jeszcze przed chwilą notował coś zawzięcie, piekarnik.

— Stworek zrobił zapiekankę. Powinna być jeszcze ciepła.

Nasze Dobre, Wspólne ŻycieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz